Tygellin usiłował się podnieść, aby godnie przywitać Pudensa. Starzec jednak ruszył na niego z pięściami, nawet chciał go kopnąć purpurowym butem i krzyczał:
– Tygellinie, ty przeklęty koński handlarzu, ty rozpustny koźle, stary pedale! Coś ty wymyślił i do czego zmierzasz?! Co za idiotyczne oskarżenia wysuwasz wobec chrześcijan? Gdzie kończy się twoja bezczelność?!
Tygellin próbował grzecznie wytłumaczyć, że jest prefektem pretorianów i nie trzeba mieszać do tego jego prywatnego życia. W Rzymie jest wielu pederastów. Nie wstydzi się też, że w czasie wygnania utrzymywał się z hodowli koni.
– Przestań obrażać ludzi, umiłowany przez naród Pudensie! – prosił. – Nie zapominaj o swojej godności ani o tym, że rozmawiasz ze mną jako ze sługą państwa, a nie z osobą prywatną. Jeśli masz jakąś skargę, cierpliwie jej wysłucham.
Niespodzianie Kefas podniósł rękę i zaczął mocnym głosem mówić po aramejsku, zupełnie jakby nie mówił do obecnych w pokoju, bo patrzył nie na nas, ale w przestrzeń. Tygellin spojrzał ze strachem w tym samym kierunku.
– Co to za Żyd i z kim rozmawia? – zapytał. – Chyba nie wypowiada zaklęć? Nie ma przypadkiem czarodziejskich rzemieni albo amuletów?
– To jest słynny przywódca chrześcijan, Kefas – pociągnąłem Tygellina za rękę. – On wskrzeszał umarłych i czynił takie cuda, że słynny Szymon mag w porównaniu z nim był szczeniakiem. Ostatnio uzdrowił Pudensa z puchliny wodnej i teraz znajduje się pod jego opieką.
– Nie chcę mieć nic wspólnego z tym Żydem – Tygellin podniósł dłoń z wystawionymi dla odparcia złych mocy dwoma palcami. – Rozkaż mu, aby przestał wymawiać zaklęcia i poszedł swoją drogą! I niechaj nie macha tą lagą, bo się rozgniewam!
Klet monotonnym głosem tłumaczył słowa Kefasa na grekę. Tygellin wprawdzie słuchał, ale grekę znał słabo, bo w młodości interesowało go co innego niż nauka. Wstydził się tej luki w wykształceniu, więc po cichu streszczałem wszystko po łacinie:
– Rozmawia ze swym panem, Jezusem Nazarejskim, czyli Chrystusem, i prosi gorąco, by uspokoił jego wzburzenie. Jest niecierpliwy i ma gwałtowny charakter. Jego nauczyciel wielokrotnie go upominał. Wie, że chrześcijanie mają surowo nakazane, aby dobrem za złe odpłacać i wybaczać swoim ciemięzcom. Teraz jednak boi się, że w słusznym gniewie nie będzie w stanie posłuchać tego nakazu.
– Jak może rozmawiać z Chrystusem, skoro go tutaj nie ma?!-zawołał zniecierpliwiony Tygellin z okrągłymi ze zdumienia oczyma.-To są złośliwe czary! Powiedz, że nie będę go męczył ani torturował.
Wcale mu źle nie życzę!
– Czcigodny Kefas przyjmuje na siebie wszystkie oskarżenia, jakie wysunąłeś przeciwko chrześcijanom. Żąda, żebyś wszystkich wypuścił, a zatrzymał jego. On jest ich pasterzem, oni zaś, od najmłodszych do najstarszych, jego owieczkami – wyjaśnił spokojnie Pudens, który zdążył już nieco ochłonąć z gniewu.
Tygellin cofnął się pod ścianę, a jego brązowa twarz stała się popielatobiała.
– Zabierz go, nim rózgami nie każę go przepędzić z pretorium! Najlepiej każ mu opuścić miasto – mówił drżącymi wargami. – Na rozkaz cesarza rozpatruję sprawę spisku chrześcijan, którego celem było zniszczenie miasta. Podpalacze już się przyznali, choć stwierdzam, że aresztowano też wielu uczciwych ludzi, którzy nic nie wiedzieli o strasznym zamyśle. Ten stary bezczelny mag z tą przerażającą lagą też zalicza się do nich.
Pudens słuchał z otwartymi ustami, aż suche, pomarszczone fałdy podbródka zwisły mu na szyję. Potrząsnął głową z politowaniem:
– Wszyscy wiedzą, że Rzym podpalił sam cesarz, aby zagarnąć ziemie między wzgórzami Coelius a Eskwilinem pod własny pałac – powiedział. – Neron popełnia jednak wielki błąd, jeśli sądzi, że uda mu się zrzucić winę na tych niewinnych ludzi! Niech strzeże się gniewu ludu, kiedy się o tym dowie!
– Jesteś stary, Pudensie! W głowie ci się pomieszało! – rzekł ostrzegawczo Tygellin, rozglądając się dookoła, jakby sprawdzał, czy ściany nie mają uszu. – Nie powtarzaj takich oszczerstw nawet w ukryciu! Ty chyba naprawdę jesteś chrześcijaninem! No, to z głupoty wpakowałeś się w ładną kabałę! Troszcz się o siebie! Mam donos na ciebie, ale uznałem, że senator Rzymu nie może być chrześcijaninem!
Próbował się roześmiać, ale cały czas patrzył na Kefasa i sykał za każdym jego poruszeniem. Pudens przypomniał sobie własne stanowisko i pozycję; zrozumiał też, że powiedział za dużo.
– Muszę przyznać, że wśród chrześcijan mogą być fanatycy i zapaleńcy, a nawet fałszywi prorocy. Może do gromady wkradły się wilki w owczej skórze? – rzekł ugodowo. – W oficjalnym procesie sądowym Kefas odpowie za wszystkich. Uważaj tylko, by oświecony duchem, nie powiedział słów, których boi się Neron!
– Nie jestem zły – zapewnił Tygellin. Nieco się uspokoił. – Zawsze skłaniam się do zgody! Ten twój czarownik nie może jednak odpowiadać w tej sprawie, bo jest Żydem, podlega własnemu prawu, jak wszyscy przeklęci Żydzi. Zresztą Neron zabronił mi tykania Żydów, bo sam Herkules nie potrafiłby odróżnić prawowiernych od heretyków w tej stajni Augiasza. Moim zdaniem Rzym bez Żydów byłby znacznie lepszy. Ale to jest moje osobiste zdanie. Nie ma ono żadnego znaczenia. Muszę słuchać cesarza!
W skrócie wytłumaczyłem Kletowi po grecku prawny punkt widzenia Tygellina. Klet przetłumaczył wszystko Kefasowi. Twarz Kefasa znowu spurpurowiała. Zaczął mówić spokojnie, lecz potem huczał coraz głośniej. Klet usiłował tłumaczyć, co mówi Kefas, ja też, a Pudens mówił, co chciał. Po chwili każdy wrzeszczał, a nikt nic nie rozumiał.
Tygellin podniósł ostrzegawczo rękę i poprosił o ciszę: – Zgoda! Przez szacunek dla twej siwej głowy, Pudensie, i dla zjednania sobie wielkiej mocy tego starca jestem gotów przekazać mu dziesięciu, dwudziestu, albo nawet stu chrześcijan, jakich sobie wybierze. Chodźcie na boisko i zabierajcie! Będę rad, gdy się kilku pozbędę!
Kefas chwilę się zastanawiał, ale ta ugodowa propozycja wcale mu nie odpowiadała. Uparcie żądał, aby go aresztować, a wszystkich innych uwolnić. Było to żądanie absurdalne. Kiedy jednak później zastanawiałem się nad wszystkim, doszedłem do wniosku, że z jego punktu widzenia miało ono zasadnicze znaczenie. Gdyby bowiem poszedł i z ogromnego tłumu chrześcijan wybrał stu albo nawet dwustu chrześcijan, to wśród pozostałych powstałaby jeszcze większa podejrzliwość. A znajdując się pod wspólnym jarzmem chrześcijanie osiągnęli jedność.
Nasze rozmowy znalazły się w impasie. W końcu Tygellin stracił cierpliwość. Żywił nadal strach przed czarami, ale bał się też utraty autorytetu. Jednym susem wybiegł z pokoju. Słyszeliśmy, jak na krużganku wydał rozkaz, aby rózgami wygnać Żydów z pretorium.
– Tylko nie stosować więcej przemocy niż konieczne! I nawet palcem nie tknąć senatora Pudensa!
Okazało się, że ciężko było nakłonić pretorianów do wykonania tego zadania. Niektórzy spośród nich niegdyś pilnowali Pawła i słuchali jego nauk. Ci teraz czuli respekt do chrześcijan, przestrzegali też innych. Tygellin nie mógł ich winić, bo sam się bał czarów Kefasa. Nawet centurion prosił go, żeby nie tykał tak świętego męża.
Wreszcie Tygellin obiecał dodatkowy żołd miesięczny tym, którzy wyprowadzą Kefasa z obozu i poza mury miasta. Znalazło się pięciu osiłków, którzy nawzajem dodawali sobie odwagi do walki z tajemnymi mocami; wypili po miarce wina na głowę, wpadli do gabinetu Tygellina i bijąc Kefasa biczami wypychali go na zewnątrz.
Pudens nie mógł się do tego mieszać, ponieważ nawet senatorowi nie wolno przeszkadzać żołnierzom w wykonywaniu rozkazu. Mógł tylko grozić i ubliżać Tygellinowi, który na wszelki wypadek trzymał się z daleka i nawoływał żołnierzy do pośpiechu.