15
Gabriel przyszedł do Rama.
– Moja córka cierpi – powiedział zatroskany. – Nigdy jeszcze nie widziałem wesołej, pełnej pomysłów Mirandy w takim stanie. Nawet jej siostra Indra zaczęła się o nią martwić.
Ram popatrzył na przyjaciela zamyślony.
– Wiedzieliśmy, jaką karę wymierzyć, tak aby najdotkliwiej zabolała, prawda?
– O, tak, to więcej niż pewne. Ona tak bardzo się cieszyła, że znów będzie mogła porozmawiać z Waregami. Swój udział w wyprawie uważała za oczywisty, a tu nagle taki zimny prysznic. Zgadzam się z wami, że zasłużyła na surową karę, nie przypuszczałem jednak, że przyjmie to z tak wielkim bólem. Nie poznaję jej. Ona po prostu jest w głębokiej depresji.
Ram zamyślił się.
– Niedobrze. Nie sądziłem…
Gabriel zaczął mówić z zapałem:
– Czy nie moglibyście spojrzeć na to nieco inaczej? Owszem, Miranda złamała wiele zasad, ale mogła przecież zachować swą ryzykowną wycieczkę w tajemnicy. Nikt nie musiał wiedzieć, że wyprawiła się poza mur. Postanowiła jednak przyznać się do wszystkiego, ponieważ to mogło pomóc innym. Ze szczegółami opowiedziała o swoich przeżyciach, niczego nie ukrywała, a to dlatego, że informacje, jakie udało jej się zdobyć, mają ogromne znaczenie dla nas wszystkich w Królestwie Światła.
Ram pokiwał głową.
– Myśleliśmy już o tym. Rozważaliśmy za i przeciw. Jutro zamierzam się spotkać z osobami zaangażowanymi w tę sprawę i mogę jeszcze raz poruszyć tę kwestię, ale niczego się nie spodziewaj, a już na pewno nie wspominaj o niczym Mirandzie, kara może zostać utrzymana.
– Niczego więcej nie mogę żądać – odparł Gabriel.
Odszedł, wysoki Strażnik długo patrzył za nim. Postanowił sam poobserwować Mirandę. Sprawdzić, czy jej reakcja to tylko zwyczajny młodzieńczy bunt, czy też dziewczyna naprawdę cierpi.
Miranda odwiedziła las elfów. Miała wrażenie, że z jedną tylko osobą może porozmawiać. Tylko jej leśny przyjaciel Tsi-Tsungga pojmie tę sytuację.
Nietrudno było go znaleźć, skierowała się prosto w jego ulubione miejsce w głębi lasu, gdzie mech był miękki jak najwygodniejsze łóżko, a w czystym powietrzu rozlegał się śpiew drozda. Słyszała także słowiki, ich trele rzeczywiście zachwycały, lecz Miranda zawsze uważała, że piosenka drozda jest piękniejsza, bardziej melodyjna, pełniejsza wyrazu. W lesie żyły także inne ptaki, niektórych w świecie na powierzchni Ziemi nigdy nie słyszała.
Jak zdołam przekrzyczeć ten rozradowany świergot, zastanawiała się. Zawołała jednak Tsi-Tsunggę i długo czekać nie musiała. Przybiegł w podskokach przez kamienie i pełne kwiatów podszycie.
– Mirando, ależ się cieszę, rzadko mnie ktoś odwiedza.
Miranda poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. I ona zaniedbała zielonobrunatnego przyjaciela.
– Chłopcy nie mają czasu – mówił dalej Tsi. – Całymi dniami pracują, a dziewczęta twierdzą, że się boją.
A to dlaczego, już chciała zapytać, ale ugryzła się w język. Domyślała się, co może być tego powodem.
Na twarzy fauna pojawił się smutek.
– A Siska w ogóle nie chce mnie znać. Uważa, że jestem niebezpieczny, twierdzi też, że nie można przyjaźnić się ze zwierzętami.
– No, sporo czasu już upłynęło, odkąd tak powiedziała – wtrąciła Miranda. Tsi jak zwykle wzbudzał niezwykły niepokój w jej ciele. – Wydaje mi się, że Siska zmieniła swój pogląd na wiele spraw, musisz pamiętać, że była księżniczką w jednej z najmroczniejszych części świata we wnętrzu Ziemi. Izolowana od pozostałych członków plemienia, wychowana tak, by zachować dystans do ludzi, zwierząt i leśnych duchów. Teraz jednak dzieli dom z Sassą, która ma kota, i Nero często je odwiedza, bo mieszkają przecież z dziadkami Sassy. Ellen i Nataniel na pewno uczą ją zrozumienia dla ludzi i zwierząt, możesz być tego pewny. I pamiętaj też, że to nie ty tak się jej nie podobałeś, tylko twoja wiewiórka Czik.
Tsi nie wyglądał na całkiem przekonanego. Usiedli na mchu, plecami oparci o wielki kamień. Las był tu naprawdę przepiękny, blask słońca sączył się przez przezroczystą zieleń liści. Wysokie komnaty pełne… nie, nie ciszy, bo przecież dźwięczała tutaj radosna piosenka ptaków, ale na pewno spokoju. Czik także był z nimi, przywitał się z Mirandą i zaraz pobiegł na drzewo szukać szyszek.
– Ale ty mnie wezwałaś – przypomniał sobie Tsi-Tsungga. – Co się stało? Jesteś blada i smutna, czy coś złego się wydarzyło?
– Słyszałeś, jaką karę mi wymierzono?
– Tak, ale chyba wyjdzie ci to na zdrowie. Przynajmniej unikniesz kolejnego spotkania z bestiami.
Czy on musi siedzieć aż tak blisko? Z jakiegoś powodu jej myśli poszybowały do Gondagila, nie bardzo wiedziała dlaczego, lecz wspomnienie Warega o dumnej twarzy w jednej chwili nabrało wyrazu. Co czyniło jego oblicze tak pociągającym? Nawet w połowie nie był tak przystojny jak Haram, a jednak to on właśnie ją zainteresował. Natychmiast. Prawda, że okazał się o wiele sympatyczniejszy od przyjaciela, lecz wcale nie z tego powodu wywarł na niej takie wrażenie. On, prymitywny barbarzyńca.
– Ale ja chcę tam iść – poskarżyła się Miranda. – Spotkałam człowieka, którego chciałabym znów zobaczyć.
– Mężczyznę? – ostrożnie spytał Tsi-Tsungga.
– Tak.
Westchnął.
– Dlaczego tak już musi być, że zawsze wy, dziewczęta, przychodzicie do mnie ze swymi miłosnymi kłopotami? Dlaczego nikt nie przyjdzie dla mnie samego?
Jego słowa wywołały wzburzenie w sercu Mirandy.
– Ależ drogi przyjacielu, po pierwsze, nie ma mowy o miłości, po prostu chciałabym jeszcze z nim porozmawiać, tyle nas łączyło, chociaż z pozoru mogło się tak nie wydawać. A po drugie, przychodzę do ciebie z tego samego powodu, a mianowicie dlatego, że tak wiele nas łączy. Las, zwierzęta, miłość do przyrody.
Tsi podskoczył i rozgniewany popatrzył jej w oczy. – Dobrze, ale, u licha, nie przychodź opowiadać mi o innych mężczyznach, mów o tym, co zbliża ciebie i mnie.
Miranda zmieszała się, nie wiedziała, jak się zachować. Przypomniało jej się jednak, co powiedział Tsi.
– „Wy dziewczęta?” Ile właściwie przybiega ci się zwierzać?
– To nie twoja sprawa – odparł zagniewany i znów usiadł, opierając się o kamień.
Miranda musiała przyznać, że sprawiło jej to ulgę.
Roześmiała się nieco nerwowo.
– Na powierzchni Ziemi znałam pewnego właściciela baru, zamontował sobie pewne urządzenie. Kiedy goście za dużo już wypili, spod lady wyskakiwały wielkie różowe słonie i przypominały im, że pora iść do domu.
Tsi uśmiechnął się, lecz zaraz spytał:
– Dobrze, ale co, u licha, ma to wspólnego z nami?
– No, może to zbyt skomplikowane porównanie, ale szczerze mówiąc… Czy mogę być szczera, nawet jeśli to cię zaszokuje?
– Oczywiście.
– Dziękuję. A więc, szczerze mówiąc, twoja bliskość wywołuje straszny chaos w ciele nieszczęsnej dziewczyny. Równie dobrze zza drzew mogliby się wychylić jako ostrzeżenie Gondagilowie, chociaż nie za bardzo różowi.
Tsi popatrzył na nią.
– Czy on ma na imię Gondagil?
– Może i tak – odpowiedziała Miranda z ponurą miną.
– Ale dlaczego miałby być ostrzeżeniem?
– No, nie wiem, masz rację. Chyba tylko dlatego, że przyjęłam już za dużą dawkę ciebie i powinnam iść do domu.
Tsi usiadł wreszcie wygodniej.
– Mirando, dlaczego żadna z was, dziewcząt, mnie nie lubi?
– Ojej! – jęknęła. – Wszystkie jesteśmy tobą zachwycone i śmiertelnie przerażone uczuciami, jakie w nas budzisz.
– W takim razie wszystkie z wyjątkiem Siski. Ale ja chyba nie jestem osobą, której należy się śmiertelnie bać.
– Och, Tsi, jesteś najwspanialszym stworzeniem, jakie znam, ale przerażają nas popędy, które w nas, biednych kobietach, budzisz. Boimy się dać im ujście, tym popędom lub instynktom czy jak wolisz je nazwać. Są być może zbyt silne dla zwyczajnych ziemian.