– Jak na zamówienie – stwierdziła.
Waregowie przyglądali się, jak owija pień liną.
– Tak będzie nam łatwiej. Kto zejdzie na dół?
Popatrzyli na siebie.
– Ty się najlepiej znasz na zwierzętach – stwierdził Haram, zwracając się do Mirandy. – My jesteśmy silniejsi, pociągniemy.
Miranda popatrzyła na Gondagila. Kiwnął głową.
– To prawda.
Tchórze, pomyślała dziewczyna, ale chyba rzeczywiście mają rację. Uważała tylko, że i tak wiele już tego dnia zrobiła. A teraz znów miała zejść do zdenerwowanych zwierząt.
Ciekawe, jak tu głęboko?
Wyjęła swój telefon, tak maleńki, że mieścił się w dłoni. Zapasowy, który także ze sobą wzięła, podała Gondagilowi i pokazała mu, jak się mają ze sobą porozumiewać. Mężczyźni byli tak zaskoczeni, że postanowiła najpierw przeprowadzić próbę głosu. Schowała się za skałą i wezwała Gondagila.
Kiedy zrozumieli wreszcie, jak działa urządzenie, Haram odezwał się urażony:
– Dlaczego nigdy nie pozwalasz mnie wypróbować czegoś nowego?
– No właśnie – cierpkim głosem odparła Miranda.
Być może Haram zrozumiał, co ma na myśli. Przyrzekła sobie jednak, że od tej pory postara się być bardziej sprawiedliwa. Ale gdy zaproponował, żeby zostawiła swój ciężki plecak na górze, nie starczyło jej dobrej woli. Krótko oświadczyła, że może jej się przydać w rozpadlinie.
– Psiakrew! – zaklął Haram, kiedy Miranda zniknęła poza krawędzią rozpadliny. – Muszę mieć ten plecak, dziewczynę także.
Gondagil nie odpowiedział, uznał, że nie ma czasu na dyskusje z towarzyszem.
Telefon zapiszczał, Gondagil skupił uwagę. Ważne, aby sobie poradził z tym urządzeniem. Udało się, nacisnął właściwy guzik.
– Tak? – odpowiedział.
– Jest zupełnie inaczej, niż się nam wydawało – usłyszał w aparacie głos Mirandy, tak wyraźny, jak gdyby stała tuż obok. – Tu nie jest wcale tak strasznie głęboko. Cielę jest ranne, matka została przy nim dobrowolnie. Musicie zejść na dół, przynajmniej jeden z was.
– Ja pójdę – oświadczył Haram, zanim Gondagil zdążył odpowiedzieć. Nie warto było się z nim drażnić. Haram czuł się odsunięty, a to mogło mieć fatalne skutki.
Miranda doznała rozczarowania i przestraszyła się, kiedy usłyszała tę wiadomość przez telefon. Nie miała za grosz zaufania do Harama. Myślała jednak podobnie jak Gondagil, powiedziała więc lekko drżącym głosem:
– Doskonale, Haramie. Pamiętaj tylko, spokojnie przemawiaj do łani. Chodzi o to, żeby nie chciała bronić swojego dziecka.
Na górze zapadła cisza. Miranda niemal fizycznie wyczuwała niepewność Harama, tak u niego niezwykłą.
– A zresztą – dodała pospiesznie. – Wydaje mi się, że powinniście zejść obaj. Cielę wygląda na ciężkie.
Zapadła kolejna chwila ciszy, po której rozległ się głos Gondagila:
– Czy ono jest ranne?
– Nie wiem, po prostu leży. Sprawia wrażenie bardzo wygłodzonego.
– Ale jeśli wszyscy tam zejdziemy, to jak się wydostaniemy?
– Przywiążcie linę do drzewa.
W milczeniu wypełnili jej polecenie. Potem spuścili się w dół w takiej kolejności, jaką Miranda przewidywała: najpierw Gondagil, a za nim Haram.
Dziewczyna wsunęła pistolet głęboko za pas. Zrobiła to już wtedy, gdy usłyszała, że Haram postanowił zejść do jamy. Stała teraz przy łani i łagodnie przemawiała, starając się ją uspokoić. Tłumaczyła, że pragną jedynie pomóc cielakowi, starała się myśleć obrazami i tym sposobem przekazać łani, że chcą wynieść jelonka na górę i że czeka tam jej partner.
Ściany rozpadliny były skośne, wyciągnięcie łani nie powinno więc sprawić trudności. Miranda wskazała mężczyznom cielaka, który leżał nieco w głębi.
– Strasznie tu ciemno – poskarżył się Haram, mijając zdenerwowaną matkę.
– Zaraz spróbujemy temu zaradzić – obiecała Miranda i wyjęła kieszonkową latarkę; jedną z tych cieniutkich jak długopis. Zapaliła ją. Efekt był niesłychany. Obaj Waregowie nie zdołali powstrzymać się od okrzyku, Haram usiłował wyrwać światełko z rąk dziewczyny, a jego gwałtowne ruchy ogromnie wystraszyły łanię. Olbrzymie zwierzę szykowało się do ataku. Potrzeba było wielkiego opanowania i wielu łagodnych słów Mirandy, by je uspokoić. Haram w tym czasie stał sztywny ze strachu.
Kiedy sytuacja została opanowana, Gondagil spytał groźnie:
– Co to było za światło?
W zamieszaniu bowiem Miranda zgasiła latarkę. Teraz, posławszy Haramowi ostrzegawcze spojrzenie znów ją zapaliła.
– Mam ich więcej. Każdy może dostać swoją, tylko pamiętajcie, nie wolno wam się bić o moje rzeczy, bo wtedy będę strzelać.
Groźnie poklepała zatknięty za pas pistolet. Obaj mężczyźni nie spuszczali z niej oczu, gdy wyciągała z plecaka podobne latarki. Żeby być sprawiedliwa, najpierw podała jedną z nich Haramowi i pokazała, jak ma ją zapalać i gasić. Potem wręczyła drugą Gondagilowi. Teraz nieprzerwanie mrugało światło.
– Dość tego, wystarczy – orzekła Miranda. – Macie siłę podnieść cielaka?
Spróbowali dźwignąć zwierzę, trzymając jednocześnie latarki, ale okazało się to niemożliwe. Z żalem w sercu odłożyli niezwykle przedmioty do skórzanych toreb przypiętych do pasów. Miranda im świeciła. Gdy zerknęła do góry, nad krawędzią rozpadliny ujrzała wielkie poroże.
Zaczęła przemawiać do łani, podczas gdy mężczyźni zajęli się jelonkiem. Zwierzątko wyglądało na bardzo wyczerpane. Łania zresztą podobnie, choć ona była przede wszystkim po prostu głodna i wystraszona.
Żeby wyciągnąć jelonka, Haram i Gondagil musieli obwiązać go liną. Mały przeraził się i stawiał opór, chociaż sił miał niewiele. Haram wrzasnął coś do niego, zniecierpliwiony, ale Gondagil zaraz uciszył przyjaciela. Zareagowała bowiem także łania; chociaż nie miała rogów, imponowała posturą i na pewno potrafiłaby bronić dziecka, gdyby uznała, że dzieje mu się krzywda.
Miranda, pomagając mężczyznom, zastanawiała się nad ich wzajemnym związkiem. Gondagil z racji różnicy wieku cieszył się większym autorytetem i był dzielny wówczas, gdy Haram zuchwały, i opanowany w momentach, w których towarzysz tracił głowę. Miranda zorientowała się jednak, że Gondagil niekiedy może mieć kłopoty z utrzymaniem przyjaciela w ryzach. Haram mylił upór z odwagą i bezustannie rwał się do działania. Miranda zdążyła także zauważyć, że to Gondagil z nich dwóch jest prawdziwie odważnym człowiekiem. W trudnej sytuacji Haram niekiedy tchórzył, niekiedy zaś kierowała nim pycha i wówczas nie zwracał uwagi na konsekwencje swoich czynów. Owszem, ci dwaj byli przyjaciółmi, lecz między nimi trwała nieustannie próba sił, ciągła rywalizacja. Miranda przypuszczała, że może dojść kiedyś do bezpośredniej konfrontacji.
Mimo wszystko jednak byli ze sobą zgrani, powinna więc zatroszczyć się o to, aby z jej powodu nie poróżnili się między sobą. Dlatego zwracała się teraz do Harama równie często jak do Gondagila, choć przychodziło jej to z niejakim trudem.
Powoli i bardzo niepewnie cielątko unosiło się do góry. Chwilami przechylało się, raz zawisło na linie, podczas gdy mężczyźni usiłowali znaleźć oparcie dla własnych stóp. Najwięcej kłopotów sprawiała im łania, która własnym ciałem starała się odgrodzić ich od dziecka. Przydały się wtedy zmysł dyplomacji Mirandy i jej miłość do zwierząt.
Gdy wreszcie i ludzie znaleźli się poza rozpadliną, zrozumieli, że łani wcale nie będzie tak łatwo wydostać się z dołu samodzielnie. Mężczyźni ułożyli cielaczka na ziemi, gdzie zaraz zaopiekował się nim ojciec. Potężny byk zaczął trącać małego pyskiem, zachęcając do wstania, a gdy ten nie reagował, lizał go, posapując. Uznali, że cielak jest bezpieczny, i skupili się teraz na matce. Wreszcie i ona wydostała się z dołu i też zaczęła lizać dziecko.