Выбрать главу

– Przecież to ja płacę za niego podatek obrotowy, a nie ty. – Handlarz spoglądał na mnie podejrzliwie. – Naprawdę już więcej grosza nie ustąpię!

Podrapałem się po głowie. Sprawa był rzeczywiście skomplikowana. Handlarz mógł podejrzewać, że próbuję go obciążyć wysokim podatkiem obrotowym. Przypomniałem sobie, że jestem zięciem prefekta Rzymu – to musiało mi przecież jakoś pomóc!

Narzuciłem na siebie togę i razem z handlarzem i chłopcem udaliśmy się do świątyni Merkuriusza. Tam w gromadzie próżniaków znalazłem szybko obywatela, który utracił stanowisko ekwity i za niewielką opłatą bardzo chętnie zgodził się być zaprzysiężonym świadkiem. Sporządziliśmy odpowiedni dokument, który został potwierdzony dwiema przysięga mi. Dokument stanowił, że chłopiec jest wolnym obywatelem brytyjskim, którego rodzice, Ituna i Lugunda, polegli walcząc po stronie Rzymian. Wcześniej jednak, za pośrednictwem cieszącego się dobrą sławą lekarza Petra, wysłali swego syna do Rzymu, zlecając jego wychowanie wypróbowanemu przyjacielowi, Minutusowi Lauzusowi Manilianusowi.

Powyższy dokument uzupełniono klauzulą, mocą której temuż Manilianusowi zapewniono po zakończeniu wojny prawa spadkowe w kraju Ikenów w Brytanii. Klauzula ta uwiarygodniała dokument – dzięki niej kapłani Merkuriusza sądzili, iż zamierzam kosztem chłopca partycypować w zdobyczach wojennych z Brytanii.

– Jak nazywa się chłopiec? – zapytał kancelista.

– Jukund – podałem pierwsze imię, jakie mi wpadło do głowy. Wszyscy ryknęli śmiechem, bo chłopiec absolutnie nie robił wrażenia miłego, a to właśnie znaczy imię Jukund. Kapłan uznał, że sporo zachodu wymagać będzie wychowanie go na porządnego Rzymianina.

Napisanie dokumentu, opieczętowanie go i zwyczajowy dar dla kapłanów Merkuriusza kosztowały mnie znacznie więcej, niż wyniósłby podatek obrotowy. Handlarz niewolników zaczął żałować dokonanej transakcji i doszedł do przekonania, że jestem znacznie chytrzejszy, niż na to wyglądam. Właściwie złożył już przysięgę; żeby się od niego uwolnić z honorem, zapłaciłem mu, ile początkowo żądał, to jest sto złotych monet.

Wreszcie opuściliśmy świątynię Merkuriusza. Zagubiony w zgiełku miejskich ulic chłopiec niespodziewanie chwycił moją rękę. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, gdy tak trzymałem małą dłoń syna i prowadziłem go przez huczący żywioł miasta do własnego domu. Postanowiłem, że gdy dorośnie, wówczas na podstawie dopiero co sporządzonego dokumentu załatwię mu obywatelstwo rzymskie, a następnie zaadoptuję, jeśli tylko Sabina wyrazi na to zgodę. Ale to sprawa późniejsza.

Wraz z Jukundem spadło na mnie znacznie więcej kłopotów niż radości. Początkowo nie chciał wcale mówić; nawet zacząłem się obawiać, że stracił mowę na skutek przeżyć. Rozbijał naczynia i nie chciał przywdziać rzymskiego stroju. Klaudia nie mogła sobie z nim poradzić. Gdy pierwszy raz zobaczył przed domem rówieśnika, wyrwał się i zanim Barbus zdążył go powstrzymać – zranił kamieniem nieszczęśnika w głowę. Barbus radził sprawić mu solidne cięgi: moim zdaniem należało raczej postępować z czułością. Dlatego zaprosiłem małego na poważną rozmowę w cztery oczy.

– Bolejesz zapewne po śmierci matki. Przyciągnęli cię tu jak psa na smyczy. Ale przecież nie jesteś psem! Masz wyrosnąć na mężczyznę! Wszyscy życzymy ci dobrze. Powiedz, czego najbardziej pragniesz?

– Zabijać Rzymian! – zawołał zapalczywie. Odetchnąłem z ulgą: jednak mówi!

– Tego w Rzymie robić nie możesz – tłumaczyłem. – Słuchaj, masz teraz możliwość poznania naszych obyczajów. Może zostaniesz w przyszłości ekwitą? Ale jeśli wytrwasz w swym postanowieniu, to gdy wrócisz do Brytanii jako dorosły mężczyzna, będziesz umiał zabijać Rzymian na ich sposób. Ich sztuka wojenna jest nowocześniejsza niż prymitywne poczynania Brytów. Doświadczyłeś tego na własnej skórze!

Jukund spochmurniał, ale chyba moje słowa wywarły na nim jakieś wrażenie.

– Barbus jest starym weteranem, choć teraz głowa mu się trzęsie – ciągnąłem chytrze. – Możesz go wypytać. Powie ci wiele o bitwach i wojnie!

W ten sposób Barbus zyskał okazję do opowiadania raz jeszcze, jak w pełnym rynsztunku i z rannym centurionem na plecach przepływał Dunaj wśród dryfującej kry. Mógł pokazywać blizny i wyjaśniać, jak niezbędna jest żołnierzowi surowa dyscyplina i nawyk znoszenia przeciwieństw losu. Wino znowu zaczęło mu smakować; razem z chłopcem przemierzał ulice Rzymu, prowadził na brzeg Tybru do kąpieli i przyuczał mówić pospolitą łaciną.

Ale nawet jego martwiła dzikość chłopaka. Odwołał mnie na bok i oświadczył:

– Jukund jest odważny, ale mnie, starego wygę, przerażają jego opowiadania o tym, jak będzie postępował z mężczyznami i kobietami rzymskimi. Obawiam się, że w czasie powstania Brytów był świadkiem przerażających scen! Najgorsze jest to, że stale chce wspinać się na wzgórza i wykrzykuje okropne klątwy w języku barbarzyńców! Po kryjomu służy podziemnym bogom brytyjskim i składa im w ofierze myszy. Jest wyraźnie nawiedzony przez złe moce! Z jego wychowania nic nie będzie, póki się go od tego nie uwolni.

– Ale jak?

– Kefas, ten od chrześcijan, potrafi najlepiej wyganiać złe moce – mówiąc to Barbus unikał mego wzroku. – W tej dziedzinie jest najzdolniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Na jego rozkaz szatan staje się spokojny jak owieczka.

Barbus bał się mego gniewu, ja jednak pomyślałem, że wreszcie będę miał jakąś korzyść z zezwolenia chrześcijanom na gromadzenie się i spożywanie posiłków w moim domu, a także na wierzenie w co tylko im się podoba. Skoro Barbus zauważył moje przychylne nastawienie, pośpieszył dodąć, że Kefas przy okazji nauczania łaciny wpaja dzieciom pokorę i posłuszeństwo wobec rodziców. Wielu obywateli, zaniepokojonych rosnącym brakiem dyscypliny wśród młodzieży, posyłało swoje dzieci do jego szkoły, zwłaszcza że nauka była bezpłatna.

Po kilku tygodniach uczęszczania do szkoły Jukund przybiegł do mnie i za rękę zaprowadził do pokoju.

– Czy to prawda, że istnieje niewidzialne Królestwo i Rzymianie ukrzyżowali jego króla? – pytał rozgorączkowany. – Kefas mówi, że on w każdej chwili może wrócić i pogrąży Rzymian w ogniu piekielnym.

Ucieszyłem się, że chłopiec nie wierzy bezkrytycznie we wszystko, co mu mówi jego nauczyciel i że szuka u mnie potwierdzenia. Mimo to znalazłem się w trudnej sytuacji.

– Prawdą jest – powiedziałem ostrożnie – że Rzymianie go ukrzyżowali. Z napisu na tabliczce, umocowanej na krzyżu, wynikało, że był królem żydowskim. Mój ojciec widział to na własne oczy. Mówił, że niebo pociemniało, a skały pękały w chwili jego śmierci. Najwierniejsi chrześcijanie cały czas oczekują jego powrotu. Powinien już nastąpić, bo od jego śmierci upłynęło ponad trzydzieści lat.

– Mistrz Kefas przypomina druidów, ale jest od nich potężniejszy, choć to tylko Żyd – rozważał Jukund. – Podobnie jak druidzi wyznacza rozmaite zadania: należy się myć i chodzić czysto ubranym, trzeba spożywać posiłki, znosić drwiny i nawet nadstawiać drugi policzek, jeśli ktoś uderzy. Wymaga też innych ćwiczeń woli. My, Brytowie, również mamy tajemne znaki, po których wtajemniczeni się wzajem poznają.

– Jestem przekonany, że Kefas nie uczy niczego złego. Wyznaczane przez niego ćwiczenia wymagają ogromnej samodyscypliny, ale można je też traktować jako tajne znaki. Nie trzeba o nich wszystkim opowiadać.

W wielkiej tajemnicy wyciągnąłem z dna kufra drewnianą czarę matki, pokazałem ją Jukundowi i powiedziałem:

– To jest zaczarowany puchar! Sam król żydowski pił kiedyś z niego! Wypijmy toast. Jest to jednak tajemnica, której nie wolno nikomu zdradzić, nawet Kefasowi!

Zmieszałem wodę z winem i wypiliśmy. W szarzejącym zmierzchu wypełniającym pokój wydawało mi się, że czarka wcale się nie opróżnia, choć było to tylko złudzenie wywołane grą światła. Ogarnęła mnie niewysłowiona tkliwość i natchnienie: muszę ojcu wyjawić prawdę o Jukundzie, bo przecież może mi się przytrafić coś złego.