Dwóch z nich poznała już wcześniej: Strażnika Słońca i ojca Armasa, Strażnika Góry. Ale przyszedł z nimi jeszcze jeden, którego nigdy przedtem nie widziała. W jednej chwili zrozumiała, że musi to być bardzo wysoko postawiona osoba, zdradzała to cała jego postać, ezoteryczne znaki, które nosił przy naszyjniku i opasce we włosach, niezwykły strój i wrodzone dostojeństwo. Miał wprawdzie rysy czterdziestolatka, znać jednak po nim było, iż nosi w sobie dziedzictwo wieków.
Na miłość boską, pomyślała Miranda, co ja narobiłam?
Czworo Madragów rozmawiało z Natanielem i Ellen i… o rety!
Z początku nie poznała wielkiej gromady w sali, wreszcie jednak zrozumiała: to duchy Ludzi Lodu.
Wszystkie, nawet jej mały braciszek.
Ale gdy jednego z duchów zaproszono wraz z Natanielem do głównej części stołu, Miranda pokiwała głową z uznaniem. Słuszna decyzja.
W wielkiej „sali rycerskiej”, jak Indra nazywała dzieło nowoczesnych mistrzów, znalazło się też sporo innych znajomych. Rodzina czarnoksiężnika, mnóstwo Strażników, wielce szanowani Lemurowie, Cień, duchy Móriego.
Co oni wszyscy tutaj robią?
Miranda zrozumiała, że to w istocie nadzwyczaj ważne zebranie.
A jego przyczynę stanowiła właśnie ona.
Miała ochotę schować się pod stół.
Ram podszedł i wziął ją za ucho, na poły żartobliwie, na poły poważnie, i poprowadził do stołu. Poprosił, by wszyscy zajęli miejsca.
Kiedy krzesła wokół trzech długich stołów przestały szurać, Ram wstał. Uroczyście powitał zebranych, szczególnymi honorami obdarzając przy tym wysokich Obcych. Potem zaczął swoją przemowę:
– Mój przyjaciel Gabriel z Ludzi Lodu zwrócił się do Marca i do mnie z prośbą o radę. Gabriel i ja jesteśmy jedynymi mieszkańcami naszej krainy, którzy wiedzą, jakie przedsięwzięcia podjęła jego nieposłuszna córka Miranda.
Określenie „przedsięwzięcia” w tym kontekście nie miało pozytywnego wydźwięku. Ram jednak podkreślił, aby nie było żadnych nieporozumień, że wyrażając się tak, miał na myśli nie mającą granic żądzę przygód.
No cóż, to nie do końca prawda, pomyślała Miranda. Może raczej należałoby powiedzieć „misjonarskie zapędy”, ale nie, ona sama też nie potrafiła znaleźć właściwego określenia.
Ram podjął:
– Uznaliśmy, że zanim usłyszymy o dramatycznych przeżyciach Mirandy, powinniśmy wreszcie odsłonić przed wami „wielką tajemnicę”. Powiadomić was, czym zajmujemy się od tak dawna, że trudno by wam było to pojąć. Niedawno otrzymaliśmy nieocenioną pomoc, mam tu na myśli, rzecz jasna, Madragów i ich umiejętności.
– Ojej! – wykrzyknął Jori. – Tajemnica Srebrzystego Lasu?
Taran, jego matka, uciszyła go, lecz Ram tylko się uśmiechnął.
– Właśnie, a teraz, dzięki Mirandzie, posunęliśmy się o krok, o wielki krok naprzód.
Dzięki Mirandzie? On naprawdę tak powiedział, z ulgą pomyślała wzruszona dziewczyna. To znaczy, że tak strasznie się na nią nie gniewa.
– Ile właściwie wiecie o tajemnicy? – spytał Ram zebranych.
Zapadła cisza. Madragowie, niektórzy Strażnicy i Lemurowie uśmiechnęli się leciutko. Oni wiedzieli całkiem sporo, lecz pozostali…
– Szczerze powiedziawszy – odezwała się Taran – nie wiemy absolutnie nic, ale przyznam, ogromnie mnie to interesowało już od pierwszego dnia, kiedy tu przybyłam.
– Wiem o tym – uśmiechnął się Ram. – No cóż, teraz nadszedł czas, abyście wszyscy się dowiedzieli.
Miranda widziała, że Jori z najwyższym trudem zachowuje cierpliwość. Domyślała się, jak brzmi dręczące go nie zadane pytanie: „Dlaczego właśnie my? Dlaczego nie wszyscy mieszkańcy naszej krainy?”
Ale chłopak milczał.
– Sądzę, że orientujecie się, iż ma to związek z ocaleniem ziemskiego globu – powiedział Ram.
Wszyscy pokiwali głowami.
– Tak też jest w istocie – potwierdził. – Sami wiecie, jak bardzo ludzkość rozwinęła się przez wieki. Wiecie, że ludzki umysł się doskonalił, a środki techniczne, technologia, wynalazczość i w ogóle nauka w ostatnim stuleciu wprost eksplodowała. Problem polega tylko na tym, że sami ludzie przestali za tym rozwojem nadążać. Przeszkadzają im niskie instynkty, żądza zysku, walka o władzę, przestępczość. Wszystko to wisi nad przyszłością ludzkości niczym czarna burzowa chmura.
Uczynienie człowieka jeszcze bardziej inteligentnym na nic się nie zda, będzie wymyślał coraz bardziej niebezpieczną broń, podejmował kolejne wiodące do zguby kroki.
Tym, czym musimy się zająć, co musimy ulepszyć, jest ludzka dusza. Zgadzacie się ze mną?
Nikt nie protestował.
– Przez wszystkie te lata Obcy, Strażnicy i Lemurowie pracowali nad znalezieniem środka, który uczyniłby człowieka otwartym na to, co dobre i ciepłe, czyste i szlachetne. Naszą bronią jest miłość do wszystkiego, co istnieje na Ziemi, tylko w ten sposób można ocalić ziemski glob. Usuwanie egoistów, przestępców i despotów na nic się nie zda. To zresztą syzyfowa praca, gdyż nowi marni duchem ludzie będą się zawsze pojawiać.
Ram zrobił krótką przerwę.
– W naszych eksperymentach udało nam się zajść dość daleko, przede wszystkim dzięki Świętemu Słońcu, zsyłającemu spokój i miłość na udręczonych ludzi. Zgromadziliśmy, czy też wyprodukowaliśmy komponenty, które można wstrzyknąć każdemu ludzkiemu dziecku, przychodzącemu na świat, tak by było najlepszego rodzaju. Nie mam na myśli wyglądu zewnętrznego, bo nie o to walczymy, lecz cechy, które umożliwią mu pojmowanie wszystkiego, co widzi, i przeżywanie tego z miłością i troską.
Wielki krok naprzód uczyniliśmy, jak już wspomniałem, dzięki Madragom, lecz i inni przybyli do naszej krainy wnieśli wielki wkład w rozwój upragnionego środka. Większość z nich znajduje się dzisiaj tutaj.
Wielu młodych odruchowo wyprostowało plecy.
– Nie zdając sobie z tego sprawy, pomogliście nam na różne sposoby. Najważniejsze jednak… – Ram znów umilkł.
– Wszyscy mieliśmy świadomość, że brak nam bardzo ważnego i cennego składnika, który by sprawił, że nasz specyfik stanie się idealny. Wiedzieliśmy także, że akurat ten składnik znajduje się tu, w centralnym punkcie Ziemi, dlatego też tutaj wybudowaliśmy nasze laboratoria. Całymi latami uparcie poszukiwaliśmy brakującej cząsteczki. Wreszcie zaczęliśmy się domyślać, że musi, ona znajdować się w miejscu zwanym Górami Umarłych czy też Górami Czarnymi. Wyprawienie się tam jednak w poszukiwaniu czegoś, czego natury nie znamy, wydawało się zbyt ryzykownym przedsięwzięciem. Staraliśmy, się zebrać jak najszlachetniejszych, najdzielniejszych i najlepszych ludzi, których można tam wysłać, lecz wciąż jeszcze nie mamy wszystkich, którzy powinni wyruszyć. I pamiętajcie, nie wiemy, czego szukamy ani gdzie tego szukać. Góry Czarne są straszne, nieliczni z nas, którzy postanowili się tam udać, nie wrócili. Przypuszczaliśmy, że chodzi o jakiś kwiat czy też ziele, ale nasze domysły były błędne.
Dzisiaj wiemy więcej, dzisiaj młoda Miranda przyniosła nam jedną z odpowiedzi. Mirando… czy zechcesz zabrać teraz głos?
Dziewczyna drgnęła gwałtownie, słysząc swoje imię. Oblała się rumieńcem i wstała zmieszana.
– Ile mam powiedzieć? – szeptem spytała wysokiego dostojnego Rama. – Tylko to, czego się dowiedziałam?
– Uważam, że powinnaś opowiedzieć całą historię swej wyprawy – oświadczył Strażnik bezlitośnie. – Oczywiście niezbyt rozwlekle.
Sadysta, pomyślała Miranda. Taką więc karę mi wyznaczyłeś, chcesz mnie totalnie pognębić?
Ale kiwnęła głową, nerwowo pogładziła twarz i zaczęła mówić: