Выбрать главу

Gondagil z trudem zdołał się dopatrzyć, że ciepłe barwy przedstawiają zarys postaci przyjaciela, uśmiechnął się jednak.

– Wyciągnij rękę – poprosiła Miranda.

Posłuchał i zaraz ujrzał kontur własnej dłoni na ekranie.

– Koniec zabawy – oświadczyła dziewczyna. – Nakieruj go teraz na jelenia.

W tej właśnie chwili podbiegł Haram, starając się wyrwać detektor z rąk dziewczyny. Gondagil jednak błyskawicznie przyciągnął urządzenie do siebie i syknął przez zęby:

– To nie twoje!

Miranda zastanawiała się, czy przypadkiem nie popełniła błędu i czy nie po raz ostatni widzi aparat Strażników, lecz Gondagil trzymał go tak, aby i ona mogła przez niego patrzeć.

Odnaleźli jelenia. Na ekranie miał inne barwy, był bardziej rudobrunatny, lecz sylwetka zwierzęcia ukazywała się wyraźnie. Obraz leciutko pulsował.

– Zapamiętajcie sobie, jak wygląda na ekranie – poleciła. – Teraz poszukamy łani i cielęcia.

Nie wiadomo, czy olbrzymi jeleń ją usłyszał, czy też nie, w każdym razie podszedł do nich bardzo blisko. Gondagil i Miranda wymienili spojrzenia, wyrażające czujność i lęk, ale dziewczyna zaraz odzyskała równowagę.

– Spróbujemy ci teraz pomóc – spokojnie zwróciła się do zwierzęcia. Musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy. Napotkawszy wzrok jelenia, poczuła przenikający ją dreszcz i odruchowo postąpiła pół kroku ku Gondagilowi.

Haram na widok zbliżającego się byka odskoczył.

– Pospieszcie się, nie wiadomo, co on może wymyślić.

Ale Miranda nie zważając na nic tłumaczyła dalej Gondagilowi:

– Nastawię teru aparat na dużą odległość, najpierw spróbujemy zajrzeć do Doliny Cieni.

Wyszli na krawędź skały. Usłyszeli, że Megaceros podąża za nimi.

Miranda skierowała detektor w dół, ale Gondagil wyjął go z jej ręki i ustawił we właściwą stronę.

– Ich siedziby znajdują się tam – wyjaśnił krótko.

Z wolna na ekranie ukazywało się mnóstwo czerwonych punkcików.

– To potwory – stwierdziła Miranda.

Gondagil się odwrócił.

– Nie ma ich u wroga – poinformował jelenia. Uczynił to w sposób tak naturalny, że aż zaimponował Mirandzie.

Posłała mu promienny uśmiech, który niestety nie został odwzajemniony.

– Szukaj dalej – poprosiła.

Nie odbierała mu aparatu, chciała w ten sposób pokazać, że ma do niego zaufanie. Haramowi natomiast nie ufała ani trochę.

Gondagil powoli, bardzo powoli omiótł detektorem dolinę. Bez rezultatu. Pojawiały się co prawda rozmaite plamki, musiały to jednak być znacznie mniejsze zwierzęta, może któreś z bestii. Najwyraźniej zafascynowała go gra kolorów na ekranie. Teraz także i Harama ogarnął zapał, chciał włączyć się w poszukiwanie jeleni.

– Czy tu w Ciemności żyją także inne plemiona? – dopytywała się Miranda. – Takie, które mogły upolować zwierzęta?

– Nie – odparł Haram z widoczną pogardą. – Ci nędznicy nie mogą złapać świętych.

– Czy i dla nich jelenie są święte?

– Owszem, dla niektórych plemion. Ale w górach są tacy, którzy na to nie zważają. Oni jednak nie są niebezpieczni.

– Zaczekajcie! – zawołał nagle Gondagil.

Trzymał detektor skierowany w jeden punkt wśród skał z lewej strony.

– Widzisz coś? – spytała Miranda.

– Nie wiem, sama zobacz.

Zorientowała się, o co mu chodzi. Dyskretnie próbując się odsunąć od ciekawskiej głowy Harama i grzywy jasnych włosów zasłaniającej widok, ujrzała niewyraźny szarawy obraz, przecięty przytłumionymi czerwonymi plamami. Jedna plama była większa, druga mniejsza, obie zaś pokrywały czerwonawobrunatne wzory.

– Coś zasłania – stwierdziła. – Ale chyba je mamy.

Odwróciła się do jelenia.

– Chodź!

– Szalona – burknął Haram, lecz gdy ogromne zwierzę posłuchało Mirandy, ucichł.

– Co zasłania? – zastanawiał się Gondagil, gdy przedzierali się przez kamienie, skały i wysokie, przypominające wrzosy zarośla.

Trudno powiedzieć, aby towarzysze Mirandy byli uprzejmymi kawalerami, lecz dziewczyna przywykła radzić sobie sama i godziła się na to, by iść na końcu bez niczyjej pomocy.

Zresztą wcale nie szła ostatnia. Olbrzymi jeleń podążał za nią, słyszała za plecami jego ciężkie kroki. Była trochę spięta, lecz uznała, że zaznajomiła się już ze zwierzęciem na tyle, aby w pełni mogli sobie ufać.

– Co zasłania? Prawdopodobnie jakiś kamień albo skały. No, przeszliśmy już spory kawałek. Spróbujemy jeszcze raz?

Mężczyźni natychmiast się zatrzymali. To Gondagil niósł detektor i najwidoczniej nie miał zamiaru wypuszczać go z rąk. Miranda zauważyła pożądliwe spojrzenia, jakie Haram słał w stronę jej plecaka, mocniej więc chwyciła za rzemienie. Nie mógł go dostać, rzeczy schowane w plecaku były zbyt cenne.

Zaczął też dokuczać jej głód, ale na razie postanowiła o tym zapomnieć.

Popatrzyli w detektor.

– Tak! – krzyknął Haram. I jego ogarnęło podniecenie. – Tak! Widać je teraz wyraźniej, to dwa święte zwierzęta, są bardzo blisko.

– Słyszałeś, kolego? – Miranda z uśmiechem zwróciła się do jelenia.

Rozejrzeli się dokoła. Tak jak się spodziewali, znaleźli się wśród skał, między którymi rosła trawa i nieduże krzaki. Gondagil wskazał właściwy kierunek, chociaż w półmroku Miranda i tak nie widziała wyraźnie. Dwaj mężczyźni, przywykli do wiecznego braku światła, radzili sobie lepiej.

Miranda wiedziona impulsem poprosiła jelenia, aby wezwał swych krewniaków.

Żadne z nich nie spodziewało się jakiejkolwiek reakcji, a jednak Megaceros uniósł łeb i wydał z siebie ryk tak donośny, że aż Miranda podskoczyła, a potem zatkała rękami uszy.

Błogosławieni Madragowie i ich wynalazek!

– Dziękuję – wyjąkała na wpół ogłuszona. – Tego właśnie nam było trzeba.

Czekali, ale nie odpowiedział im żaden dźwięk.

Być może są tutaj, ale mogą już nie żyć, pomyślała Miranda. Spytała Gondagila:

– Leżą czy stoją?

Gondagil dumny z tego, że ktoś prosi go o pomoc, uważnie przyjrzał się ekranowi.

– Większy stoi – rzekł z wahaniem. – A mały leży.

Odwrócił się do jelenia.

– Jeszcze raz.

Miranda, mądra po szkodzie, zatkała uszy palcami.

Rozległ się ryk i niczym odległe echo napłynęła odpowiedź. Z daleka, a mimo wszystko z bliska. Zabrzmiała jakoś głucho i słabo. Popatrzyli w dół.

– W ziemi jest jama, tam pod skałą – odkrył Haram.

Nie posiadał się z dumy, że go usłuchali i pobiegli w tamtą stronę.

Gondagil zajrzał w bezdenną, zda się, jamę.

– Jak my sobie z tym poradzimy? – zafrasował się.

Megaceros, olbrzymi jeleń z odległej przeszłości, przepięknymi czarnymi oczami błagalnie patrzył na Mirandę.

8

– Święty ci ufa – cicho rzekł Gondagil.

– Widzę, i chyba wiem, o czym on myśli. – Miranda odwiązała od plecaka linę. – O tym. Za pomocą tego sznura wyciągnęłam go z dołu.

Gondagil uważnie przyglądał się linie.

– Z czego ją zrobiono?

– Ze sztucznego włókna – odparła Miranda, nie wdając się w szczegóły. – Ale w Królestwie Światła zachowują wielką ostrożność przy produkcji takich tworzyw, przestrzegają bardzo surowych zasad. Inaczej świat na powierzchni Ziemi, on zniszczył swoją przyrodę przeróżnymi chemicznymi związkami. Poza tym w całym Królestwie Światła nie widziałam żadnej takiej fabryki. I prawdę powiedziawszy ciekawa jestem, gdzie się to wszystko produkuje. Musicie wiedzieć, że technika tam jest bardzo zaawansowana.

Rozejrzała się za jakimś drzewem. Znalazła je w odpowiedniej odległości.