Tsi westchnął przygnębiony.
– Kogo powinienem więc szukać?
– A co masz na myśli?
– Może i ja odczuwam potrzebę dania ujścia moim własnym popędom, ale dla mnie nie ma nikogo. Elfom nie wolno się ze mną zadawać, wam także nie, moi pobratymcy ze Starej Twierdzy nie chcą na mnie patrzeć…
– Tsi, żałuję, że nie porozmawialiśmy o tym, zanim wyprawiłam się do Królestwa Ciemności. Tak jak wtedy przy wodospadzie, pamiętasz?
– Oczywiście, to były bardzo miłe chwile, prawda?
– Bardzo. Gdybyś wtedy powiedział o swej samotności, wszystko być może wyglądałoby inaczej. Teraz już za późno.
Tsi spuścił głowę.
– A więc to jednak miłość?
– Może i tak – odparła cicho. – Ale ja przecież tego nie chcę. On jest taki brutalny, silny i dziki.
Tsi odwrócił twarz w jej stronę.
– Żałuję, że nic o tym wtedy nie powiedziałem – szepnął.
Miranda popatrzyła mu w oczy, przypominające rozedrgane zielone sadzawki. Poczuła, że wzbiera w niej pożądanie. Nie była w stanie dłużej się opierać, przysunęła się do elfa. On już na nią czekał, zaraz poczuła jego usta na wargach.
I wtedy znów przed jej oczami ukazała się twarz Gondagila. Odwzajemniła pocałunek, który tylko w części miał związek z Tsi-Tsunggą. Poczuła pulsowanie w piersiach i w dole brzucha, drżąco nabrała powietrza w płuca. Tsi objął ją, Mirandę ogarnęła słabość. Poczuła, że leśny elf bez trudu może ją mieć.
Tsi jednak wiedział, że tak być nie powinno.
Chciał być kochany dla siebie samego, a nie ze względu na aurę zmysłowości. Wprawdzie bardzo niechętnie, lecz odsunął się od dziewczyny. Miranda później szczerze mu za to dziękowała.
– Nie wiesz nawet, jak wiele mnie to kosztowało – uśmiechnął się z wysiłkiem. – Przekonałabyś się.
Miranda przełknęła ślinę.
– Lepiej nie – wyjąkała, a po chwili dodała z prawdziwym ciepłem: – Tsi, jesteś niczym żagiew rozpalająca ogień w duszy kobiety. Zazdroszczę tej, która doświadczy kiedyś twej miłości i która ofiaruje ci żar uczucia, na jakie zasługujesz.
– Dziękuję ci, Mirando.
Z Czikiem na ramieniu odprowadził ją do skraju lasu.
Po drodze wyznał jej jeszcze w zaufaniu:
– Kochana Mirando, wiem, że ci przykro, ponieważ nie możesz wziąć udziału w pierwszej ekspedycji, ale wiesz, ja jestem taki szczęśliwy. Czy możesz sobie wyobrazić, że wybrano mnie do udziału w tej drugiej wielkiej wyprawie w Góry Umarłych?
Miranda miała wrażenie, że wielki kamień przytłacza ją do ziemi. Wybrano Tsi, a jej nie?
– Kiedy się o tym dowiedziałeś?
– Tamtego dnia po spotkaniu. Ram mi o tym powiedział.
Miranda zmusiła się do uśmiechu.
– Tsi, ogromnie się cieszę w twoim imieniu. Nie boisz się?
– Ależ skąd – odparł z niezmąconą pewnością siebie. – To chyba nie może być takie groźne.
– Och, nie masz nawet pojęcia, jak straszne są te bestie. No a później? Nic nie wiemy o Górach Czarnych. Czy wiesz, kto jeszcze ma iść?
– Tak, Oko Nocy, Ram rozmawiał z nami oboma.
– To dość naturalne, że wybrano Oko Nocy, on tak dużo wie o lasach, górach i nieszczęsnych duszach, które nie mogą zaznać spokoju. Ktoś jeszcze?
– Nie, nic więcej nie wiem, byliśmy wtedy tylko my dwaj.
– Rozumiem. Ja też nie słyszałam, żeby ktoś wspominał o tej niebezpiecznej wyprawie. Ale pamiętasz, surowo nakazano nam milczenie.
– Tak, czy to nie wspaniałe? Tylko my, którzy byliśmy na tym spotkaniu, cokolwiek wiemy. Jedyni w całym kraju.
– Rzeczywiście to dość szczególne uczucie, gdy ma się świadomość, że się należy do uprzywilejowanych. Bo chyba tak możemy się nazywać, nikogo przy tym nie raniąc.
– Nikt inny przecież o tym nie wie – zauważył Tsi-Tsungga, obejmując ją na pożegnanie, dotarli już bowiem do miejsca, w którym las się kończył.
Nie rób tak, błagała Miranda w duchu, nie dotykaj mnie, czuję się jak pochodnia, wystarczy maleńka iskierka, a może dojść do katastrofy.
Tsi z Czikiem na ramieniu pomachał jej na pożegnanie, a Miranda odeszła z sercem ciężkim od tęsknoty i pragnienia, by pokochał ją inny.
16
Spotkanie zakończyło się wynikiem negatywnym dla Mirandy. Kara to kara i nie można jej cofnąć.
Tak postanowili wielcy.
Decyzję swoją utrzymali do chwili, gdy mieli wyruszyć do krainy Waregów. Do tego czasu zdążyli się zastanowić.
– Dziewczyna poradziła sobie nadzwyczaj dobrze stwierdził Strażnik Rok, również wyznaczony do udziału w tej wyprawie.
– Rzeczywiście, ogromnie dużo wie – przyznał Marco.
– I zdołała się zaprzyjaźnić z dwoma przedstawicielami ludu Timona – uzupełnił Ram.
– To znacznie więcej niż udało się tobie i mnie – zauważył Strażnik Słońca, który także miał im towarzyszyć. – My potrafimy z nimi rozmawiać, ale trzymając ich na muszce, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
Pozostali pokiwali głowami.
– Wroga neutralność, owszem, znamy to – powiedział Ram.
– Sądzę, że Miranda została już dostatecznie ukarana – rzekł Marco z przekonaniem. – Straciła cały swój zapał do reform i radość z pracy, jest już teraz tylko cieniem samej siebie.
Strażnik Słońca, dowodzący nimi czterema, skinął głową.
– Idź, pomów z nią, Marco, i… czy nie powinniśmy zabrać ze sobą któregoś z czarnoksiężników?
– Obu – podchwycił Ram.
Ale Marco nie w pełni się z nimi zgadzał.
– W tej wyprawie nie kryją się żadne elementy czarów, mamy po prostu przeprowadzić negocjacje i zdobyć więcej informacji. Wiem, że Móri i Dolgo prowadzą intensywne rozmowy z Shirą na temat źródeł, sądzę, że w tej drugiej wyprawie na pewno przydadzą się nam ich umiejętności. Teraz jednak, moim zdaniem, powinniśmy pozwolić im odpocząć i skupić się na następnej, ważniejszej wyprawie.
Uznali jego argumenty za rozsądne.
– Masz rację – przyznał Ram. – Im mniej nas będzie, tym mniejsze będziemy budzić przerażenie.
– Ale czy posiadamy dostatecznie dobre wyposażenie, by przedostać się przez terytorium bestii? – zastanawiał się Rok.
– Z potworami sobie poradzę – odparł Strażnik Słońca. – Lecz oczywiście przydałaby nam się Miranda i jej doświadczenia. Porozmawiaj więc z nią, Marco.
Urodziwy potomek Ludzi Lodu się uśmiechnął.
– Z ogromną przyjemnością przekażę jej naszą decyzję.
– Czy to prawda? – W rozpromienionych oczach Mirandy dało się jeszcze dostrzec niedowierzanie. – Mówisz poważnie?
– Oczywiście, uznaliśmy, że poniosłaś już dostateczną karę.
– Co najmniej – powiedziała wolno, czując ogarniający ją zachwyt. Zaczynało do niej docierać, co naprawdę oznacza wiadomość. – Uważałam, że słusznie należy mi się kara, ale byłam naprawdę zdruzgotana, myślałam, że nigdy nie zdołam się z tego podnieść. Dziękuję, Marco, dziękuję wam wszystkim.
W przypływie szczęścia rzuciła się na szyję swemu potężnemu krewniakowi Marco, który rzadko dotykał innych ludzi, stwierdził nagle, że uścisk pachnącej czystością, świeżej, młodej dziewczyny jest bardzo przyjemny. Zauważył, że Miranda zapuściła włosy, co sprawiło, że stała się łagodniejsza, bardziej kobieca. Młodsza córka Gabriela była wszak taka urodziwa, chociaż mało kto zwracał na to uwagę, wszystkie pełne podziwu spojrzenia zwykle padały na Indrę, Miranda bowiem nigdy nie zabiegała o komplementy i nie dbała o to, co myślą o niej ludzie.