Zakończone ołowiem rzemienie cięły Kefasa po plecach i twarzy. Potężnie zbudowany starzec prostował się, uśmiechał i błogosławił żołnierzy, prosząc ich, aby uderzali mocniej, bo raduje go znoszenie cierpień dla Chrystusa. Zdjął siermiężną opończę i oddał ją Pudensowi, aby ułatwić żołnierzom zadanie i aby nie poplamić jej krwią. Pomyślałem, że staremu senatorowi nie wypada brać tej opończy, więc sam zarzuciłem ją sobie na rękę. Rozjuszeni żołdacy chłostali Kefasa z całych sił. Starzec miał już zakrwawioną głowę, krew spływała po jego siwej brodzie. Krople krwi rozpryskiwały się po ścianach i podłodze; Pudens i ja musieliśmy się odsunąć. Im mocniej żołnierze bili Kefasa, tym żarliwiej się uśmiechał. Chwilami wydawał z siebie jęk radości, bo modlił się do Chrystusa i błogosławił tych, co mu tę radość sprawiali.
Tygellin, który patrzył na ten przerażający spektakl, jeszcze mocniej utwierdził się w przekonaniu, że Kefas jest wielkim czarownikiem, większym niż Apolloniusz z Tiany, bo nie odczuwa bólu. Rycząc ze złości kazał wyrzucić Kefasa poza teren obozu.
Żołnierze bali się dotknąć rękami Kefasa, ale podburzani śmiechem i okrzykami towarzyszy uznali, że w grę wchodzi ich honor, wczepili się więc w starca i chwycili za nogi, chociaż jak tur się opierał, uważając jednak, aby nikomu nie zrobić krzywdy. Udało im się wyciągnąć go na krużganki, a potem na drogę do bramy. Tam wyrwał im się z rąk i obiecał, że pójdzie o własnych siłach, jeśli go będą chłostać przez całą drogę. Chętnie go puścili, bo twierdzili, że jego moc paraliżuje im ręce. Rzeczywiście – nie bili go już tak mocno, jak w gabinecie.
Przez nikogo nie zatrzymywani chrześcijanie rzucili się z boiska do Kefasa. Z zachwytem wołali jego imię i z szacunkiem klękali, tworząc szpaler po obydwu stronach drogi. A on dodawał im otuchy, cały czas promiennie się uśmiechając, wznosił ręce błogosławiąc ich i cały czas wzywał imienia Chrystusa. Widząc, jak Kefasa chłostano i broczącego krwią wyprowadzano z obozu, przejęci wiarą więźniowie przestali się bać.
Razem z Pudensem odprowadziłem Kefasa kawałek drogi. W bezpiecznej odległości za nami szedł ostrożnie Tygellin, usiłując zachować minę pełną pychy. Wykorzystałem okazję i za pośrednictwem Kleta porozmawiałem z Kefasem. Wyjaśniłem niebezpieczeństwo, grożące mu w związku z oskarżeniem, i gorąco zachęcałem, aby się ukrył, albo – jeszcze lepiej – wyjechał z miasta. Jeśli bowiem dobrowolnie zda się na łaskę Nerona, chrześcijanie niczego nie zyskają, natomiast stracą swego pasterza. Oskarżenie o podpalenie niewątpliwie wznieci wśród ludu nienawiść do chrześcijan, więc i jego nie będzie chronić żydowskie pochodzenie. Klet wyglądał na rozsądnego młodzieńca. Kiwnął głową, a mimochodem wspomniał, że pochodzi z Umbrii, choć nie zrozumiałem, co to miało do rzeczy. Wiele lat później opłaciłem mu wyjazd na studia prawnicze. Myślano, że Klet zostanie sukcesorem laski pasterskiej Kefasa dzięki wielu dobrym cechom jego charakteru i znajomości języków obcych. Już w trakcie pisania tych wspomnień dowiedziałem się, że o przejęcie sukcesji będzie z nim rywalizował jeden z uczniów Pawła. Zostawmy problem sukcesji do rozstrzygnięcia samym chrześcijanom. Jestem chory i nie będę się więcej do nich mieszał.
Kefas miał zamiar zostać przed bramą miejską, odmawiając jedzenia i picia. W końcu jednak Pudensowi udało się nakłonić go dobrymi słowami, aby zdał się na jego opiekę i udał do domu. Zostawił mu do dyspozycji własną lektykę, bo chociaż zwykle Kefas wolał maszerować, to teraz, po wstrząsie psychicznym i dużym upływie krwi, nie mógł iść. Pudens wrócił do pretorium, aby zgodnie z dobrym rzymskim obyczajem naradzić się z Tygellinem.
Tygellin odzyskał panowanie nad sobą. Zobaczył, że chrześcijanie głośno szemrzą i z błyszczącymi od radości oczyma nadal tłoczą się na dziedzińcu. Rozkazał wszystkich zagnać z powrotem za ogrodzenie. Kilku więźniów otrzymało polecenie posprzątania i oczyszczenia z krwi pokoju przesłuchań. Chrześcijanie bezradnie spoglądali na siebie, nie mieli przecież ani szczotek, ani naczyń z wodą. Tygellin parsknął śmiechem: – Możecie lizać, byle było czysto! – zawołał. Chrześcijanie uklękli i własnymi szatami ostrożnie zbierali każdą kroplę krwi; uznali, że jest to krew poświęcona Bogu i przypomina cierpienia Chrystusa.
Pudens był człowiekiem rozsądnym, postanowił więc ratować, ile się da. Poprosił Tygellina, aby pozwolił mu wybrać setkę spośród zatrzymanych. Tygellin, który wolał mieć dobre układy ze znanym patrycjuszem, zaproponował zwolnienie dwustu, byleby oświadczyli, że nie byli obecni przy podpalaniu Rzymu.
Pudens niezwłocznie udał się na plac ćwiczeń. Tygellin zaś na tyle już ochłonął, że krzyknął w ślad za nim, iż za każdego zwolnionego musi zapłacić sto sestercji do jego prywatnej szkatuły.
Tygellin wiedział, że Pudens nie jest bogaty i z trudem wnosi do kasy senatu wymagane opłaty. Swego czasu cesarz Klaudiusz z własnej sakiewki wspomógł go, aby nie musiał opuścić senatu.
Pudens wybrał z wielotysięcznej rzeszy ludzi bliskich Kefasowi oraz kilkanaście kobiet, które zostawiły w domu dzieci lub musiały opiekować się gospodarstwami. Uważał, że nie powinien płacić za zwolnienie kobiet, które trudno by oskarżyć o podpalenie. Sądził, że kobietom nie grozi żadne niebezpieczeństwo ani kara, ponieważ rozprawa sądowa musiałaby się opierać na bardzo wąskim kręgu świadków. Toteż pocieszał i dodawał otuchy swoim chrześcijańskim przyjaciołom i zapewniał ich, że na pewno wkrótce wszyscy wyjdą na wolność, jako że cieszą się dobrą opinią. A więc nie cisnęły się do niego tłumy, a nawet wielu wybranych przez niego mężczyzn nie chciało porzucać towarzyszy w trudnych chwilach.
Pudens wybrał dwieście osób i tak mocno targował się z Tygellinem o cenę, że ten w końcu przez palce patrzył na liczbę zabranych, a w imię przyjaźni przyjął hurtem dziesięć tysięcy sestercji.
Do tego stopnia zdziwiła mnie przychylność Tygellina, że zapytałem, czy nie mógłbym zapłacić za uwolnienie kilku osób. Pomyślałem o towarzyszach Pawła; dla jedności chrześcijan mogłoby być ważne, aby zwolniono również jego zwolenników, inaczej mogą się zacząć niepotrzebne gadania, że sympatycy Kefasa cieszyli się specjalnymi względami. Zawsze tak było, że gdy jedni uważali nauki Pawła za zbyt trudne do zrozumienia, to drudzy dzięki nim lepiej rozumieli tajemnice Boga. Byłem w dobrym humorze. Cieszyłem się, że zyskam pochwałę Klaudii, ponieważ przyszedłem z pomocą chrześcijanom, którzy znaleźli się w potrzebie.
Tygellin zresztą nie chciał ode mnie pieniędzy, bo potrzebował mojej pomocy – aby sporządzić akt oskarżenia, musiał uzyskać bezstronną opinię o zabobonie chrześcijańskim. Żywił też chyba dla mnie pewien respekt, bo nie obawiałem się Kefasa. Sam mi o tym powiedział w krótkich słowach.
Nadal odczuwał strach przed Kefasem, ponieważ żołnierze, którzy na rozkaz prefekta dotykali starca, mieli bezwładne ręce. Myślę, że żołnierze specjalnie wyolbrzymiali swoje dolegliwości, aby otrzymać większe wynagrodzenie. W każdym razie nigdy później nie słyszałem, aby doznali jakichś uszkodzeń.
Tygellin zdecydował, że jest gotów przedstawić sprawę Neronowi. Prosił mnie usilnie, abym mu towarzyszył, ponieważ udowodniłem, że jestem specjalistą, no i osobiście znałem chrześcijan. Uważał, że towarzyszenie mu jest n bnawet moim obowiązkiem, bo opowiadając Poppei bzdury o chrześcijanach wprowadziłem Nerona w błąd. To, że byłem przychylny wobec chrześcijan i nie wierzyłem we wszystko zło, które im przypisywano na podstawie wydobytych torturami zeznań, nie miało – jak sądził – większego znaczenia. Dzięki temu zresztą oskarżenie będzie bardziej bezstronne.