– Kochany młodzieńcze, Lukanie! – powiedział przeciągając słowa. – Aż za dużo słyszeliśmy o twoim eposie o wojnie domowej, w którym z Pompejusza czynisz herosa wolności, a mojego pradziadka Cezara przedstawiasz jako tyrana. Poeta ma swoje prawa, więc ani słowem nie wyrzucałem ci fałszowania historii. Przecież i ja za młodych lat najlepiej jak umiałem wygładzałem niezdarne strofy. Jednak bardzo cię proszę, unikaj wypowiedzi na współczesne tematy polityczne, których w ogóle nie rozumiesz! Musi ci wystarczyć szperanie w przeszłości, bo jesteś tylko pokrywką urny z popiołami!
Lukan drgnął i cały poczerwieniał. Spoglądał na nas pytająco, jakby oczekiwał, że ruszymy z pomocą.
– Myśl przewodnią mego eposu rozumie każdy wykształcony człowiek – powiedział obrażonym tonem, lecz ugodowo. – Rozpoczęcie okresu tyranii jest określone przez Los. Pompejusz walczył o wolność Rzymu, lecz walczył przeciwko Przeznaczeniu, więc musiał przegrać!
Podziwiany przeze mnie pisarz, a zarazem konsul, Petroniusz, ostrzegawczo przycisnął białą ręką ramię Lukana:
– Kiedyś, w odpowiedniej chwili, posłuchamy jeszcze raz twego pięknego poematu – zapewnił z uśmiechem. – Wówczas znowu, dzięki hojności twej małżonki, poczęstujesz nas, jak ostatnio, równie doskonałym pasztetem z pawia i cypryjskim winem. Masz styl zbyt pompatyczny i nie zawsze odznaczasz się dobrym smakiem, jak to Neron przyjaźnie zaznaczył. Nawet w rozżaleniu z powodu draśnięcia twojej próżności nie nazywaj go jednak tyranem. Wszyscy dobrze wiemy, że Neron nie tylko nie jest tyranem, ale że jest władcą najbardziej przyjaznym ludziom!
Nigdy nie było wiadomo, kiedy Petroniusz drwi, a kiedy mówi serio. Neron był już na tyle pijany, że przyjął jego słowa za dobrą monetę i zapomniał o Lukanie.
– Wszyscy wiecie, jaki jestem wrażliwy! Jak gorąco żałowałem, że umiem pisać, gdy musiałem podpisać pierwszy wyrok śmierci. Jeśli robiłem coś złego, to tylko z powodów politycznych, dla zachowania spokoju wewnątrz kraju. Wiecie też, że właśnie dlatego miewam koszmarne sny, w których gonią mnie Furie z pochodniami w dłoniach. Nękające wyrzuty sumienia tylko potwierdzają moją wrażliwość. Do tych czynów prowadził mnie ślepy los i poczucie odpowiedzialności za dobro kraju. Petroniusz źle robi, przypominając mi właśnie dzisiaj przyjazne uczucia, jakie żywię wobec ludzi. Konieczność polityczna wymaga tak bezlitosnego ukarania podpalaczy, jak to jest tylko możliwe!
– Podziemne pomieszczenia cyrkowe na Watykanie będą za ciasne dla pięciu tysięcy ludzi – rzekł Tygellin. – Nadal uważam za niecelowe skazywanie obywateli Rzymu. Proponuję, aby wszystkich, którzy szczerze zapewniają, że odrzucają zabobon chrześcijański i którzy są przyzwoitymi obywatelami rzymskimi, natychmiast zwolnić.
– Ale wtedy niewielu zostanie! – sprzeciwił się Neron. – Przecież to jasne, że kto tylko będzie mógł, natychmiast czmychnie! A oni wszyscy są w pewnym sensie zamieszani w spisek, choćby bezpośrednio nie uczestniczyli w podpalaniu. Jeśli uważasz, że jest ich zbyt wielu, w co nie chce mi się wierzyć, ponieważ mamy do czynienia z przestępstwem na tak ogromną skalę to każ im ciągnąć losy. Tak się postępuje w czasie wojny, kiedy legiony poniosą sromotną porażkę. Korbulon musiał przez losowanie zdziesiątkować żołnierzy w Armenii. Los pada i na tchórzy, i na bohaterów. Proponuję, abyś przez losowanie uwolnił co dziesiątego. Przypuszczam, że kara tak ich przestraszy, że zabobon chrześcijański po wsze czasy zniknie z Rzymu!
– Patrzę na to od strony czysto praktycznej – irytował się Tygellin. Oświadczył też z urazą, że jeszcze nikt nie zarzucał mu zbytniej łagodności w sprawowaniu urzędu. – Ścięcie pięciu tysięcy ludzi w sposób artystyczny, jak sobie tego życzysz, nie jest możliwe w ciągu jednego dnia w ciasnych pomieszczeniach twojego cyrku. Jeśli nie będziesz wymagał artystycznej oprawy, to oczywiście da się to zrobić! Obawiam się tylko, że widzowie nie będą mieli żadnej uciechy, bo nie ma rzeczy równie monotonnej, jak zabijanie ludzi od rana do wieczora.
Byliśmy wstrząśnięci wypowiedzią Tygellina i nikt nie mógł wykrztusić słowa. Dotychczas myśleliśmy, że zostanie straconych kilkadziesiąt osób, a pozostali wystąpią w jakimś przedstawieniu.
– Nie, cesarzu, to nie świadczy o dobrym smaku! – potrząsnął głową Petroniusz.
– Nie chciałbym, aby ciebie albo mnie ktoś oskarżył o łamanie praw obywatelskich – podjął Tygellin. – Trzeba kuć żelazo póki gorące. Tym razem idzie o pośpiech. Mam około dziesięciu odpowiednich zeznań, lecz to za mało na publiczny proces sądowy. Zresztą nie wszyscy ci ludzie nadają się do publicznego wystąpienia. – Przerwał, zdenerwowany naszymi spojrzeniami, i wyjaśnił – Kilku zabito w czasie próby ucieczki. To się często zdarza.
Znów odniosłem wrażenie, jakby spadała na mnie ołowiana płyta. Mimo to zabrałem głos:
– Imperatorze! Znam chrześcijan i ich obyczaje. Są to ludzie potulni i dobroduszni. Żyją we własnym gronie i nie mieszają się do polityki. Unikają zła. Mam o nich tylko dobre opinie. Być może są głupi, skoro wierzą, że Jezus Nazarejski, którego nazywają Chrystusem, a który został ukrzyżowany za czasów spełniania przez Poncjusza Piłata urzędu prokuratora Judei, uwolni ich od wszystkich grzechów i da życie wieczne. Ale przecież głupota nie jest karalna!
– No właśnie, oni myślą, że nawet najgorsze przestępstwa ujdą im bezkarnie, bo im wszystko wolno! – zawołał zniecierpliwiony Neron. – Jeśli ich nauka nie jest groźna, to chciałbym wiedzieć, co jest groźne dla kraju?!
Kilka osób z wahaniem powiedziało, że może przesadza z tym zagrożeniem ze strony chrześcijan. Jeśli kilka osób się ukarze, inni 24 się wystraszą i porzucą zabobon. Tygellin natomiast ironicznie zawołał:
– Przecież oni nienawidzą cały rodzaj ludzki! Wierzą, że ich Chrystus zjawi się, by osądzić ciebie, cesarzu, i mnie biedaka… Za karę za nasze złe czyny wrzuci nas do ognia wiecznego!
Neron zaśmiał się i wzruszył ramionami. Na jego korzyść należy przyznać, że nie bardzo przejmował się drwinami, jeśli dotyczyły jego osobistych przywar. Odnosił się dobrze nawet do ludzi, którzy klecili o nim złośliwe strofy. Ale nagle podniósł głowę, kiedy Tygellin powiedział:
– Czyż to nie ty, Minutusie, powiedziałeś, że chrześcijanie nienawidzą teatru?!
– Nienawidzą teatru?! – spytał Neron nagle wstając. Nie uznawał ironii w sprawach sztuki. – W takim razie oni są rzeczywiście wrogami rodzaju ludzkiego i zasługują na ukaranie. Będziemy ich sądzić jako wrogów całego rodzaju ludzkiego. Nie wierzę, aby ktokolwiek powstał w ich obronie!
Podniosłem się na drżących nogach i powiedziałem twardo:
– Cesarzu! Ja sam wziąłem kiedyś udział w świętym posiłku chrześcijan. Mogę złożyć przysięgę, że niczego niestosownego w tym posiłku nie było. Spożywają chleb, wino i zwyczajne jadło. Wyobrażają sobie, że jest to ciało i krew Chrystusa. Po jedzeniu całują się wzajemnie, ale bez żadnych złych intencji!
– Nie męcz mnie, Manilianusie! – rozkazał Neron, machając ręką, jakby odganiał muchę. – Wszyscy wiemy, że nie należysz do najmądrzejszych, chociaż masz i dobre strony. Jesteś tak naiwny, że chrześcijanie zapędzili cię w kozi róg.
– O tak! – potwierdził Tygellin. – To chrześcijańscy czarownicy zmienili mu wzrok. Ja też znalazłem się w niebezpieczeństwie w czasie przesłuchań. Zewnętrznie są niby sympatyczni, wyglądają na przyzwoitych, wydawaniem bezpłatnych posiłków zjednują sobie biednych. Ale ludzie, którzy się oddają ich tajnym obrzędom, znajdują się pod władzą czarownika!
Uzyskaliśmy tyle, że Neron zgodził się, aby w przedstawieniu wzięło udział trzy tysiące więźniów i upoważnił Tygellina do zwolnienia tych, którzy odstąpią od zabobonu. W żadnym jednak wypadku nie mógł on zmniejszyć ustalonej liczby uczestników planowanego spektaklu.