– My nie kradniemy – oświadczył Gondagil z godnością.
– Doskonale, proszę… Możecie je ode mnie dostać, będzie nam się rozmawiało jeszcze lepiej.
Z kieszeni plecaka wyjęła cztery aparaciki, dała każdemu po dwa, wyjaśniając, do czego służą. Jeden, by rozumieć innych, drugi, by inni rozumieli.
Po chwili wahania mężczyźni przyłożyli aparaciki do skóry. Natychmiast same się umocowały, Miranda pokazała, jak można je odczepić.
– Nigdy – oznajmił Haram.
Miranda uśmiechnęła się, a i na twarzach mężczyzn pojawiło się coś na kształt surowego uśmiechu.
– Kim jesteś? – spytał Gondagil.
Już otworzyła usta, by powiedzieć prawdę, lecz powstrzymała się w ostatniej chwili.
– Najpierw chciałabym coś ustalić. Wasz wygląd i język wydaje mi się znajomy, wasza mowa przypomina trochę islandzki, prawda?
– Nie całkiem – odparł Haram. – Nasi przodkowie byli Waregami.
– Ach, wobec tego rozumiem – z namysłem powiedziała Miranda.
Waregowie, od rosyjskiego słowa „wariagi”, wikingowie ze wschodniego odgałęzienia, posługiwali się językiem staronordyckim, w każdym razie jakąś jego odmianą.
– A więc wasi przodkowie musieli tutaj przybyć około roku tysięcznego.
– To mogłoby się zgadzać. Timon Wielki pochodził z Gardarike. Był bardzo dumny z tego, że jest jednym z jasnowłosych Waregów, przybyłych przez morze do Gardarike.
Gardarike, wikińska nazwa Rusi.
Miranda uśmiechnęła się promiennie.
– Wobec tego jesteśmy niemal spokrewnieni Ja pochodzę z Norwegii, a wy kiedyś musieliście być Szwedami.
– Sveami – poprawił ją.
– Zgadza się. No cóż, na pewno ciekawi was, kim jestem. Po części już wam odpowiedziałam, wraz ze sporą grupą mieszkańców Północy stosunkowo niedawno przybyłam do Królestwa Światła.
Haram przycisnął ją tak mocno do skalnej ściany, przy której siedziała, że Miranda przestraszyła się, że coś w plecaku się uszkodzi.
– W jaki sposób? Jak dostałaś się do jasnej krainy?
– Ostrożnie – przestrzegła go. – Pamiętajcie, przywędrowałam tutaj dla was. Nie wiem, w jaki sposób dotarliśmy do Królestwa Światła. Pogrążono nas w głębokim śnie, a gdy się zbudziliśmy, już tam byliśmy.
Mężczyźni popatrzyli na siebie z rezygnacją. Miranda zrozumiała tęsknotę, która owładnęła ich życiem. Pragnęli światła, bardziej godnego życia.
Nosili ubrania ze skóry, pozszywanej cienkimi rzemykami. Uzbrojenie mieli takie jak wikingowie, miecz, luk i strzały. Na pierwszy rzut oka sprawiali wrażenie bardzo prymitywnych, lecz dawało się dostrzec jakąś kulturę, przynajmniej u Gondagila. Haram wyglądał na bardziej brutalnego.
Aby rozładować nieco napięcie, powiedziała wesoło:
– Pewnie chcielibyście wiedzieć o mnie coś więcej. Mam na imię Miranda i wywodzę się z niezwykłego rodu, którego przedstawiciele potrafili niegdyś czarować i ratować życie. Na czarach się nie znam, ale moja wyprawa jest wyprawą ratunkową. W jaki sposób się zakończy, nie wie nikt, a już najmniej ja sama. Ach, moja głowa! Ucierpiała od zetknięcia z rogami i z drzewem – roześmiała się nieco niepewnie na wspomnienie spotkania z olbrzymim jeleniem i delikatnie dotknęła bolących guzów.
– Jedno życie tej nocy w każdym razie ocaliłaś – stwierdził Gondagil swym twardym głosem. – Jak ci się to udało? Święty mógł cię kopnąć albo przebić rogami. W jednej chwili mogłaś być martwa.
– Z początku sama nie pojmowałam szczęścia, jakie mi towarzyszy. A to przecież proste. Jeleń: rozumiał, co mówię.
Popatrzyli na nią z niedowierzaniem.
– Dzięki tym klockom?
Haram wskazał na aparaciki Madragów.
– Właśnie tak.
Ich twarze rozjaśniały się z wolna w miarę, jak docierało do nich, że mogą porozumieć się ze zwierzętami. Ale Miranda nagle zawołała:
– Uważajcie!
Mężczyźni nie zauważyli wielkiej grupy potworów, która ośmieliła się wedrzeć na terytorium wrogów i teraz od tyłu rzuciła się do ataku.
Gondagil wyciągnął swój miecz, a Haram długi, ostry nóż. Miranda poderwała się na nogi i gorączkowo szukała w plecaku laserowego pistoletu Gabriela. Przewaga potworów była naprawdę znaczna, Gondagil i Haram jak mogli bronili się przed ich kijami, dzidami i wściekłymi ukąszeniami.
Miranda zacisnęła oczy i strzeliła. Wiązka niebieskiego światła z prędkością błyskawicy śmiertelnie ugodziła jedną z bestii w pierś.
Walka w jednej chwili ustała. Wszyscy wpatrywali się w Mirandę i jej broń, ona sama znieruchomiała jak sparaliżowana. Nie chciała nikogo zabijać, ale cóż, już się stało…
Straszne uczucie! Dziewczyna załkała i już miała wypuścić pistolet z ręki, gdy zorientowała się, jaki efekt wywarło użycie broni, i zrozumiała, co by się stało, gdyby ją oddała.
Potwory z wrzaskiem zaczęły uciekać w dół zbocza. Potykały się o siebie, przerażone pragnęły jak najspieszniej oddalić się od źródła strachu, którego nie były w stanie pojąć.
Ale Haram z krzykiem rzucił się na pistolet.
Miranda zareagowała z szybkością, która ją samą zaskoczyła. Skierowała broń w jego stronę i zawołała:
– Najmniejszy ruch, a strzelę!
Haram zatrzymał się. Zauważyła jednak, że Gondagil próbuje zajść ją od tyłu. Krzyknęła więc:
– Ciebie także to dotyczy, stój tam, gdzie jesteś!
Starała się trzymać broń pewnie, przycisnęła mocno łokcie do boków, żeby nie zdradzić, jak bardzo trzęsą jej się ręce.
Wśród skał zapanowała grobowa cisza. Tylko z oddali, gdzieś z dołu, dobiegały wrzaski potworów.
Olbrzymi jeleń ze zdumieniem obserwował ludzi ze swego bezpiecznego miejsca. Zaniepokojony zastrzygł uszami, gotów do ucieczki na wypadek niebezpieczeństwa.
Ale się nie oddalał.
7
Nigdy się nie rozstawaj z pistoletem laserowym, Mirando, upominała samą siebie. On daje ci przewagę, dopóki go masz, jesteś panią sytuacji.
Wcale o tym nie myślała, kiedy w domu pakowała go do plecaka, zabrała go, by użyć w razie najwyższej konieczności. Oczywiście w chwili starcia z potworami taki moment właśnie nastąpił, nie przypuszczała jednak, że przeklęta broń tak bardzo zaważy na rozwoju sytuacji. Przecież właśnie tego tak nienawidziła we wszelkich wojnach. Im bardziej niszcząca broń, tym większą dawała przewagę.
A teraz i ją okoliczności zmusiły do użycia pistoletu!
Miała ochotę odrzucić go gdzieś daleko, ale tego zrobić nie mogła, szczególnie teraz, gdy tak wielu już widziało broń i tak bardzo jej pożądało.
Trwała nieruchomo, tylko jej spojrzenie wędrowało od jednego mężczyzny do drugiego. Jak sobie z tym poradzić, co zrobić? Prędzej czy później i tak ją rozbroją.
Mózg nie chciał działać racjonalnie, sytuacja wydawała się naprawdę bez wyjścia.
Miranda zmusiła się do swobodnego zachowania, wciąż jednak nie wypuszczała pistoletu z ręki.
– Nie mamy czasu na wrogość – oświadczyła spokojnie. – Wiele spraw powinniśmy omówić, nie mogę zostać długo…
– W jaki sposób dostaniesz się z powrotem za mur? – ostrym głosem spytał Gondagil.
– Tego… nie mogę powiedzieć. Zajmijmy się problemami w takiej kolejności, w jakiej na to zasługują. Po pierwsze, czy nie powinniśmy się rozejrzeć za jakimś bezpieczniejszym miejscem?
– One nie wrócą. Ta kusza czy co to jest wystraszyła je do szaleństwa.
– Pistolet – poprawiła go Miranda. – Pistolet laserowy. Wierzcie mi, świat bardzo posunął się naprzód, jeśli chodzi o broń. Swoimi zaawansowanymi środkami walki zewnętrzny świat niszczy sam siebie.
– Wiele bym oddał, żeby mieć coś takiego – wyznał Haram.
Miranda zrozumiała, że musi uciec się do kłamstwa.