Teraz jednak się zmieniła.
Marco puścił ją z uśmiechem, ale poczuł w sercu ukłucie. Wiedział, że to owa nieznana siła, siła miłości, tak bardzo odmienia ludzi.
Dla niego jednak pozostawała nieosiągalna. Krótkotrwały związek z Tiili nie miał na niego wpływu, traktował ją wyłącznie jako ogromnie nieszczęśliwą dziewczynę, potrzebującą jego wsparcia. Gdy rozstali się jako przyjaciele, a Tiili zakochała się w jego bracie, odczuł jedynie ulgę. Nie łączyło ich nigdy fizyczne współżycie, nie licząc tylko tego jednego razu, gdy wyzwolił ją z diabelskiej pułapki Tengela Złego, a i wtedy uczynił to z konieczności i ze współczucia, nic więcej się za tym nie kryło. Wyraźne zainteresowanie Mirandy Gondagilem przypomniało mu boleśnie o tym, czego nigdy nie dane mu będzie doświadczyć.
– Przygotuj się więc, Mirando. Wyruszamy jutro wieczorem.
– Doskonale – powiedziała dziewczyna. – Zdołałam stwierdzić, że wartownicy potworów nocą pozostają najmniej czujni. Jeśli w ogóle można mówić o nocy tam, gdzie stale panuje szaroczarny mrok.
Marco spoważniał.
– Rozumiem i szanuję twoje nastawienie, Mirando, i przekonanie, że im także potrzeba światła, Obcy jednak wiedzą najlepiej, jaki obszar może oświetlić Słońce i kto jest godzien, by żyć w jego świętym blasku. Wiesz chyba, że Słońce ma niestety tę wadę, że pogarsza jeszcze to, co złe.
– Tak, gdyby jednak udało się znaleźć ten ostatni składnik do tajemniczego wywaru Obcych i Madragów, czy bestie także zrobiłyby się grzeczniejsze?
Uśmiechnął się, słysząc jej naiwne określenie.
– Tego nie wiemy, zawsze jednak można mieć nadzieję.
– I wtedy Święte Słońce będzie mogło zaświecić nad ich Doliną Cieni?
Marco pogładził ją po jasnorudych włosach.
– Czy tylko o potworach myślisz teraz, Mirando? Nie, nie musisz mi odpowiadać. Wiem, że serce ci krwawi także z ich powodu, jesteś naprawdę niezwykłą osobą, moja droga. A teraz pospiesz się i zacznij szykować do wyprawy. Wkrótce przecież wyruszamy.
Mirandzie nie trzeba było tego powtarzać.
Miranda miała ogromne kłopoty z wybraniem ekwipunku. Zwykle ubierała się raczej praktycznie niż elegancko, teraz jednak zastanawiała się, czy nie zabrać nie noszonej jeszcze cieniutkiej sięgającej ud tuniki, którą do tej pory tak głęboko pogardzała. W końcu jednak zwyciężył głos rozsądku, nie chciała też narażać się na śmieszność, postanowiła więc iść na kompromis i zdobyła nowe wygodne i trwałe ubranie, lecz w weselszych kolorach niż nosiła dotychczas. Prawdę powiedziawszy, dużo częściej też przeglądała się w lustrze niż do tej pory.
Włosy sporo jej urosły, zresztą zadziwiająco szybko, lekko się kręciły, z czym nawet zdaniem Indry było jej do twarzy. „Masz przecież takie ładne nogi, dziewczyno, dlaczego zawsze je chowasz w długich spodniach, muszę ci powiedzieć, że w całości cholernie dobrze wyglądasz, tylko pozwól mi poprawić bluzkę, wisi na tobie jak worek, i wyprostuj się, nie garb się jak kupa szmat, to może uda mi się ciebie sprzedać”.
Indra zawsze umiała dodać otuchy.
– Czy on jest przystojny? – spytała nagle.
Miranda drgnęła i odpowiedziała bez zastanowienia:
– Nie taki przystojny jak Haram, ale… zresztą jaki on o kim ty mówisz?
– Nie wygłupiaj się, nie nabierzesz starszej siostry. Jest na to zbyt doświadczona. W każdym razie cieszę się, że zmienili zdanie, zasłużyłaś na to, żeby jeszcze raz się z nim spotkać.
– O czym ty mówisz?
– Zakochałaś się pierwszy raz w życiu, prawda? I żadne ważne typki nie powinny ci rzucać kłód pod nogi. O, tak, tak powinnaś nosić tę bluzkę, a twój dzikus stanie w płomieniach. Teraz naprawdę ładnie wyglądasz.
Indra zawiązała poły bluzki i rozpięła ją nieprzyzwoicie nisko, ale Słońce nadało skórze Mirandy złocistobrązowy odcień, zwykle bowiem chodziła dość lekko ubrana, więc nie wyglądało to brzydko, przeciwnie. Talię miała smukłą, ale chyba nie ośmieli się tak pokazać.
Phi, kto nie ryzykuje… pomyślała w nagłym przypływie odwagi.
– Nie rozumiem, jak możesz nazywać tych szlachetnych mężczyzn ważnymi typkami – zauważyła z wyrzutem. – To niesprawiedliwe.
Indra skrzywiła się.
– Wiem, wiem, ale dlaczego zawsze trzeba być sprawiedliwym? – powiedziała to, żeby rozdrażnić młodszą siostrę, która zawsze zębami i pazurami broniła sprawiedliwości.
– I jeszcze jedno, Indro – rzekła Miranda surowo. – Zapamiętaj sobie, że wcale nie jestem w nim zakochana, nie można się zakochać w kimś, kogo się widziało tylko raz, w dodatku w tak niecodziennej sytuacji. Przecież ja nic o nim nie wiem. Owszem, zainteresował mnie, i to wystarczy.
– Oczywiście – w głosie starszej siostry dała się słyszeć ledwie wyczuwalna ironia.
Miranda musiała oddać Słońce, które wyłudziła od Rama. Uczyniła to z wielkim żalem, wciąż bowiem marzyła o tym, by zanieść światło ludowi Timona. Niestety swoją szansę już zmarnowała.
Przechodząc przez wrota w murze wraz z czterema mężczyznami czuła się bardzo mała.
Spodziewała się, że będą traktować ją z lodowatym chłodem bądź też całkowicie ignorować, lecz oni okazywali jej życzliwość. Czasami nawet z nią żartowali, a ona odpowiadała im z taką samą wesołością. Odczuwała nieopisaną ulgę, czekało ich trudne zadanie, zły nastrój w grupie w niczym by nie pomógł.
– A więc to jest jedyna droga? – spytała Rama.
– Och, nie, jest ich znacznie więcej, słyszałaś chyba, w jaki sposób przybyła tu rodzina czarnoksiężnika: poprzez Głęboką Ciemność po drugiej stronie pasma gór, rozdzielających Ciemność na dwie części. Widzisz te góry o barwie piasku przed nami?
Miranda znała je już bardzo dobrze, to one stanowiły granicę krainy Timona.
– Istnieje tajemny korytarz prowadzący do nas z Głębi Ciemności – powiedział Ram.
– Ach, tak?
Po raz pierwszy usłyszała określenie „Głębia Ciemności”. No tak, Siska wspominała o jeszcze ciemniejszych okolicach niż jej rodzinne strony, bardzo odległych od światła.
– Istnieją też dwa inne przejścia, o których nie będziemy teraz mówić. Wiesz, że nasza granica jest długa, ale masz rację mówiąc, że to jedyne wrota w tej okolicy.
– A my? Jak weszliśmy? Którędy?
– Za dużo chcesz wiedzieć – uśmiechnął się Ram: – Wy przybyliście ze świata na powierzchni Ziemi wprost do Królestwa Światła. Na Ziemi istnieje wiele wrót, które prowadzą do różnych miejsc wewnętrznego świata, zarówno w obrębie muru, jak i poza nim.
– Przepraszam, teraz już będę milczeć.
– Nie, nie będziesz – włączył się Strażnik Słońca. – Pokażesz nam teraz dokładnie, którędy stąd poszłaś. Mówiłaś, że w prawo wzdłuż muru.
Dokładnie? To nie będzie łatwe! Miranda rozejrzała się dokoła, chłód i otaczający ją mrok wskazywał, że znaleźli się już na zewnątrz, teraz jednak wszystko wydawało się jej jakieś inne. Zatęskniła nagle za poczuciem bezpieczeństwa, jakie dają światło i ciepło, ale tylko przez moment.
Fakt, że wszystko wydawało się odmienne, brał się, rzecz jasna, stąd, że wiedziała, co ją tu czeka. Dolina Cieni potworów, położona nieco wyżej kraina Timona… Na wspomnienie Waregów cieplej jej się zrobiło na sercu. Czy zobaczy ich jeszcze raz? Musi!
Dziwne, jak zmienia się pejzaż, gdy człowiek do niego wraca i poznaje widziane już rzeczy, rozmyślała. Przedtem Królestwo Ciemności było dla niej tylko nazwą, teraz już wiedziała, że płynie tędy niewielka rzeka, że są tu wzgórza i osady. Za lasem.
– Tak, szłam wzdłuż muru, i dobrze dawałam sobie radę – odparła. – Problem polega jedynie na tym, że ich siedziby leżą tak gęsto obok siebie.