Выбрать главу

Jukund i Barbus wybrali walkę ze lwami i wzięli miecze. Z żalem muszę wiedzieć, że chrześcijanie nie byli chętni do podjęcia walki. Pragnęli iść do raju bez zbrojnego sprzeciwu.

W drugiej połowie dnia, dla pobudzenia zainteresowania widowni, wysłałem na arenę grupę zaszytych w skóry chrześcijan i poszczułem na nich sforę psów. Tym razem kilka brytanów po wykonaniu zadania nie usłuchało sygnału, tylko z wyciem biegało po arenie. Właściwie należałoby je wystrzelać, ale przecież brytany są drogie, więc zwlekałem z decyzją, bo nie chciałem, żeby zginęły niepotrzebnie. Teraz miały wystąpić trzy bardzo piękne, ale jeszcze nie tresowane lwy. Ustaliłem z doświadczonymi pracownikami bestiarium, że przeznaczy się dla nich słabowitych staruszków, kaleki i małe dzieci. Nic tak nie cieszy widowni i nie wzbudza tyle śmiechu, co uciekanie przed zwierzętami kalek, karłów i starców. Poruszający się o kulach Jukund i zgrzybiały Barbus świetnie pasowali do tego numeru.

Najpierw wpędzono na arenę całą grupę kulejących i kuśtykających chrześcijan. Wtedy uzbrojeni w miecze Jukund i Barbus samorzutnie objęli nad nimi dowództwo. Widzowie trzymali się za brzuchy ze śmiechu, gdy podskakujący o kulach chłopaczek i bezzębny staruszek podnieśli miecze i pozdrowili cesarza. Bardzo się obawiałem jakiejś demonstracji widowni. Spojrzałem na Nerona, Zdaje się, że poczuł się obrażony śmiechem tłumu, ale udawał, że niczego nie rozumie i śmiał się razem z innymi.

Muszę przyznać, że i mnie rozśmieszyło brawurowe wystąpienie Jukunda i Barbusa, dopóki ich nie rozpoznałem. Jeszcze w chwili, gdy wchodzili na arenę i wydawali komendy innym uzbrojonym, aby uformowali ochronny krąg wokół starców i dzieci, nie wiedziałem, kim są. Przecież w najgorszych snach nie mogłem sobie wyobrazić, że mego rodzonego syna i najwierniejszego sługę rzuci się na pożarcie lwom! Nawet przelotnie zastanowiłem się, kto wpadł na taki idiotyczny pomysł, aby te dwie pocieszne pokraki postawić na czele całej grupy. Tymczasem oni wydawali regulaminowe komendy wojskowe, co potęgowało ryki śmiechu na widowni. Ludziska skręcali się ze śmiechu, a kilku żarłoków nawet wyrzygało dopiero co zjedzony posiłek.

Ten śmiech do głębi serca obraził Jukunda i Barbusa. Wybrali walkę z lwami, bo Barbus opowiadał chłopcu, że za młodych lat, jeszcze w Antiochii, polowałem na lwa i schwytałem go gołymi rękami. Obaj chcieli teraz popisać się odwagą. Barbus kazał Jukundowi odrzucić kule i klęknąć z tyłu za sobą. Wierny sługa chciał wziąć na siebie pierwszy skok bestii, własnym ciałem osłonić Jukunda i umożliwić mu stoczenie – bohaterskiej walki. Sądzę, że w tej krytycznej chwili powiedział chłopcu, kto jest jego ojcem. Dotychczas wiedzieli o tym tylko mój ojciec i Barbus. Klaudii nic o tym nie mówiłem, chociaż po powrocie z Brytanii opowiedziałem jej o Lugundzie.

Gdy otwarto klatki lwów, Jukund raz jeszcze spróbował zwrócić moją uwagę, odważnie wywijając mieczem. Jakby łuski opadły z moich oczu:

poznałem jego i Barbusa! Poczułem, że żołądek opadł mi do kolan. W rozpaczy chyba rozkazywałem, żeby przerwać przedstawienie. Na szczęście w panującym w cyrku zgiełku nikt nie słyszał moich wrzasków Potężny lew ruszył do ataku, cała widownia zaczęła wyć z zachwytu a wielu wstawało z miejsc, aby lepiej widzieć. Neron wpadłby we wściekłość, gdybym przerwał widowisko w najbardziej emocjonującym momencie; najprawdopodobniej i mnie posłałby na piasek areny. Wątpię czy komukolwiek przyniosłoby to pożytek. Opanowałem się więc i byłem rad, że nikt nie zwrócił na mnie uwagi.

Zanim zrelacjonuję niezapomniane, pełne napięcia numery, za organizację których otrzymałem odznaki honorowe, muszę o czymś powiedzieć. Otóż Sabina, która uważała lwy za swoją własność, zastosowała najróżniejsze, wymyślone przez siebie i Epafrodyta sposoby, aby je rozdrażnić i rozbudzić w nich żądzę krwi. Dla uatrakcyjnienia widowiska własnoręcznie przecięła kilku chrześcijańskim chłopcom ścięgna nóg, żeby nie mogli uciekać, a także kazała rzucić lwom do klatki zwłoki kilku chrześcijańskich kobiet, co miało zaznajomić je z zapachem ludzkiej krwi. Zazdroszcząc mi sukcesów i uznania zaczęła się tymi czynami przechwalać, upatrując w nich źródło powodzenia widowiska. Wzburzony Flawiusz Sabin, jej ojciec, zerwał z nią wszelkie kontakty, a młodszy brat, Tytus Flawiusz – którego nie należy mylić z jej kuzynem, synem Tytusa, Flawiuszem Wespazjanem – zaczął sprzyjać chrześcijanom i ochraniać ich. Częściowo wpłynął na to jego skryty żal do Tygellina.

Wracam do mojej relacji. Trzy wspaniałe lwy rzuciły się na arenę, a największy z nich, wydostawszy się nieoczekiwanie z ciemności na światło dzienne, potknął się i przewrócił na żarzące się resztki budynku. Opalił sobie grzywę, co go dodatkowo rozwścieczyło, choć właściwie nic mu się nie stało. Zgodnie z naszymi przewidywaniami oślepione światłem dziennym lwy najpierw krążyły po piasku areny, nie zauważając skupionych na niej chrześcijan. Natomiast poszarpały kilku ukrzyżowanych, wiszących przy torze.

Barbus, którego uwadze nie umknęło oparzenie lwa, podbiegł, wyrwał żarzące się polano i zachęcił innych chrześcijan, by uczynili to samo. Machając żagwiami uzyskali dodatkową broń – jakby płonące pochodnie. Już kilku chrześcijan zdążyło chwycić żagwie, gdy lwy zauważyły biegnących i powaliły jednego z nich na ziemię tak szybko, że nie zdołał podnieść miecza. Widzowie huczeli z niezadowolenia, bo sądzili, że ten człowiek tchórzliwie uciekał. W rzeczywistości chciał on za cenę życia osłaniać pochodnią bezbronnych chrześcijan. Nieoczekiwanie do akcji włączyły się zabłąkane psy. Tak jak je szkolono, zbijały się w stado i odważnie atakowały lwy, kąsając je po zadnich łapach. Dzięki temu chrześcijanie początkowo bronili się z łatwością. Lwy, rycząc ze złości odwracały się, by strzepnąć z siebie psy. Umykający przed brytanami lew wpadł na Barbusa, wspiął się i jednym ciosem łapy rozwalił mu czaszkę; w tym samym momencie klęczący Jukund mieczem rozpłatał lwu brzuch-Lew tarzał się po ziemi i rwał pazurami swoje bebechy. Jukund przywlókł się bliżej i zadał mu ostateczny cios, ale lew w śmiertelnych drgawkach Sdołał zerwać mu płat skóry z głowy; krew zalała chłopcu oczy. Widowni przypadło to do gustu. Jukund dowlókł się do Barbusa, a stwierdziwszy, że nie żyje, jedną ręką podniósł z ziemi zapaloną pochodnię i na oślep machnął nią w powietrzu, a drugą, w której trzymał miecz, ocierał krew oczu. Jeden z lwów oparzył sobie pysk o pochodnię i odskoczył; widocznie uznał, że ma przed sobą tresera, dzierżącego rozpalone żelazo, więc odbiegł szukać łatwiejszego łupu. Zacząłem się obawiać, że widowisko się nie uda, pomyślałem też, że zbytnio zaufałem chrześcijanom, dając im broń.

Brytanów było tylko parę. Szybko się zmęczyły, obydwa pozostałe lwy uporały się z nimi, zanim zabrały się do chrześcijan. To były odważne brytany, żaden nie uciekał! Ostatniemu z nich lew mistrzowskim ciosem łapy złamał grzbiet, pies wył przeraźliwie. Na widowni jacyś przyjaciele zwierząt zaczęli wołać, że zabawa jest zbyt okrutna i że nie wolno męczyć psów. Jeden z chrześcijan mieczem przerwał cierpienia nieszczęsnego brytana.

Jukund nadal walczył. Jeden z chrześcijan, uzbrojony we włócznię, zauważył, że Jukund najlepiej z całej grupy obchodzi się z mieczem, i zaczął go ubezpieczać. Razem udało im się ciężko ranić drugiego lwa. Widzowie byli zachwyceni, niektórzy nawet wznosili w górę kciuki na znak łaski. Neron jednak łaski nie udzielił. Jukund zginął.

Potem nastąpiła krwawa rzeź. Obydwa lwy zaatakowały bezbronnych już chrześcijan, którzy nawet nie usiłowali uciekać, co być może rozbawiłoby widownię. Trzymali się zbici w gromadkę, lwy z trudem wyłuskiwały pojedyncze osoby. Szybko wydałem rozkaz, aby wypuścić dwa rozjuszone niedźwiedzie. Zwierzęta wspólnie szybko uporały się z ludźmi, po czym stoczyły między sobą imponującą walkę. Szczególnie lew, który wykazał fanatyczną odwagę, zyskał sobie sympatię widzów.