Dopiero teraz Miranda zrozumiała to, co powinna była uświadomić sobie już dawno: olbrzymi jeleń rozumiał, co mówiła. Zabrała wszak ze sobą aparaciki Madragów, nie tylko ten, dzięki któremu mogła rozumieć mowę innych, ale i ten udoskonalony, sprawiający, że rozmówca rozumiał to, co ona mówi, sam nie mając żadnego przyrządu.
Gdyby się skupiła, mogłaby w ten sposób odczytać myśli Megacerosa. Niestety, jej kurzy móżdżek poddał się emocjom.
Wielkie nieba, jak daleko może sięgać moja głupota, łajała się w myśli. Mogłabym znacznie lepiej poradzić sobie z tą sytuacją.
Właściwie jednak i tak dobrze sobie dałam radę, myślała dalej, teraz już bardziej z siebie zadowolona. Razem nam się udało, tobie i mnie, mój czworonożny tytanie.
To prawda, choć wszystko powiodło się właściwie dzięki jeleniowi. Zwierzę zrozumiało wszak jej intencje, pojęło, że Miranda jest dobrą istotą, która chce mu pomóc. Teraz z całą pewnością ona zawdzięczała zwierzęciu ratunek.
Wciąż jeszcze dochodziły głosy ścigających ją bestii, miała jednak wrażenie, że się oddalają. Potwory straciły jej ślad, chociaż tak nieostrożnie wpadła wprost na ich siedziby. Druga grupa w ogóle jej nie widziała, a jeleń znajdował się tak daleko w przodzie, że na pewno go nie zauważyły.
Miranda była już śmiertelnie zmęczona, na szczęście jednak przeraźliwe wrzaski potworów cichły. Najwidoczniej bestie, szukając jej, popędziły w złym kierunku.
Tam, nareszcie zobaczyła zbocza wzgórz! Okazało się, że są bardzo niedaleko, właściwie już zaczęła się na nie wspinać, czuła to w nogach i w płucach.
Jeleń szedł przed nią, zatrzymywał się i czekał, kiedy było to konieczne, ale cały czas wskazywał bezpieczną drogę. Miranda nie mogła pojąć, dlaczego wielkie zwierzę zaledwie godzinę wcześniej dało się złapać w pułapkę.
Dziwiło to także Harama i Gondagila. To bardzo niepodobne do świętych, które nigdy nie zapuszczały się w krainę potworów i nigdy nie dawały się złapać w żadne sidła.
W powrotnej drodze na swoje wzgórza mężczyźni zatrzymali się, by spojrzeć jeszcze raz w przerażającą dolinę. I wówczas ujrzeli coś, co nie mogło im się pomieścić w głowie. Święte zwierzę starało się pomóc dziewczynie w ucieczce przed groźnymi wrogami.
– Nie wierzę – powtarzał Haram. – Nie wierzę własnym oczom, to zwidy, to nie może być prawda.
– To jest prawda – krótko rzekł Gondagil. – Musi istnieć jakiś kontakt między świętym a tą dziewczyną. Ale zrozumieć tego nie potrafię.
Widzieli ją teraz dużo wyraźniej, szła pod górę, lecz nie w ich stronę, jeleń bowiem obrał inny kierunek, zmierzał ku sąsiedniemu wzgórzu. Odróżniali nawet kolor jej włosów.
– Jasnowłosa? – z niedowierzaniem powiedział Gondagil. – Prawie tak jak my.
– Ma bardziej czerwone włosy – poprawił go Haram.
Nie podobało mu się, że porównuje się go do nic nie znaczącej kobiety. Sam przed sobą jednak musiał przyznać, że dziewczyna wygląda na silną i dość przy tym apetyczną. Mógłby się z nią zabawić, gdyby przyszła mu ochota. Poza tym w ogóle się nie liczyła.
– Bestie straciły ślad – oznajmił Gondagil. – Ale boję się, że ona je ściągnie tu na górę, a tego wcale nam nie potrzeba.
– Może posłać jej strzałę – zaproponował Haram.
Ale Gondagil się wahał.
– Sądzę, że świętemu by się to nie podobało.
– No tak, to prawda, narażał dla niej własne życie. Dobrze, przyjrzymy się jej. Zanim dotrze do naszej wioski. Nie chcę jej tam widzieć.
– Masz rację. Chodź, odetniemy im drogę. Przepuścimy świętego, a dziewczynę złapiemy.
Haram skinął głową. Wyrażenie „złapiemy dziewczynę” rozumiał inaczej niż jego towarzysz.
Mirandę zatrzymało przeciągłe wycie dochodzące od strony Gór Czarnych. Przystanęła przerażona.
Haram wykrzywił twarz w diabelskim uśmiechu, długa blizna sprawiała, że wyglądał naprawdę strasznie.
– Boi się tych żałosnych krzyków – stwierdził z zadowoleniem.
– To prawda – krótko potwierdził Gondagil.
Żaden z nich nie przyznał głośno, że i w nich zawodzenie budziło lęk.
Mężczyźni pospieszyli do miejsca, gdzie dwa pasma wzgórz schodziły się ze sobą. Zobaczyli jelenia, który zwietrzył ich i przystanął. Święte stworzenia wiedziały jednak, że ze strony mieszkańców Doliny Mgieł nie ma ją się czego obawiać. Zwierzę znów zaczęło iść, chociaż jakby się wahało.
Miranda spostrzegła mężczyzn dopiero wówczas, gdy się na nią rzucili. W normalnej sytuacji natychmiast zgładziliby intruza bez litości, ta dziewczyna jednak wzbudziła ich ciekawość. Postanowili więc, że pozwolą jej żyć, dopóki nie dowiedzą się o niej czegoś więcej. Później zaś… No tak, co zrobić z młodą kobietą, której nie pragnęli w swojej krainie?
Miranda całkiem straciła panowanie nad sobą i uderzyła w krzyk, gdy dwie rosłe, dziko wyglądające istoty złapały ją za ręce. Z początku sądziła, że wpadła prosto w szpony potworów, ci tu jednak byli znacznie wyżsi, jaśniejsi i o wiele bardziej przypominali ludzi. Właściwie byli ludźmi.
U siłowała się wyrwać, lecz okazali się od niej znacznie silniejsi.
– Puśćcie mnie, do licha, przecież ja chcę waszego dobra – prychnęła. – Przybyłam tutaj po to, by wam pomóc.
Zdumienie mężczyzn nie miało granic. Jeden z nich, bardzo przystojny pomimo szpecącej twarz długiej blizny, przyznał zmieszany:
– Nie rozumiem, co ona mówi, a jednak rozumiem.
– Doskonale pomyślane i wyrażone – cierpko zauważyła Miranda. – Musimy odejść stąd jak najprędzej, gonią mnie potwory. I proszę, nie strzelajcie do olbrzymiego jelenia, on jest taki piękny.
Drugi z mężczyzn przyglądał się jej osłupiały. Choć nie był tak przystojny jak jego towarzysz i wyglądał bardziej dziko, z jakiegoś powodu Miranda poczuła większe zaufanie właśnie do niego.
– Nie strzelamy do świętych – oznajmił krótko.
– Świetnie – ucieszyła się Miranda. – Puśćcie mnie, i taki nie ucieknę.
– Ona rozumie naszą mowę, Haramie – zwrócił się dziki do mężczyzny z blizną.
– Właściwie nie – odparła Miranda. – Ale mam środki pomocnicze. Czy nie moglibyśmy się trochę pospieszyć i odejść stąd? Słyszę ich tam w dole.
Mężczyźni zerknęli ku zaroślom i pokiwali głowami.
– Chodź, Gondagilu – ponaglił Haram. – Trzeba się spieszyć.
Człowiek o imieniu Gondagil, mocno trzymając dziewczynę za ramię, dość brutalnie pociągnął ją pod górę. Miranda, zmęczona wspinaczką po stromym zboczu, miała problemy z dotrzymaniem mu kroku, mężczyzna więc musiał ją niemal wlec za sobą. Dość upokarzające, zwłaszcza dla kogoś, kto przybywa w tak szczytnej misji. Najważniejsze jednak teraz to dostać się w bezpieczne miejsce.
Megaceros wciąż znajdował się w polu widzenia ludzi. Sprawiał wrażenie, jakby obserwował ich poczynania.
Po pokonaniu bardzo stromego odcinka Miranda musiała się poddać.
– Ja… nie mam już siły – wysapała. – Tu chyba jesteśmy już bezpieczni.
Haram rozejrzał się dokoła i ruchem ręki wskazał grupę skał z prawej strony. Gondagil niemal zaciągnął tam Mirandę, której brakowało już tchu.
Ukryli się wśród kamieni.
– Tak wysoko nie ośmielą się wejść – stwierdził Gondagil. Miał osobliwy, głęboki i chrapliwy głos. – Teraz chcemy dowiedzieć się czegoś więcej o tobie. O jakich to pomocniczych środkach mówiłaś?
Miranda pokazała im aparaciki przyczepione do ręki. Haram natychmiast po nie sięgnął, ale odepchnęła jego dłoń.
– Dostaniesz taki sam, nie musisz kraść.