– Dopuściłam się większości czynów, które w Królestwie Światła są zabronione. Żałuję bardzo i proszę o wybaczenie.
Zapadła pełna zdziwienia cisza. Miranda nie śmiała podnieść głowy, wzrok utkwiła w błyszczącej czarnej tafli stołu. W pałacu Marca, niezwykle pięknym budynku, postawionym w hołdzie księciu Czarnych Sal, znajdowało się wiele czarnych szczegółów.
Och, nie, na nic się nie zdadzą myśli o wspaniałych budowlach.
Miranda podjęła opowieść z odwagą, do jakiej niekiedy skłania człowieka rozpacz:
– Oszukałam Rama i innych Strażników, podając fałszywe powody wyżebrałam od nich prawdziwe Słońce, miałam bowiem jedno jedyne marzenie: zanieść światło i ciepło nieszczęsnym mieszkańcom Ciemności.
Przez salę przeszło westchnienie zdumienia. A przecież to dopiero początek opowieści!
– Szpiegując Strażników odkryłam drogę na zewnątrz i pewnego dnia w zeszłym tygodniu po prostu wyszłam.
– To ci dopiero – usłyszała szept Joriego.
Miranda kilkakrotnie przełknęła ślinę.
– Nie chcę się teraz zagłębiać w to, co tam przeżyłam, ale nikomu nie radzę powtarzać mojego eksperymentu, potwory są naprawdę śmiertelnie niebezpieczne.
– Jakbyśmy tego nie wiedzieli – westchnął Jaskari. – Chyba całkiem ci się pomieszało w głowie, Mirando, żaden człowiek przy zdrowych zmysłach by się tam nie wypuścił.
– Najwidoczniej oszalałam – przyznała ze smutkiem.
Opowiedziała teraz o Megacerosie, olbrzymim jeleniu, który ją ocalił. Obcy i niektórzy Strażnicy wiedzieli, że ten gatunek żyje w Ciemności, lecz wielu z obecnych bardzo zainteresowało zwierzę z zamierzchłej przeszłości i pragnęli poznać więcej szczegółów. Ram jednak nie zgodził się na żadne pytania i poprosił, by Miranda trzymała się tematu.
Przecież to właśnie cały czas robię, chciała prychnąć, lecz się powstrzymała. W krótkich słowach opowiedziała o spotkaniu z Waregami.
Wzbudziło to kolejną falę zainteresowania i musiała dodać co nieco o Timonie Wielkim. Sama tego nie wyczuła, lecz w jej głosie zadźwięczały łagodniejsze tony, gdy mówiła o znajomych z Ciemności. Opowiedziała o przyjaźni, która z konieczności nawiązała się między nią a dwoma mężczyznami, mówiła też o Dolinie Mgieł, w której mieszka lud Timona. Gdy wpadła w zanadto liryczny ton, Ram jej przerwał.
– Wracaj do tematu – poprosił.
– No właśnie, jak wróciłaś? – podchwyciła Berengaria.
– To nie jest teraz istotne. Mirando, opowiedz, czego dowiedziałaś się od Gondagila i Harama.
– Znasz ich? – spytała ucieszona.
– Tylko z twojej relacji. Mów wreszcie, po to przecież się tu zgromadziliśmy.
Miranda wzięła głęboki oddech.
– No cóż, zapoznali mnie z legendą o Górach Czarnych, legendą, która wprawiła mnie w stan szoku, sądzę, że wielu z was poczuje się podobnie. Spytałam ich, czym właściwie są owe zjawiska dźwiękowe i świetlne, które docierają do nas od Gór Umarłych. Odpowiedzieli mi mniej więcej tak…
Po krótkiej chwili podjęła:
– Legenda opowiada o wielkim smutku w Górach Czarnych, o tym, jak dobro i zło walczą o władanie, a zło wciąż zwycięża. Legenda mówi o tajemnych źródłach, ukrytych tak, że żaden człowiek nie zdoła ich odnaleźć. Z jednego tryska ciemna woda, z drugiego jasna woda dobra. Tu właśnie źródła biorą swój początek. Kiedyś prowadziły stąd na powierzchnię Ziemi dwa przejścia, które wychodziły wewnątrz Góry Czterech Wiatrów. Tej Góry jednakże już nie ma, zniknęła, pozostały jedynie pierwotne źródła.
Gdy Miranda umilkła, zapadła grobowa cisza. Wszyscy spoglądali na Shirę, której wskazano miejsce przy najważniejszym stole.
– Nie – zaprotestowała cicho. – Nigdy więcej nie przejdę tamtą drogą, nigdy już, nigdy.
– Nie będziesz sama, Shiro – rzekł Ram łagodnie. – Wielu z obecnych tutaj zostało wybranych, by ci towarzyszyli. Marco, Dolgo, ja sam, Mar i kilkoro młodych, którzy siedzą przy tych stołach. Czas jednak jeszcze nie nadszedł. Powinniśmy porozmawiać z Waregami. Wciąż jeszcze brakuje nam pewnych składników do naszego wywaru i co najważniejsze, ciągle czekamy na jednego z twoich towarzyszy, Shiro.
Miranda postanowiła się wtrącić.
– Poza tym, Shiro z Nor, z tego co mówili Haram i Gondagil, zrozumiałam, że tym razem nie ma mowy o żadnej pełnej udręki wędrówce poprzez mroczne gro. ty ludzkiej duszy, przez które wtedy musiałaś przejść.
Tym razem będzie to zupełnie coś innego. Nie mnie jednak pytaj co, wyjaśni ci to Gondagil.
Nie zorientowała się, że właściwie bez powodu wymieniła jego imię, lecz zauważyli to inni, zwrócili też uwagę na zmianę w tonie jej głosu.
Ram uśmiechem dodawał otuchy Shirze.
– Tym razem nie ty będziesz główną osobą, to mogę ci obiecać. Na pewno jednak rozumiesz, że musimy odnaleźć źródło jasnej wody, a ty jedna potrafisz się zorientować, czy idziemy właściwą drogą.
13
Miranda spodziewała się burzy oskarżeń i wyrzutów z powodu swej bezrozumnej wyprawy, nic takiego jednak nie nastąpiło. Zgromadzeni zainteresowali się Shirą i Górami Czarnymi. Miranda poczuła się nawet troszeczkę zawiedziona, wiedziała jednak, że nie czas na urazę i że raczej powinna się z tego cieszyć.
W sali wrzało. Na przemian rozlegały się to ożywione komentarze, to pełne zapału słowa nadziei na wzięcie udziału w poszukiwaniach jasnego źródła. Ram musiał w końcu uderzyć książką w stół, by przywrócić spokój. Gdy wreszcie echo huku rozpłynęło się gdzieś pod sufitem, mógł znów zabrać głos.
– Jeśli ktoś chce zadać jakieś pytanie, to proszę podnieść rękę.
W górę wystrzeliło co najmniej dwadzieścia dłoni.
– Ojej – westchnął Ram. – Musimy działać po kolei, Marco, ty zaczynasz.
Zapadło milczenie, gdy przemawiał cieszący się ogromnym szacunkiem książę Czarnych Sal. Wszyscy lubili jego głos.
– Zastanawiam się, czy na samym początku nie powinniśmy się skoncentrować na innej niebezpiecznej wyprawie – zauważył. – Należałoby porozmawiać z przyjaciółmi Mirandy i z całym ludem Timona, może również inne plemiona wiedzą coś o Górach Śmierci.
Mirandzie rozbłysły oczy.
– W takim razie ja wam się przydam jako przewodniczka. No i przecież ich znam, a oni znają mnie.
– To niesprawiedliwe! – jedno przez drugie zawołali Sassa i Jori. – Teraz nasza kolej.
– Ależ, Sasso – upomniała dziewczynkę Ellen. – Jesteś stanowczo za młoda.
– Pochodzę z Ludzi Lodu – odcięła się mała, wnuczka Ellen i Nataniela. – Jestem więc tego godna, prawda, Ramie?
– Sasso, to oczywiste, że twój dziadek Nataniel będzie uczestniczyć w późniejszej drugiej wyprawie w góry, lecz w tej pierwszej…? Wydaje mi się, że jesteś za młoda, ale jeszcze zobaczymy – rzekł Ram na pocieszenie. Nie chciał niszczyć niczyjego zapału.
Miranda przyglądała się wspaniałemu wnętrzu pałacu Marca i cudownemu widokowi za wysokimi oknami. Otoczenie było piękne niemal do bólu. Duszę dziewczyny wypełniła rozpacz.
– Ale ja chcę zanieść im Słońce! – wykrzyknęła głośno, nie panując nad sobą.
Ram odwrócił się w jej stronę.
– Spokojnie, Mirando. Wiem, że pragniesz dobra wszystkich ludzi i wszystkich żywych istot. Jeśli Waregowie zgodzą się z nami współpracować, możemy się przynajmniej zastanowić nad tą sprawą.
Poderwała się z krzesła.
– O, tak!
– Wiesz jednak, że istnieje poważna przeszkoda w postaci potworów – ostrzegł.
Mirandzie opadły ręce.
– Wiem, i tak bardzo jest mi ich szkoda…
Ram pogładził ją po policzku i uśmiechnął się ze smutkiem.
– Nigdy nie przestaniesz być sobą, Mirando.