Swego czasu Klaudiusz zezwolił wiekowym senatorom, aby w czasie oficjalnych uroczystości szli pieszo i prowadzili wierzchowce za wodze. Teraz Neron wielkodusznie wyraził zgodę na zastąpienie tradycyjnej owczej skóry normalnym siodłem – i to zarówno w czasie procesji, jak i dorocznych igrzysk ku czci Kastora i Pollusa. Przez tę decyzję igrzyska, uczestnictwo w których dotychczas wymagało sporej kondycji fizycznej i rzetelnej umiejętności ujeżdżania wierzchowca, utraciły swoje znaczenie w procesie wychowywania i hartowania młodych szlachciców. Stan ten utrzymuje się do chwili obecnej.
Ty, Juliuszu, nawet nie masz pojęcia, co to znaczyło: kierować koniem w czasie igrzysk ku czci bogów, mając na końskim grzbiecie pod sobą jedynie kawałek baraniej skóry! Mogę tylko powtórzyć: co za czasy, co za obyczaje! A przecież, gdy to piszę, nie ukończyłem jeszcze pięćdziesięciu lat! Lecz wracam do dyskusji w senacie wokół kwestii ewakuacji wojsk z Brytanii.
Któryś z senatorów zapytał, czy konieczne było dopuszczenie do wymordowania siedemdziesięciu tysięcy obywateli rzymskich i ich sojuszników oraz rozgrabienia i spalenia dwóch kwitnących miast tylko dla utrzymania spłat lichwiarskich procentów Seneki?! Seneka spurpurowiał, ale zapewniał, że ulokowane w Brytanii kapitały rzymskie były przeznaczone na rozwój cywilizacji i handlu w tym kraju. Twierdził też, że jego zdanie podzielają liczni senatorowie, którzy także lokowali swe zasoby w Brytanii.
– Ślady odstraszają! – krzyknął ktoś.
Nie speszony Seneka wywodził, że nie może ponosić winy za postępowanie tych nie zasługujących na zaufanie królów brytyjskich, którzy obracali pożyczki na własne potrzeby lub potajemne zbrojenia. Głównym powodem wojny – uważał – była samowola legionów. Wzywał więc do ukarania dowódców i wysłania do Brytanii oddziałów pomocniczych dla spacyfikowania wyspy.
Rezygnacja z Brytanii była oczywiście zbyt gorzką pigułką, aby senat mógł ją przełknąć. Tyle z dawnej dumy pozostało jeszcze w Rzymie! Odrzucono pomysł ewakuacji, natomiast postanowiono wyekspediować na wyspę oddziały pomocnicze. Niektórzy rozwścieczeni ojcowie zmusili swych synalków, który dopiero co założyli męskie togi, aby obcięli włosy i wyruszyli do Brytanii. Młodzieńcy zabierali ze sobą cytry, ale zetknięcie się z przeraźliwymi okrzykami wojennymi Brytów tudzież widok zrujnowanych miast i okrucieństw wojny zmusiły ich do porzucenia instrumentów muzycznych i do walki na śmierć i życie.
Mam osobiste powody do tak szerokiego opowiadania o wydarzeniach w Brytanii, chociaż nie oglądałem ich na własne oczy. Boudika była królową Ikenów. Na podstawie testamentu jej zmarłego męża proklamowano ziemie Ikenów dziedzictwem Rzymu. Boudika, jak to kobieta, nie znała prawa. Zresztą i my, mężczyźni, często wzywamy wykwalifikowanych prawników, by wyjaśniali różne niuanse prawne. Boudika zaprotestowała przeciwko zawładnięciu krajem przez Rzymian; powoływała się na lokalne zwyczaje, przyznające kobietom prawo dziedziczenia. Wówczas legioniści poddali ją chłoście, zgwałcili obydwie jej córki i rozgrabili cały majątek. Rugowali z posiadłości również innych wysoko urodzonych Ikenów, mordowali ich i wyczyniali wszelkiego rodzaju bezeceństwa.
Mieli prawo po swojej stronie. Faktycznie zmarły król-analfabeta podpisał testament, przekazujący Ikenię w spadku cesarzowi. Sądził, że w ten sposób uchroni pozycję swojej żony i córek przed zawiścią lokalnej arystokracji. Ikenowie od samego początku byli sojusznikami Rzymu, chociaż Rzymian nie kochali.
Ostatecznie po nadejściu posiłków doszczętnie rozgromiono Brytów, którymi dowodziła Boudika. Ponieważ sama przeżyła hańbę, przeto pozwalała swoim ludziom na okrutne traktowanie Rzymianek. W odwecie Rzymianie równie surowo poczynali sobie z Ikenami. Do Rzymu zaczęli masowo napływać brytyjscy niewolnicy, wyłącznie kobiety i dorastający chłopcy. Dorośli Brytowie nie nadają się na niewolników, a ku niezadowoleniu ludu, Neron zakazał wykorzystywania ich do walk na arenie.
Pewnego pięknego dnia poprosił mnie o rozmowę w cztery oczy znany handlarz niewolników. Ciągnął na sznurze dziesięcioletniego brytyjskiego chłopca. Zachowywał się bardzo tajemniczo i podejrzliwie rozglądał dokoła. Zaczął rozmowę od narzekań na złe czasy i ogromne różnice między cenami kupna i sprzedaży. Tymczasem chłopiec spoglądał nienawistnym wzrokiem spode łba. Wreszcie handlarz przeszedł do rzeczy:
– Ten młody wojownik próbował z mieczem w ręku bronić swojej matki, kiedy rozwścieczeni legioniści gwałcili ją, a potem zabili. Żołnierze docenili jego odwagę, więc oszczędzili go i tylko sprzedali w niewolę. Jego proste kończyny, delikatna skóra i zielone oczy świadczą o arystokratycznym pochodzeniu. Umie jeździć konno, pływać i strzelać z łuku. Możesz nie wierzyć, ale naprawdę potrafi nawet trochę czytać i pisać; mówi też płynnie po łacinie. Powiedziano mi, że chętnie go kupisz i zapłacisz lepiej, niż gdybym go musiał wystawić na publicznej licytacji.
– Kto opowiada! takie rzeczy? – spytałem bardzo zdziwiony. – Za dużo już mam niewolników. Życie mi uprzykrzają i tylko pragną wolności. Uważam zresztą, że im większym przepychem człowiek się otacza, tym bardziej czuje się samotny.
– Niejaki Petro, lekarz Ikenów, który przeszedł na służbę Rzymu, znał tego chłopca z widzenia w Londinium – odpowiedział handlarz. – Podał mi twoje nazwisko i zapewnił, że zapłacisz za chłopca najlepszą cenę. Ale kto by tam wierzył Brytowi! Chłopcze, pokaż swoją książkę!
Szturchnął chłopca, a ten wyciągnął zza pasa poszarpane i wybrudzone szczątki… sennika chaldejsko-egipskiego! Poznałem je, gdy tylko wziąłem do ręki. Nogi się pode mną ugięły.
– Czy twoja matka miała na imię Lugunda? – spytałem chłopaka, choć byłem już tego pewien. Również imię Petro było potwierdzeniem: to jest mój syn, którego nigdy nie widziałem! Odruchowo chciałem go choć bez świadków wziąć w ramiona i podnieść, aby uznać za własne dziecko. Mały złośnik mocno uderzył mnie pięścią w twarz i ugryzł w policzek. Rozgniewało to handlarza niewolników, który złapał rózgę.
– Nie bij! – zawołałem szybko. – Kupuję chłopca. Ile chcesz? Handlarz spojrzał na mnie badawczo, znowu rozwiódł się nad swymi wydatkami i poniesionymi stratami i w końcu rzekł:
– Żeby się od niego wreszcie uwolnić, sprzedam go za żałosną cenę stu złotych monet.
Dziesięć tysięcy sestercji za podrostka było ceną olbrzymią. Młode, zdatne do łóżka niewiasty można było kupić za kilka złotych monet. Nie targowałem się, zapłaciłbym oczywiście i więcej, ale – ciągle patrząc na syna – usiadłem, by wszystko przemyśleć. Handlarz opacznie przyjął moje milczenie. Oświadczył, że w Rzymie jest wielu bogatych ludzi nawykłych do obyczajów Wschodu, a do tego celu chłopak się wspaniale nadaje, potem jednak obniżył cenę – najpierw do dziewięćdziesięciu, następnie do osiemdziesięciu złotych monet.
Tymczasem ja zastanawiałem się, jak przeprowadzić z handlarzem układ, mocą którego udałoby się wyrwać małego z niewoli. Gdybym go po prostu kupił, wówczas akt nabycia zostałby poświadczony przez notariusza, a chłopca oznakowano by rozpalonym żelazem literami MM. Choćbym go później wyzwolił, nigdy by już nie mógł otrzymać obywatelstwa rzymskiego.
– Chyba przyuczę chłopca na zawodnika cyrkowego – oświadczyłem. – Petro, o którym wspomniałeś, był naprawdę moim przyjacielem w czasach, gdy jako trybun wojskowy służyłem w Brytanii. Zawierzam jego decyzji! Czy nie możemy sprawy załatwić tak, bym od ciebie otrzymał na piśmie, że Petro powierzył ci pod opiekę chłopca, by go bezpiecznie przewieźć i oddać pod moją opiekę?