Выбрать главу

Po cichu myślałem, że najwyższy czas, aby wezwać pretorianów i ogłosić w mieście stan wyjątkowy. Nie jestem specjalistą, lecz na zdrowy rozum należało przekopać szeroki pas ochronny przez cały Awentyn i nie żałując niczego spalić na trasie pożaru te zabudownia, których nie da się uratować, aby ocalić całą dzielnicę.

Pogalopowałem, aby skłonić dowódców straży pożarnej do wzięcia odpowiedzialności za konieczne zniszczenia. Zatrwożeni i przerażeni strażacy poradzili, abym troszczył się o swoje sprawy. Ich zdaniem na razie nie ma powodu do żadnego alarmu.

Zawstydziłem się swego niepokoju, gdy przyjechałem na Forum. Tutaj oprócz dymu wcale nie było widać pożaru. Ludzie zajęci byli codziennymi sprawami. Uspokojono mnie zapewniając, że już wyciągnięto księgi Sybilli i obecnie najwyższe kolegium kapłańskie pospiesznie bada, któremu bogu należy złożyć ofiarę, aby zapobiec szerzeniu się ognia. Do świątyni Wulkana doprowadzono czarnego jak smoła, przybranego kwiatami byka. Kilku starców, powołując się na doświadczenia, domagało się złożenia ofiar również Prozerpinie. Z absolutną pewnością twierdzili, że to duchy opiekuńcze Rzymu i prastare duchy domowe dopuściły do rozzuchwalenia się ognia, a odpowiedź na pytanie, za co i na kogo bogowie są rozgniewani, wyraźnie podają księgi Sybilli.

Dziś uważam, że gdyby natychmiast przeprowadzono zdecydowane działania, można było zapobiec klęsce. Nikt jednak nie odważył się brać odpowiedzialności za decyzje. Jedynie zastępca Tygellina wysłał dwie kohorty pretorianów, aby oczyścili drogi, konieczne dla utrzymania porządku publicznego.

Pod wieczór do miasta przybył prefekt Flawiusz Sabin i od razu zarządził, aby wszystkie zorganizowane ekipy pożarnicze osłaniały Palatyn, gdzie ogień z trzaskiem przeskakiwał po koronach pinii. Zażądał też urządzeń do kruszenia muru i machin wojennych. Otrzymał je dopiero następnego dnia, kiedy Tygellin wrócił z Ancjum i przejął decyzje w swoje ręce. Neron wcale nie miał ochoty przerywać sobie odpoczynku z powodu jakiegoś pożaru i uważał, że jego obecność w Rzymie nie jest konieczna, choć przerażony lud zbierał się grupami i wzywał go do powrotu. Dopiero kiedy Tygellin zorientował się, że Palatynu nie da się już uratować, uznał za niezbędny przyjazd Nerona dla uspokojenia nastrojów społecznych. Sam Neron tak się zaniepokoił o los swoich kolekcji dzieł sztuki greckiej, że nie szczędząc sił przybył z Ancjum wierzchem. Wracali również całymi gromadami członkowie senatu i zamożni ekwici ze swych wiejskich posiadłości. Każdy myślał o ochronie własnego domu. Mimo zakazu przyprowadzali ze sobą wozy zaprzągnięte w woły, więc drogi zapchały się jeszcze bardziej.

Neron założył kwaterę w ogrodach Mecenasów na wzgórzu eskwilińskim i w skrajnym zagrożeniu wykazał się energią i umiejętnością podejmowania szybkich decyzji. Flawiusz Sabin był już zdolny tylko do płaczu. Mnie osaczył ogień i doznałem licznych poparzeń.

Z wieży Mecenasów Neron obejrzał błyskawiczne rozszerzanie się pożaru. Za radą Tygellina wskazywał zagrożone tereny, z których pretorianie niezwłocznie usuwali ludność, oczyszczali ulice i podpalali. Systematycznie prowadzono także akcje ratownicze. Ewakuowano patrycjuszy, tarany z hukiem zaczęły rozwalać niebezpieczne magazyny zbożowe, a przy oczyszczaniu traktów nie oszczędzano ni świątyń, ni zabytków.

Neron uważał, że ocalenie ludzkiego życia jest ważniejsze od ratowania skarbów. Wysyłał setki heroldów, aby uciekających ludzi wyprowadzali na tereny zabezpieczone przed ogniem. Tych, którzy próbowali pozostać w burzonych domach, wyciągano na siłę, nawet grożąc bronią. Zakazano ciągnięcia za sobą dobytku po wąskich uliczkach.

Wybrudzony sadzą cesarz biegał z jednego miejsca na drugie, uspokajał ludzi i dawał im wskazówki. Zdarzało się, że brał na ręce płaczące dzieci, a oddając je matkom, kazał im udawać się na drugą stronę rzeki, do jego prywatnych ogrodów. Na Polu Marsowym otwarto urząd, który załatwiał sprawy pogorzelców.

Członkowie senatu, którzy usiłowali ocalić swoje lary i penaty, protestowali, gdy grożąc mieczami żołnierze wyrzucali ich z domów, które podpalali pochodniami.

Niestety, olbrzymi pożar podsycał gwałtowny wiatr, który porywał i przenosił płomienie i płonące żagwie przez pasy ochronne o szerokości stadionu. Po wielu bezsennych nocach strażacy byli tak krańcowo wyczerpani, że nie mieli sił zapobiegać powstawaniu nowych ognisk zapalnych. Padali na ziemię i natychmiast zasypiali. Żywioł ich pokonał.

Wykarczowano nowe strefy ochronne dla ratowania Suburry. Tygellin był tylko człowiekiem i żal mu było prastarych drzew w jego własnym ogrodzie. W szóstym dniu walki z żywiołem, kiedy pożar był już prawie zdławiony, ogień przeszedł wierzchołkami tych drzew na Suburrę i tak szybko rozszalał się w wysokich, częściowo drewnianych domach, że mieszkańcy wyższych pięter nie zdążyli ich opuścić. Setki, a może tysiące ludzi poniosło śmierć w płomieniach.

Rozeszła się pogłoska, że Neron specjalnie kazał podpalić miasto. Wiadomość była absurdalna, więc natychmiast znalazła posłuch. Przecież mnóstwo ludzi na własne oczy widziało podpalających domy żołnierzy! Spowodowane wysiłkiem i bezsennością zamieszanie, napięcie i rozgorączkowanie osiągnęło taki poziom, że licznych zwolenników znalazła zapoczątkowana przez chrześcijan nieprawdopodobna pogłoska o zbliżaniu się dnia Sądu Ostatecznego. Oczywiście nikt nie ośmielił się powtarzać tych pogłosek Neronowi. On zaś, jak przystało wspaniałemu artyście, był zupełnie opanowany. Jeszcze w czasie walki z żywiołem wezwał do siebie najlepszych architektów, aby zaprojektowali odbudowę Rzymu. Zorganizował też dla pogorzelców transporty żywności z okolicznych miast. Ale gdy w otoczeniu świty zaczął codziennie przeprowadzać kontrole pogorzelisk i składać poszkodowanym różne obietnice, spotkał się z groźnymi okrzykami. Lud obrzucał pretorianów kamieniami, a Nerona oskarżał o zniszczenie miasta.

– Stracili rozum! – rzekł z politowaniem Neron, który rozgniewał się, ale robił dobrą minę do złej gry.

Wrócił do ogrodów Mecenasów i rozkazał otworzyć śluzy wodne, choć wiedział, że przez to pozbawi wody ocaloną część miasta. Szybko pogalopowałem do bestiarium i poleciłem natychmiast napełnić wodą wszystkie zbiorniki. Jednocześnie wydałem rozkaz wybicia wszystkich zwierząt, gdyby ogień doszedł do drewnianego amfiteatru. Na razie wydawało się, że takie zagrożenie nie istnieje. Oczy szczypały mnie z braku snu i dymu, a cały byłem spuchnięty i obolały od poparzeń: musiałem więc liczyć się z tym, że całe miasto pójdzie z dymem. Bałem się nawet pomyśleć o tym, co by było, gdyby dzikie zwierzęta wyrwały się z klatek i buszowały wśród uciekających. Zaraz po moim wyjściu Sabina wydała rozkaz diametralnie sprzeczny z moim: – każdy, kto ośmieli się dotknąć zwierząt, zostanie ukarany śmiercią.

Pod wieczór herold zbudził mnie z twardego snu i wezwał, bym natychmiast stawił się u Nerona. Z głową owiniętą mokrą opończą okrężną drogą maszerowałem do ogrodów Mecenasów przez miasto oświetlone łuną pożarów. Miałem wrażenie, że zbliża się koniec świata. Przypominały mi się przerażające przepowiednie chrześcijan, a także twierdzenia mędrców starodawnej Grecji, że wszystko zaczęło się od ognia i w końcu w ogniu się pogrąży.

W pewnej chwili zobaczyłem rozwrzeszczanych, zupełnie pijanych ludzi – wobec braku wody gasili pragnienie w opustoszałych magazynach win i ciągnęli za sobą niewiasty. Żydzi w skupionych grupkach zawodzili hymny swojemu Bogu. Skądś wyskoczył oszalały mężczyzna z nadpaloną brodą, złapał mnie za ramiona, czynił tajemne znaki chrześcijan i żądał, abym się nawrócił, bo nadchodzi dzień Sądu!