Zwierzę stało, spoglądając na nią. Strzygło uszami, ciało nerwowo mu drgało. Najwyraźniej nie ufa kochanej Mirandzie, pomyślała dziewczyna. W każdej chwili może się gdzieś czaić niebezpieczeństwo. Popuściła linę, by dodatkowo nie przestraszyć zwierzęcia.
I nagle pętla wokół brzucha jelenia nieoczekiwanie się poluzowała.
Niepojęte.
– Bardzo dobrze – szepnęła łagodnie, ale z lękiem, zrozumiała bowiem, do jak olbrzymiego zwierzęcia, ośmieliła się zbliżyć. W porównaniu z nim samiec łosia wydawałby się maleńki. – O, tak, spokojnie, powoli, może pętla zsunie ci się z ciała, nie napinaj jej żadnym gwałtownym ruchem.
Stała teraz prawie nieruchomo, jeszcze tylko trochę popuściła linę.
– Teraz idź, idź, ostrożnie.
Miranda nie śmiała się poruszyć. W mrocznym lesie i w krainie Ciemności panowała grobowa cisza.
Jeleń zrobił parę kroków.
W jej stronę.
– Niedobrze – szepnęła Miranda, przerażona ponowną bliskością ogromnego stworzenia. Teraz na wolności sprawiało wrażenie po dwakroć większego. – Źle robisz, oplątujesz sobie nogi, łapy czy kopyta, nie wiem, jak to się nazywa. Odejdź, tylko powoli!
Och, wpadam w histerię, naprawdę słowa nie są teraz ważne.
Megaceros stanął spokojnie, a potem zataczając piękny łuk rogami odwrócił się i ruszył w stronę wzgórz. Lina powoli zsunęła się z grzbietu pradawnego zwierzęcia i upadła na porośniętą mchem ziemię.
Miranda znów mogła zaczerpnąć powietrza. Oddychała ciężko jak po długim biegu, tak wielkiego doświadczyła napięcia.
Olbrzymi jeleń zniknął.
Nagle przypomniała sobie swoją misję, swoją własną sytuację. Wciąż znajdowała się w krainie potworów i chyba tylko za sprawą wyjątkowego zrządzenia losu bestie nie zorientowały się, co się dzieje na ich terytorium, w pobliżu ich siedzib.
Jeleń był teraz bezpieczny. Miranda zobaczyła go jeszcze raz, gdy przechodził w stronę wyżej położonych partii gór. Prawdopodobnie tam właśnie miał swój dom.
Zwinąwszy linę, Miranda pogładziła ją z czułym uśmiechem. Chciała podziękować za to, że tej nocy uratowała życie.
6
Haram i Gondagil zatrzymali się w połowie drogi w dół. Z narastającym zdumieniem obserwowali całą scenę ze skalnej półki.
– Nie wierzę własnym oczom – oświadczył Haram.
– Ja też nie, ale ona naprawdę to zrobiła! Wyciągnęła świętego ze śmiertelnej pułapki!
Lud Timona z Krainy Mgieł musiał polować, aby przeżyć. Nigdy jednak nie urządzano łowów na święte zwierzę, olbrzymiego jelenia. Ujrzenie tego zwierzęcia przynosiło szczęście, jelenie w lasach Timona były więc najzupełniej bezpieczne. Żaden z dwóch mężczyzn nie mógł pojąć, jak doszło do tego, że wielki byk zapuścił się na terytorium ich najgorszego wroga. Potwory oznaczały dla jeleni śmierć, zwierzęta dobrze o tym wiedziały i nigdy tam nie chodziły. W dodatku dorosły doświadczony byk?
Niepojęte!
– To nie jest ta sama dziewczyna, która nie tak dawno przedostała się do Światła – stwierdził Gondagil.
– Tak, ta jest większa, starsza. Ma też inne włosy.
Gondagil nie chciał powiedzieć tego na głos, niewysoko bowiem cenił kobiety, które znał, lecz zaczął się zastanawiać, czy nie istnieje przypadkiem grupa dziewcząt obdarzonych szczególną łaską, może wręcz bogiń? Najpierw ta mała, którą w tak cudowny sposób uratowano i zabrano do Królestwa Światła. A teraz ta, która zdawała się niczego nie bać. Wyciągnęła nawet olbrzymie zwierzę z głębokiego dołu. Doprawdy, to graniczyło z cudem.
Obserwowali jelenia wspinającego się na pobliskie wzgórze. Dziewczyna wciąż znajdowała się na dole. Haram i Gondagil widzieli, że dalszą drogę odcinają jej siedziby potworów porozrzucane po zaroślach.
– No cóż, to jej kłopot – cierpko stwierdził Haram. Święty został ocalony, chodźmy stąd, zanim bestie nas zwęszą. Zeszliśmy za nisko.
Miranda nie bardzo mogła się zorientować, gdzie jest. Las przesłaniał jej widok i nie widziała drogi, którą sobie obrała. Kiedy spotkała ją przygoda z jeleniem, kierowała się ku pasmu wzgórz widocznemu z oddali, lecz teraz straciła je z oczu.
Czy miała wrócić w stronę muru, żeby mieć lepszą widoczność? Nie, to za daleko, nie chciała się cofać. No cóż, tak czy inaczej powinna chyba poruszać się w prawo, według planu.
Nerwy nie chciały się uspokoić. Wciąż była radośnie podniecona przygodą z olbrzymim jeleniem. Palce jej drżały, serce waliło mocno i szybko. Będzie miała o czym opowiadać Indrze i innym. Przede wszystkim Tsi. On zrozumie jej szacunek i podziw dla kolosalnego zwierzęcia.
Indra natomiast lubi we wszystkim znaleźć powód do śmiechu, Miranda będzie musiała opowiedzieć jej o swych przejściach na wesoło, o tym idiotycznym pomyśle zeskoczenia do dołu, wypełnionego całkowicie przez potężne stworzenie, podkreślić swój brak rozsądku, kiedy stała na dole i wyobrażała sobie, że ona nie cięższa niż kogut… Nie, to złe wyrażenie, Mirandzie często myliły się porównania. Ona, nie cięższa niż kogucie pióro, w każdym razie niż piórko, chciała stanowić przeciwwagę dla kolosa z zamierzchłych czasów. „A teraz w górę, hop, hop, hop”.
Nie, nie miała ochoty żartować z niezwykłego wydarzenia, przeżycie było niesamowicie piękne, intensywne i dramatyczne. Nigdy przedtem nie znalazła się tak blisko dzikiego zwierzęcia, w dodatku zwierzęcia tak szczególnego.
Miranda poczuła, jak ze wzruszenia ściska ją w gardle.
Zatrzymała się gwałtownie.
Potwory? Słyszała je za plecami, dobiegły ją podniecone głosy.
Doszła do wniosku, że najwidoczniej odnalazły uszkodzoną pułapkę. Na pewno wyczuły zapach wielkiego zwierzęcia, bo przecież Megaceros pachniał bardzo ostro. Może zwietrzyły także człowieka, ją?
Musi się stąd jak najszybciej oddalić. Niewyk1uczone, że pójdą jej śladem.
Ruszyła biegiem. Trudno było przy tym zachować należytą ostrożność i już po krótkiej chwili wpadła na jedną z siedzib potworów.
Upłynął moment, zanim bestie zorientowały się, co się i stało. Wokół zrzuconego na kupę pożywienia zebrało się ich zaledwie kilka. Nic nie rozumiejąc wpatrywały się w dziewczynę małymi czarnymi oczkami, ledwie widocznymi w twarzach ciemnych od ziemi i brudu. Wreszcie dwie bestie wydały z siebie przeraźliwy okrzyk i na placyku zaroiło się od istot, które wypełzły z ziemianek.
Ale Miranda już rzuciła się do ucieczki. Zorientowała się, że potwory podjęły pościg za nią, pędziła więc jak szalona przez zarośla. Usłyszała, że i w innej osadzie, bardziej na lewo, podniósł się rwetes.
Od strony Gór Umarłych znów dobiegło zawodzenie.
Przepadłam, pomyślała Miranda przerażona. Co robić, długo nie wytrzymam takiego tempa. Mogę zresztą natrafić na kolejną osadę i…
W panice rozglądała się dokoła. Wspiąć się na tamto drzewo? Niewiele mogło dać jej ochrony, nie, raczej nie. Schować się w jakiejś jamie? Te ohydne małe monstra na pewno ją tam wywęszą.
Ach, po co ja to wszystko wymyśliłam? Ojciec, jak on przyjmie jej zniknięcie? Będzie jej szukał do końca życia, a nikomu nie przyjdzie do głowy, że zdołała przedostać się przez mur. Nikt się nie dowie, co ją spotkało.
Kolejny wrzask, z innej osady znajdującej się tuż przed nią. Ratunku, co robić? Gdzie uciekać?
Nagle spostrzegła coś, co sprawiło, że zaparło jej dech w piersiach.
Jeleń. Między drzewami nieco z lewej strony dostrzegła olbrzymi wieniec rogów. Zwierzę odwróciło głowę i patrzyło na nią, a gdy zorientowało się, że Miranda je zauważyła, zaczęło się oddalać.
– Pokazuje mi drogę – szepnęła zaskoczona dziewczyna. – Zwierzę pokazuje drogę człowiekowi, narażając własne życie. Dlaczego? Jak to w ogóle możliwe?