– Jeśli Żydzi mają powody, by nienawidzić chrześcijan, to na pewno chrześcijanie są ludźmi niebezpiecznymi i groźnymi – autorytatywnie oświadczyła Poppea. – Sam powiedziałeś, że to są byli przestępcy i złoczyńcy!
I nie chciała już słuchać dalszych wyjaśnień, bo to przekraczało pojemność jej pięknej główki. Sądzę, że natychmiast pobiegła do Nerona z wiadomością, że Rzym podpalili chrześcijanie, groźna sekta religijna, skupiająca samych przestępców.
Wiadomość ucieszyła cesarza. Rozkazał Tygellinowi, aby wyjaśnił oskarżenie, przy czym polecił wyłączyć ze sprawy Żydów, ponieważ ich religia ma tylko powierzchowne związki z niebezpiecznymi naukami chrześcijan.
Czynności tego rodzaju powinien przeprowadzić prefekt miasta, ale on bardziej polegał na umiejętnościach Tygellina, w którego gestii były kwestie zagraniczne. Przecież religia chrześcijan przyszła ze Wschodu, a jej zwolennikami byli w większości przybysze z tego regionu świata. Tygellina zaś religia nie interesowała w ogóle, natomiast ściśle przestrzegał otrzymanego polecenia, aby spenetrować najniższą warstwę hołoty rzymskiej.
Zadanie nie było trudne. W ciągu jednego popołudnia zebrano kilkudziesięciu podejrzanych mężczyzn. Wszyscy z radością przyznali, że są chrześcijanami i bardzo się zdziwili, gdy ich niezwłocznie aresztowano wtrącono do lochów więziennych. Bez końca wypytywani, czy podpalili Rzym, gwałtownie temu zaprzeczali. Później pytano, czy znają innych chrześcijan? W swej naiwności wyliczyli tylu, ile tylko pamiętali. Wystarcyło zgarniać wskazanych z miejsc ich zamieszkania. Wszyscy szli bez sprzeciwu.
W ciągu nocy zatrzymano około tysiąca chrześcijan. Zdecydowana większość pochodziła z najniższych warstw społecznych. Żołnierze się przechwalali, że wystarczy podejść do zebranego tłumu i zapytać, czy są tu chrześciJanie, a ci głupcy sami się zgłoszą, żeby ich zamknąć!
Tygellina zaskoczyła ogromna liczba zatrzymanych. Ponieważ pomieszczenia stały się za ciasne, doszedł do wniosku, że trzeba przeprowadzić selekcję. Przede wszystkim zwolnił obrzezanych. Ostro upomniał kilku zaplątanych przypadkowo ekwitów i uwolnił ich, myśląc logicznie, że nie można ich oskarżać o podpalenie Rzymu. Kilku zamożniejszych obywateli zaczęło protestować, gdy się zorientowali, z jaką siedzą gawiedzią. Zapewniali, że wpadli przez pomyłkę i zgłaszali gotowość złożenia darów, aby ją wyjaśnić. Tygellin chętnie ich zwalniał, bowiem za najbardziej winnych z góry uznał napiętnowanych przestępców i zbiegłych niewolników. Miał zresztą ochotę na przeprowadzenie czystki w całym podziemnym światku Rzymu. Istotnie po pożarze miasto stało się bardzo niebezpieczne, szczególnie nocą. O chrześcijanach Tygellin miał jeno bardzo mgliste wyobrażenie.
Uwięzieni byli początkowo zupełnie spokojni. Modlili się do Chrystusa i nie mieli pojęcia, o co można ich oskarżać. Logicznie rozumowali, że wcześniejsze uwolnienie Pawła przez cesarza przemawia na ich korzyść. Zaczęli się jednak bać, gdy dostrzegli, że dokonuje się selekcji zatrzymanych i że wszystkich pytano, czy brali udział w podpalaniu. Ponieważ zwolniono obrzezanych, rozeszły się plotki, że w całą tę sprawę zamieszani są zwolennicy stronnictwa nieboszczyka Jakuba, podpory Jeruzalem. Jakubici stale odcinali się od pozostałych chrześcijan, trzymali we własnym gronie, ściśle przestrzegali żydowskiego obyczaju i uważali siebie za bardziej świętych niż wszyscy inni. Rozgorzał też gorący spór między zwolennikami Kefasa i Pawła. Rezultat tych sporów był taki, że więźniowie postanowili podawać możliwie największą liczbę nazwisk chrześcijan z ugrupowań innych niż te, które sami reprezentowali. Nawet ludzie nastawieni pokojowo zaczęli odczuwać zawiść i chęć odwetu. Byli też tacy, którzy po namyśle doszli do wniosku, że korzystniej będzie podać jak najwięcej nazwisk osób zajmujących wysokie stanowiska.
– Im więcej nas będzie – myśleli z nadzieją – tym mniej prawdopodobny stanie się proces sądowy, jeśli w ogóle do niego dojdzie. Przecież Pawła zwolniono! Złośliwy Tygellin musi wkrótce pójść po rozum do głowy, gdy zobaczy, jak olbrzymią i wpływową stanowimy grupę!
Do późnej nocy aresztowano w Rzymie całe rodziny, ile tylko zdążyli pretorianie. Prawowierni Żydzi chętnie wskazywali palcem swych dawnych współwyznawców, którzy uznali Chrystusa. Dopiero nazajutrz rano zmądrzeli. Rada postanowiła, aby mimo konfliktów nie mieszać Żydów do tej sprawy, bo wówczas nienawiść skrupi się na całym narodzie. Tym razem zdrowy rozsądek wziął górę nad ślepą wściekłością wobec renegatów.
Po nocy, spędzonej na pijatyce i rozpuście, Tygellin obudził się z ciężką głową. Przez opuchnięte powieki ujrzał olbrzymi plac ćwiczeń pretorianów szczelnie wypełniony tłumem schludnie ubranych ludzi, całymi rodzinami siedzących pokornie na ziemi. Pretorianie przynieśli długie spisy zatrzymanych i pytali, czy mają się wdzierać do domów konsulów i senatorów, żeby ich również aresztować?!
Tygellin początkowo nie wierzył własnym oczom. Uznał, że ma do czynienia z efektami zemsty chrześcijańskich przestępców wobec uczciwych obywateli. Z biczem w ręku chodził między zatrzymanymi i pytał, czy są chrześcijanami. Wszyscy z radością potwierdzali, że uznają Chrystusa.
Byli to ludzie przyzwoici o czystych, niewinnych twarzach. Tygellin krępował się nawet smagać ich biczem. Doszedł do wniosku, że musiała zajść jakaś straszna pomyłka! Pobieżnie obliczył, że należałoby zatrzymać jeszcze ze dwadzieścia tysięcy osób z różnych warstw społecznych. Ukaranie tak dużej liczby przestępców wydawało się rzeczą niemożliwą.
Wiadomość o masowych aresztowaniach chrześcijan obiegła cały Rzym. O rozmowę z Tygellinem dobijali się liczni świadkowie, którzy chcieli zeznać, że na własne oczy widzieli, jak w czasie pożaru chrześcijanie gromadzili się na wzgórzach i śpiewali hymny pochwalne, a także że od dawna przepowiadali ogień, który miał runąć z nieba na Rzym.
W pretorium panował straszliwy chaos. Gromady ludzi, gnieżdżących się tymczasowo na Polu Marsowym, korzystały z okazji, aby rabować pozostawione mieszkania i sklepy chrześcijan czy Żydów.
Buszująca hołota, nie zatrzymywana przez policję, wlokła do pretorium pobitych do krwi chrześcijan i Żydów, żeby ich oskarżyć o podpalenie Rzymu. Tygellin miał na tyle rozsądku, że ostro przemówił do tłumu, zabronił samosądów i zapewnił, że cesarz, mimo zrozumiałego gniewu na winnych, nie zezwala na rozprawianie się z nimi w sposób niezgodny z prawem. Następnie wysłał żołnierzy, aby przywrócili porządek w mieście. W tych godzinach histerii chrześcijanie byli bardziej bezpieczni w obrębie murów obozu pretorianów niż we własnych domach.
Aż do świtu w moim domu na Awentynie siedziały gromady zatrwożonych chrześcijan, którzy tu szukali bezpiecznego schronienia w nadziei, że moje stanowisko będzie im tarczą. Sąsiedzi wykrzykiwali obelgi i rzucali przez mur kamieniami. Nie odważyłem się uzbroić niewolników, aby dodatkowo nie dać przeciwnikom chrześcijan argumentu, że stawiają zbrojny opór. Rozkazałem tylko jak najsurowiej, aby strzeżono bram. Znalazłem się w nieprzyjemnej sytuacji. Dziękowałem Fortunie, że Klaudia zgodziła się opuścić na czas porodu jeszcze bardziej niezdrowy po pożarze Rzym i wraz ze służbą przeniosła się do posiadłości wiejskiej w Cerei.
Troska o Klaudię uczyniła mnie bardziej wrażliwym. Nie chciałem być nieczuły na los jej ukochanych chrześcijan, aby nie przyniosło to nieszczęścia nie narodzonemu dziecku. Przemyślałem różne możliwości, rozmawiałem z chrześcijanami i namawiałem ich, aby niezwłocznie opuścili miasto, ponieważ najprawdopodobniej będzie wniesione przeciwko nim oskarżenie o ciężką zbrodnię.
Oni jednak nie chcieli pójść za tą radą. Twierdzili, że nikt nie może poświadczyć, by zrobili coś złego. Przeciwnie – pracowali i wiedli uczciwe życie, bo odrzucili grzechy i wszelkie zło! W swej ludzkiej słabości być może zawinili przeciwko Chrystusowi, jednak nie uczynili niczego przeciw cesarzowi ani państwu. Natomiast pragnęli opłacić adwokata, aby bronił uwięzionych braci i sióstr, oraz zanieść potrzebującym jedzenie i picie. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, jak nieprawdopodobnie wielką liczbę osób aresztowano tej nocy.