Na odczepnego obiecałem im pieniądze i bezpieczne schronienie w mych majątkach wiejskich, pod warunkiem że zaraz wyjadą z miasta. wymusili na mnie obietnicę, że pójdę do Tygellina i będę przed nim bronił chrześcijan. Przecież miałem stanowisko równe pretorowi! Uznali, że będą mieli ze mnie więcej korzyści niż z jakiegoś adwokaciny. W końcu, po długich wahaniach i sporach, opuścili mój dom.
Tymczasem chrześcijanie, uwięzieni na stadionie pretorianów, zdołali zebrać się wokół swoich przywódców, a ci po naradzie postanowili zapomnieć o konfliktach i wspólnie prosić Chrystusa o pomoc. Wszyscy byli przerażeni jękami, dochodzącymi z podziemnych lochów, gdzie torturowano już pierwsze ofiary, i uciekali chętnie w modlitwę i nabożne śpiewy.
Byli wśród nich również wykształceni prawnicy, którzy rozmawiali z ludźmi, pocieszając ich przypomnieniem decyzji cesarskiej w sprawie Pawła. Wyjaśniali, że najważniejsze, aby nawet w najgorszych męczarniach nikt nie przyznał się, że jest winien podpalenia. Takie fałszywe przyznanie mogłoby wszystkich chrześcijan doprowadzić do zguby. Wszak przepowiadano im, że w imię Chrystusa będą prześladowani i męczeni. Mają więc wyznawać Chrystusa, lecz nie przyznawać się do żadnej winy.
Gdy przybyłem do pretorium, zaskoczyła mnie ogromna liczba aresztowanych. W pierwszej chwili poczułem się uspokojony – przecież nawet człowiek pozbawiony rozumu nie mógł oskarżyć o podpalenie tylu ludzi.
Trafiłem na przychylny dla siebie moment, bo Tygellin był zupełnie zdezorientowany i nie wiedział, co robić. Dlatego zaczął wrzeszczeć, że jestem wszystkiemu winien, bo dałem Neronowi błędną opinię o chrześcijanach.
Zaprzeczyłem kategorycznie i wyjaśniłem, że w ogóle nie rozmawiałem z Neronem na temat chrześcijan.
– Mam jak najlepszą opinię o chrześcijanach – powiedziałem. – Są to ludzie spokojni, nie mieszają się do polityki. Nawet nie bywają w teatrze, tylko kłócą się między sobą na tematy religijne. Głupotą jest oskarżać ich o podpalenie Rzymu!
Tygellin popatrzył jakoś dziwnie, rozwinął rulon i odczytał moje nazwisko.
– Jesteś rzeczywiście specjalistą, bo i na ciebie wskazano, jako na chrześcijanina! Podobnie jak na twoją żonę i wszystkich domowników! Imion już nie będę wymieniał – zakończył z ironią.
Jakby runęła na mnie z góry ciężka ołowiana płyta! Słowa utknęły mi w gardle. Tygellin natomiast parsknął śmiechem, klepnął mnie rulonem po ramieniu i zawołał:
– Chyba nie myślisz, że uwierzyłem w ten donos? Znam dobrze ciebie i opinię o tobie też! Choćbym ci nie dowierzał, to na pewno nie zwątpię w twoją żonę, Sabinę. Donosiciel nawet nie wiedział, że się rozwiodłeś! Zatwardziali przestępcy z czystej złośliwości próbują wmieszać w ten zabobon nawet ludzi z wysokich kręgów! Wygląda jednak na to, że rzeczywiście chrześcijaństwo bardzo się upowszechniło. A najbardziej mnie dziwi, że oni wszyscy z własnej woli i z radością przyznają, że służą Chrystusowi jako Bogu. Nie mogę tego zrozumieć, musieli ich chyba zaczarować! Z tymi czarami trzeba skończyć. Wierzę, że się przestraszą, gdy zobaczą, jak karze się winnych. Wtedy zrezygnują z głupot!
– Może lepiej zniszczyć te donosy? – zaproponowałem ostrożnie. – A w ogóle – co ty pleciesz o jakichś winnych?!
– Z tymi donosami chyba masz rację – przyznał Tygellin z uśmiechem. – Możesz mi wierzyć albo nie, lecz doniesiono mi, że wśród chrześcijan są nawet konsulowie i senatorowie. Takie oszczerstwa trzeba ukryć, aby arystokracja nie stała się pośmiewiskiem motłochu. Nawet Neronowi nie wspomnę o tym idiotycznym donosie!
Przyglądał mi się badawczo, a w bezlitosnych oczach miał dziwny, figlarny błysk. Wiedziałem, że schowa donosy, aby móc nimi w przyszłości szantażować ludzi. Każdy rzymski patrycjusz gotów będzie zapłacić każdą cenę, byle nie padł na niego cień podejrzenia. Ponownie zapytałem, o jakich winnych mówił.
– Mam wystarczająco wiele, aż za wiele przyznających się do winy __przechwalał się. Zaprowadził mnie do piwnic i pokazał torturowane, półżywe ofiary.
– Oczywiście, pozwoliłem torturować tylko oznakowanych przestępców, zbiegłych niewolników i jeszcze kilku innych, którzy wyglądali, jakby coś ukrywali – tłumaczył. – Wielu wystarcza tylko wy chłostać, ale – jak widzisz – niektórych trzeba przypiekać rozpalonym żelazem albo ściskać żelaznymi klamrami. Chrześcijanie są uparci. Wielu wyzionęło ducha i do niczego się nie przyznali, wzywali jedynie na pomoc Chrystusa. Niektórym jednak rozwiązały się języki, gdy tylko zobaczyli narzędzia tortur!
– Do czego się przyznali? – nalegałem.
– Oczywiście do tego, że podpalili Rzym na rozkaz Chrystusa – powiedział bezczelnie Tygellin, patrząc mi prosto w oczy, w których musiał wyczytać niedowierzanie, bo dodał: – To znaczy, wyznali, że byli przy tym, jak żołnierze podpalali domy. Nie ujawnili żadnego spisku. Jednak wielu, i to zupełnie porządnie wyglądających ludzi, dobrowolnie przyznało, że Bóg, w którego wierzą, mógłby ukarać Rzym pożarem za popełnione grzechy. Czy to nie wystarczy?! Inni zaś oczekiwali, że w czasie pożaru Bóg zstąpi z nieba, aby ukarać wszystkich, którzy nie uznają Chrystusa. To jest spisek zagrażający państwu! Dlatego trzeba chrześcijan ukarać za ich zabobony. I nie ma znaczenia, czy podpalili Rzym własnoręcznie, czy też tylko tę zbrodnię zaplanowali.
Wskazałem na młodą dziewczynę, która leżała na zakrwawionej ławie, skrępowana rzemieniami. Krew płynęła z jej ust, a piersi miała poszarpane żelaznymi hakami na strzępy. Była nieprzytomna.
– Do czego przyznała się ta oto?
Tygellin pocierał dłonie i unikał mego wzroku.
– Ależ zrozum! Od rana męczy mnie straszny kac. A przecież i mnie się należy jakaś rozrywka! Chciałem posłuchać zeznań tej dziewczyny. Nie wyciągnąłem z niej nic poza oświadczeniem, że wkrótce zjawi się jakiś pan, który mnie osądzi i za złe czyny wtrąci w ogień. Mściwa bestia, co? Zresztą oni wszyscy chętnie wspominali ogień, zupełnie jakby ich zauroczył! Są ludzie, którzy przeżywają rozkosz, patrząc na pożar. Wątpię, czy Neron zaśpiewałby tamtej nocy z wieży Mecenasów, gdyby nie było pożaru!
– Popatrz, Tygellinie – krzyknąłem, a cały czas stałem obok ciała dziewczyny, chociaż mnie mdliło. – Ta dziewczyna wygląda na Żydówkę!
– Tylko nie mów o tym Poppei! – prosił bardzo przestraszony. -Na bogów Hadesu, jakże mam odróżnić Żydówkę? Przecież one nie są obrzezywane. Ta tu na pewno była chrześcijanką. Nie wyrzekła się tej głupoty, choć obiecywałem jej wolność. Zapewne i ją zaczarowali!
Na skutek tego incydentu Tygellin polecił zaprzestania tortur i doprowadzenie ofiar do takiego stanu, by mogły odcierpieć karę wymierzoną przez cesarza za podpalenie Rzymu. Wróciliśmy do prywatnego gabinetu Tygellina, Właśnie senator Pudens Publikola ze starego rodu Waleriuszów gwałtownie domagał się rozmowy, a miał ze sobą jakiegoś wiekowego Żyda.
Niemile zaskoczony Tygellin podrapał się po głowie i spojrzał na mnie pytająco.
– Pudens jest potulnym, choć trochę zwariowanym staruszkiem. O co się rozgniewał? Chyba nie zamknąłem przez pomyłkę któregoś z jego klientów?! Ty znasz Żydów, wesprzyj mnie!
Senator Pudens wszedł do pokoju, trzęsąc z gniewu siwą głową. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że towarzyszył mu Kefas; miał zaczerwienioną, rozgorączkowaną twarz, a w ręku dzierżył zniszczoną laskę pasterską. Obok niego kroczył blady ze strachu młodzieniec imieniem Klet, którego kiedyś poznałem jako interpretatora opowieści Kefasa.