Pozostawało jednak to coś, trudne do zdefiniowania. Nie niechęć, nie, nie potrafiła znaleźć właściwszego słowa niż „lęk”. A może niepewność? Strach?
Jakie to niemądre z jej strony!
W pewien jasny dzień, kiedy czuła, jak narasta w niej zniecierpliwienie, niemal zmuszając do natychmiastowego podjęcia dobroczynnej misji na rzecz nieszczęśliwych mieszkańców Królestwa Ciemności, postanowiła wybrać się do lasu, by choć na pewien czas zająć myśli innymi sprawami. Roztargniona zbierała zioła, tym razem mając na uwadze uzdrawiające napary, które przygotowywał Móri. Miranda często przynosiła mu potrzebne rośliny.
Znalazła się wśród jasnozielonych cieni, gdzie Święte Słońce przeświecało przez liście, gdy nagle nieopodal w głębi lasu usłyszała świergot wzburzonych ptaków. Pospieszyła tam, lecz ostrożnie, żeby nikogo nie wystraszyć. Dostrzegła parę niedużych ptaszków unoszących się niewysoko nad ziemią, Miranda przysunęła się bliżej, żeby zobaczyć, co się stało.
Na ziemi leżało gniazdo, które żadną miarą nie powinno się tam znaleźć. Młode pisklęta w gnieździe piszczały żałośnie, być może już od dłuższego czasu nie dostały nic do jedzenia.
Miranda popatrzyła w górę i w głowie jej się zakręciło na widok strzelistego pnia przypominającego sosnę drzewa, którego korona wznosiła się wysoko, wysoko nad nią. Nie potrafiła powiedzieć, jak doszło do nieszczęścia, zauważyła tylko, że jedna z gałęzi na górze jest złamana.
– Och, nie, nigdy sobie z tym nie poradzę – mruknęła pod nosem. – Kto może się wspiąć po takim gładkim pniu?
Rozejrzała się dokoła. W pobliżu niewielki wodospad opadał w zielonobłękitną zatoczkę, obrośniętą żółtymi kwiatami. Skała z tyłu leżała skąpana w promieniach słońca. Żaden z tych cudów jednak nie mógł teraz pomóc ani jej, ani ptakom.
– Tsi! – zawołała cicho. Poczuła się głupio. Jak on miał ją usłyszeć? Podniosła więc nieco głos: – Tsi-Tsungga! Potrzebuję twojej pomocy!
Jak można być tak niemądrym, jak można wierzyć, że on będzie akurat gdzieś w pobliżu?
Ach, biedne ptaki, tak bardzo cierpiały, widząc swe bezradne pisklęta. Co mogła począć? Szukać innego drzewa albo krzewu czy…?
Dostrzegła coś kątem oka, na górze, na skale koło wodospadu.
Tsi-Tsungga! Brunatnozielony elf ziemi, tak jak i ona zadomowiony w lesie. O, dużo bardziej.
Buzię Mirandy rozpromienił uśmiech.
– Ach, jak się cieszę, że byłeś niedaleko i mnie usłyszałeś! – wykrzyknęła naiwnie. – Chodź tutaj, szybko!
Tsi jednym susem zeskoczył ze skały i wylądował obok dziewczyny na miękkim mchu. Pospiesznie wyjaśniła, co się stało.
Tsi zaraz ukląkł przy gniazdku i delikatnie wziął je w ręce. Skrzydlaci rodzice zanieśli się histerycznym piskiem, lecz on zaraz coś do nich powiedział i ptaki się uspokoiły, krążąc teraz tylko wokół niego i Mirandy.
Tsi popatrzył na dziewczynę i uśmiechnął się czarująco.
– To wy, przyjaciele, nauczyliście mnie rozmawiać ze zwierzętami – wyjaśnił.
– Naprawdę? Ach, tak, aparacik Madragów, jeszcze go masz?
– Nie tylko – odparł z dumą. – Dostałem też jeden z tych innych. Ten, który sprawia, że druga istota rozumie, co się do niej mówi, chociaż sama nie ma aparatu.
– Wspaniale! To zapewne dlatego ptaki się uspokoiły. Że też ja o tym nie pomyślałam, mam przecież podobne urządzenie.
Jakże niepokojące było patrzenie w te zielone oczy! Miranda zmieszana przeniosła wzrok na gniazdo z pisklętami w rękach Tsi. Wydawało się w nich takie bezpieczne. Tsi powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem.
– Jedno z małych chyba zrobiło sobie krzywdę – rzekł zatroskany, palcem delikatnie badając pisklę.
Miranda próbowała mu pomóc, ale kiedy dotknęła dłoni elfa, miała wrażenie, że jej ciało przeszył prąd. Poczuła bijącą od niego zmysłowość i cofnęła się przerażona. Miała wrażenie, że w jej ciele i duszy zapanował szalony chaos, że jakaś siła ciągnie ją ku niemu.
Tsi nie zauważył reakcji dziewczyny, całą swą uwagę skupił na ptaszku. Ponieważ Miranda wiedziała naprawdę bardzo dużo o przyrodzie w Królestwie Światła, znała też nazwę tego ptaka, który należał do gatunku nieznanego na powierzchni Ziemi. Dość niepozornego, wielkości skowronka, o całkiem niebieskim łepku.
– Nie, na szczęście nic mu się nie stało – stwierdził Tsi-Tsungga. – Tylko nóżka utkwiła mu pod gałązką. Wobec tego zaniosę gniazdo na górę. Przytrzymasz mi koszulę?
Zaskoczona Miranda wzięła od niego zieloną koszulę z cieniutkiej skóry. Nie miała pojęcia, w jaki sposób Tsi zdoła się wspiąć z gniazdem w rękach, ale uznała, że to jego sprawa.
Odruchowo przycisnęła koszulę do piersi, obserwując, jak lekko i bez wysiłku Tsi posuwa się po pniu. Ptasi rodzice nerwowo krążyli wokół niego. Miranda nawet nie zauważyła, że podnosi koszulę do twarzy, że wącha ją, chłonie aromat lasu, świeżego powietrza i… i… mężczyzny? Samca? Prędko ją odsunęła, oddychała szybko, nerwowo, nie rozumiejąc własnych reakcji. Tsi, towarzysz dziecięcych zabaw jej znajomych, przyjaciel, który wiedział wszystko o lesie podobnie jak ona. Co się z nią dzieje?
Miranda nie była taka jak Elena, nie tęskniła za człowiekiem, którego mogłaby kochać i iść z nim do łóżka. Myśli Mirandy nie krążyły tym torem, całą swą wolę skupiła na pomaganiu nieszczęśliwym, najpierw w świecie na zewnątrz, a teraz w Królestwie Światła. Tu jednak nie było nieszczęśliwych, dlatego skoncentrowała się na mieszkańcach Ciemności. A miłość? Romantyczność? Erotyka? Nie, to mogło poczekać. Najpierw musiałaby znaleźć kogoś, w kim mogłaby się zakochać. Niezdarne próby podjęte w świecie na powierzchni wcale się nie liczyły. Nie było wtedy mowy o żadnych burzliwych uczuciach.
Rozmyślania przerwał jej dobiegający z gór głos Tsi-Tsunggi. Szczęście, że on jest tak wysoko!
– Zbudowały gniazdo na spróchniałej gałęzi, umocuję je w lepszym miejscu! – zawołał, a jego wesoły głos poniósł się po lesie.
– Dziękuję, Tsi, jesteś taki dobry! – odkrzyknęła. Ale targające nią uczucia sprawiły, że jej głos nie zabrzmiał czysto. – Myślisz, że to zaakceptują?
– Na pewno.
Niemądre pytanie, wszystkie zwierzęta pogodziłyby się z tym, co robił Tsi. Był kimś wyjątkowym.
Miranda zawsze żywiła podziw dla samotnego ziemnego elfa. Teraz bała się nawet tego uczucia.
– Już – usłyszała, a potem dobiegły ją ciche słowa pociechy, wypowiadane do ptaków. Zobaczyła, że Tsi schodzi niżej i zatrzymuje się, obserwując reakcje skrzydlatych rodziców. Poczekał, aż usiadły przy gnieździe. Zszedł do połowy pnia, a stamtąd zeskoczył na ziemię. Faunia twarz jaśniała uzasadnioną dumą.
– Już po wszystkim. Wykąpiemy się?
Swoją radością zaraził Mirandę. Ale kąpiel? Czyżby mieli się kąpać nago?
Nie, nie czekał na jej odpowiedź, po prostu wskoczył do przejrzystej zielonej wody.
– Chodź! – zawołał zachęcająco.
Miranda wahała się tylko przez sekundę. Zaraz poszła w jego ślady. Wskoczyła do wody w krótkiej cienkiej sukience. Zadrżała, kiedy woda zamknęła się wokół niej, ale była ciepła, miała temperaturę powietrza. Tsi, śmiejąc się radośnie, popłynął w stronę wodospadu, Miranda za nim.
Pozwolili, by spadał na nich lśniący w słońcu deszcz z wodnych kaskad. Co tam ubranie, pomyślała Miranda. Tu, w Królestwie Światła, prędko wyschnie. Zielone oczy Tsi-Tsunggi błyszczały figlarnie i ona też głośno się roześmiała. Wiedziała, że tę cudowną chwilę zapamięta na długo. Oddalili się od wodospadu i zaczęli pływać w koło. Nagle Tsi zniknął, ale ona wcale się tym nie przejęła. Zrobiła tak jak on, zanurkowała, ale nigdzie nie mogła go znaleźć. Przestraszona wypłynęła na powierzchnię, lecz elfa nie było także tutaj. Nagle poczuła, że podpływa do niej od dołu, z tyłu. Oplótł ją ramionami.