Po jakimś czasie Nataniel powiedział:
– Masz rację, Móri, nie ma tutaj żadnych rozpadlin. A co u ciebie, Marco? Nie wyczuwasz niczego?
Szlachetny człowiek zmarszczył czoło.
– Gdybym tylko mógł dotknąć czegoś, co należało do Dolga, poszukiwania byłyby łatwiejsze. Chodzi mi o to, żeby dotknąć miejsca, przez które przechodził lub w którym leżał, ale tutaj niczego takiego nie znajduję.
Móri sprawiał wrażenie głęboko zawiedzionego.
– Uważasz, że jego tu nie było?
– Tego nie powiedziałem. Nie zostawił tylko na ziemi żadnych śladów ani niczego w tym rodzaju.
Popatrzyli po sobie zdumieni.
– Albo więc nigdy tędy nie przechodził – rzekła Ellen – albo też wyjechał stąd konno.
Marco skinął głową.
– Właśnie tak. I to jest najtrudniejsze. Ale mamy na razie wczesny ranek. Nie damy za wygraną, Móri. Odnajdziemy jakieś ślady, niezależnie od tego, jak niemożliwe się to wydaje.
– Dziękuję – szepnął czarnoksiężnik.
Wrócili do domu i dopiero teraz uświadomili sobie, jak daleko na zachód odeszli.
To Indra wygłosiła teorię, o której wszyscy chyba pomyśleli, ale w zamieszaniu nikt nie wprowadził jej w życie.
– Załóżmy, że rycerz powiedział coś takiego: „On leży w rozpadlinie”.
– Tak? – zapytał Nataniel. – Masz jakiś pomysł?
Indra jęknęła.
– Jest stanowczo za wcześnie na trzeźwe myślenie, ale jeśli oni złożyliby go w rozpadlinie, to przecież nie wracaliby na popas?
Wszyscy spoglądali na nią pytająco. W oczach niektórych pojawił się błysk, który mógł oznaczać: „aha”.
– Zastanawiam się więc, dlaczego przez cały czas szukaliśmy od zachodniej strony – rzekła Indra.
– Ponieważ prawdopodobnie on pojechał dalej tą właśnie drogą – odparła Miranda. – Ale masz rację, droga siostro, chyba jest tak, jak nieustannie powtarzasz: w tobie skupiła się inteligencja rodziny.
– Tyle tylko, że ona za wszelką cenę stara się to ukryć – wtrącił Gabriel cierpko. – Brawo, Indro, tak prostą sprawę powinniśmy wszyscy natychmiast zrozumieć.
Inni kiwali głowami.
– Dobrze, że jest ktoś z nami, kto zachował rozsądek – uśmiechnął się Marco, a Indra gotowa była za ten uśmiech oddać życie.
Później wzdęli kurs na wschód. I tam znaleźli rozpadlinę.
Marco zszedł na dół. Inni czekali w oddaleniu, rozumieli bowiem, że musi się skoncentrować. Nic jeszcze nie zostało ustalone, teoria Indry mogła być błędna, poza tym mogły istnieć także inne rozpadliny.
Wkrótce jednak Marco wyszedł na górę.
– On tutaj był – oznajmił krótko. – Dokąd właściwie wiedzie ta droga? Wydaje mi się, że na zachód.
Móri jako jedyny mógł mu na to odpowiedzieć.
– Sądzę, że droga idzie ku morzu i że wcześniej czy później rozdzieli się na dwoje. Północna odnoga prowadzi do Norwegii.
– To brzmi prawdopodobnie, ale takim starym duktem nie możemy jechać samochodem… Musimy więc skierować się na ten objazd ku zachodowi.
W oczach Móriego pojawił się nowy żar, tym razem ze szczęścia, że Marco wyczuwał obecność Dolga. Był to ogromny krok naprzód. Mieli teraz jakiś ślad, za którym mogli podążać. Hotel został opłacony, bagaże znajdowały się w samochodach.
Uświadomili sobie, że zaszli już tak daleko na zachód, iż wkrótce wyjdą z lasu. Dalej natomiast rozciągały się równiny i tam będzie pewnie łatwiej podążać starą drogą, być może nawet jechać samochodem.
Rzeczywistość okazała się jednak dużo gorsza. Droga, która graniczyła z rozległymi polami, często po prostu została zaorana. Odnajdywali ją zwykle po krótkich poszukiwaniach, problem polegał jednak na tym, że Marco za każdym razem musiał sprawdzać, czy Dolg tutaj był. W ogóle wszystko przypominało jedną wielką zgadywankę, także to, czy Dolg podążył ku zachodowi.
Optymizm Móriego przygasał. Poszukiwania pochłaniały potwornie dużo czasu. Dzień powoli mijał.
W końcu dotarli na rozstaje, gdzie droga kierowała się ku Norwegii. Odnaleźli ją bez trudu. Najwyraźniej Dolg zsiadał tutaj z konia.
Marco poszukiwał. Próbował swoimi wrażliwymi zmysłami odtworzyć scenę, która rozegrała się w tym miejscu przed dwustu pięćdziesięciu laty. Naprawdę niełatwe zadanie.
W końcu uniósł głowę.
– On leżał tutaj na ziemi – wyjaśnił. – I nie był sam. Wyczuwam ślady jeszcze dwóch mężczyzn. Stali przy nim po obu stronach. Wciąż się poruszali, Dolg jednak nie.
Móri jęknął cicho.
– Rycerze – szepnął. – Książę i ten drugi musieli wieźć Dolga związanego, przerzuconego przez koński grzbiet…
– Tak to rzeczywiście wygląda – potwierdził Marco.
– Ale dlaczego? Co oni chcieli z nim zrobić?
– Potrafisz określić, Marco, w którą stronę stąd pojechali? – zapytał Nataniel.
– Na zachód – odparł tamten bez wahania. – Ku morzu.
– Czego tam szukali? – zdziwiła się Ellen.
– Prawdopodobnie chcieli znaleźć jakiś statek udający się na południe – stwierdził Móri przygnębiony.
A zatem marne widoki. Wyruszyli jednak w dwa samochody, Nataniela i Gabriela, i mieli wiele szczęścia, odkryli bowiem, że na miejscu starej drogi została wybudowana nowa. Zyskali więc bardzo na czasie, choć Marco mimo wszystko wysiadał raz po raz i podejmował kolejne próby odszukania śladów Dolga. To oczywiście łatwiej powiedzieć, niż zrobić, dopóki bowiem rycerze siedzieli na koniach, Marco niczego nie wyczuwał. A trzeba było naprawdę szczęśliwego trafu, żeby zatrzymywać się właśnie w tych miejscach, w których rycerze popasali.
Droga doprowadziła ich do Uddevalla, a tymczasem Marco nie odnalazł żadnych nowych śladów.
– Czy wtedy to miasto już istniało? – zapytała Miranda.
– Oczywiście – odrzekł Móri. – Uddevalla była za moich czasów głównym miastem handlowym Szwecji, do którego zawijały statki z całego świata.
Przeprowadzili, rzecz jasna, drobiazgowe poszukiwania statku, który wypłynął z Uddevalla w roku 1746. Nie było to jednak proste zadanie. Rejestry portowe okazały się bardzo powściągliwe i zawierały mnóstwo luk. W końcu musieli zrezygnować i odjechali na północ, w stronę Norwegii. Móri był wycieńczony i zmęczony, wszyscy inni musieli wracać do domu, każde z innego powodu.
Nie czuli się jednak całkiem przygnębieni. Uważali, że mimo wszystko dotarli przynajmniej do połowy drogi.
5
Bodil suszyła świeżo pomalowane paznokcie i przyglądała się sobie w lustrze. Uśmiechała się anielsko do swojego odbicia, potem kokieteryjnie przechylała głowę i wciąż patrzyła.
Doskonale, pomyślała po raz co najmniej tysięczny, ponieważ podziwiała swój wygląd od czasu, gdy skończyła trzy lata i wszyscy nazywali ją małą czarodziejką. To oczywiście dobrze chwalić dziecko i dodawać mu otuchy, ale jeśli pozwoli mu się uwierzyć, że jest najpiękniejszym stworzeniem na świecie, cudownym pod każdym względem, sprawy mogą przybrać… Teraz Bodil nie potrzebowała już żadnej zachęty, sama umiała odkryć swoje przewagi bez pomocy rodziców, rezultatem czego był ów pożałowania godny fakt, że wierzyła, iż może mieć wszystko na świecie i że w pełni na to zasługuje.
No i oczywiście dostawała wszystko. W każdym razie dotychczas. Zamierzała nadal tak postępować.
Odbierała wielbicieli Indrze i Mirandzie, na przykład, w każdym razie zawsze do tego dążyła. Wprawdzie uważała, że Miranda może zatrzymać sobie swoich wyobcowanych idealistów, rzadko kiedy zresztą nadawali się do pokazywania koleżankom, a przy tym byli śmiertelnie nudni, potrafili rozmawiać wyłącznie o efekcie cieplarnianym i mokradłach, które powinny zostać mokradłami ze względu na florę i faunę. Okropieństwo!