Выбрать главу

Potykające się lub wijące po ziemi wyjące z bólu zjawy, które raczej trudno było nazwać ludźmi, wzbudzały powszechny strach i obrzydzenie. Rozgniewany Neron kazał ich dobijać, podobnie jak tych, którzy wyli najgłośniej. Nie chciał, by cokolwiek zagłuszyło planowany występ cesarza w roli śpiewaka. Kazał też zapalić tyle kadzideł, ile tylko da się zgromadzić, i rozpryskać po ogrodach pachnidła, które były przeznaczone do namaszczania gości. Można sobie wyobrazić, ile kosztowało takie marnotrawstwo, nie licząc kosztów spalonych łańcuchów!

Obowiązki zatrzymały mnie w cyrku. Powinienem wszak przyjąć od co znamienitszych widzów gratulacje z tytułu doskonałej organizacji widowiska. Zszedłem na dół, aby osobiście dopilnować uprzątnięcia areny; chciałem też zebrać szczątki Jukunda i Barbusa.

Znalazłem je stosunkowo łatwo. Ku mojemu zdumieniu, spomiędzy rozszarpanych zwłok ludzkich, rozrzuconych na arenie, podniósł się jakiś młodzieniec. Trzymał się za głowę, ale gdy starł z siebie bryzgi krwi, okazało się, że nie odniósł żadnej rany ani nawet zadrapania. Młodzian wpatrywał się w płonącą nad cyrkiem gwiazdę wieczorną i pytał, czy jest już w raju. Mówił, że nie chcąc drażnić zwierząt bezcelową walką, od razu padł na piasek areny. To go uratowało: ani lwy, ani nawet dzikie byki nie tkną zwłok. Wielu myśliwych ratuje życie w taki właśnie sposób. Uznałem jego ocalenie za dobry znak dla siebie i zarzuciłem mu na ramiona własną opończę, aby nie zabili go krążący po arenie włócznicy. Otrzymałem za to nagrodę – młodzieniec opowiedział mi o walce Jukunda i Barbusa, a także przytoczył ich ostatnią rozmowę.

Wszystkie pomieszczenia cyrkowe były tak zapchane chrześcijanami, że stali ściśnięci jeden obok drugiego. Młody człowiek stał koło Jukunda, a że Barbus na starość ogłuchł, więc co chwila prosił mego syna o głośniejsze powtórzenie opowieści o dziecinnym tajnym związku.

Młody chrześcijanin uważał swoje ocalenie za cud, zapewne – twierdził – Chrystus przeznaczył go do jakiegoś zadania, bo był pewien, że razem z innymi chrześcijanami zginie tej nocy i znajdzie się w raju. Dałem mu nowe szaty, o które nie było trudno przy tej liczbie ofiar, i wyprowadziłem tak, aby nikt go nie zauważył.

Sławił moją dobroć i życzył mi łask i błogosławieństwa Chrystusa. Nic nie odpowiedziałem, żeby go nie obrazić, spytałem tylko o jego imię. Powiedział, że po wysłuchaniu nauk Pawła otrzymał na chrzcie imię Klemens. Ta wstrząsająca zbieżność, która naprawdę miała miejsce, sprawiła, że zgodziłem się na kaprys Klaudii, by mój syn przynajmniej początkowo nosił to imię.

Młody chrześcijanin źle zrozumiał dreszcz, który mnie przeniknął. Wyjaśnił, że z natury wcale nie jest łagodny. Wprawdzie pilnie ćwiczył pokorę, aby przełamać swoją gwałtowność i zacietrzewienie, ale oto rzucił się na ziemię, aby złem odpowiedzieć za zło. Jeszcze raz pobłogosławił mnie i ruszył do Rzymu, a żywe pochodnie oświetlały mu drogę. Był tak głęboko przekonany o wyznaczeniu mu przez Chrystusa innego zadania, że chyba nie rozpaczał z powodu ujścia z życiem.

Spotkałem go później, jakieś trzy lata temu, kiedy zastanawiałem się, jakie stanowisko mam zająć w sporze między chrześcijanami. Ostatecznie poparłem Kleta. Spór dotyczył dziedziczenia pastorału po Linusie. Uznałem, że Klemens jest jeszcze za młody; skoro ćwiczył pokorę powinien to zrozumieć. Na pewno przyjdzie kiedyś na niego kolej, ale Ty, Juliuszu, nie zwracaj na to uwagi! Królestwo chrześcijan nie jest z tego świata, oni nigdy nie będą odgrywać żadnej roli politycznej, o ile w ogóle ich wiara przetrwa. Trzeba przecież pamiętać o ostrej konkurencji różnych nowych religii, rodzących się na Wschodzie. Nigdy jednak nie wolno Ci nikogo prześladować, nawet gdyby bardzo zaleźli Ci za skórę! Zaklinam Cię na pamięć matki Twego ojca, Myriny.

Nadal odczuwałem zadowolenie, że przynajmniej moja część widowiska była udana. Pokłóciłem się z Sabiną, gdy zaczęła się chwalić metodami, jakie stosowała wobec ludzi i zwierząt. Kazałem zebrać szczątki Jukunda i Barbusa. Wielu ludziom pozwoliłem na zabieranie zwłok ich bliskich. Z życzliwości nie żądałem nawet żadnych opłat. Większą część zwłok trzeba było zakopać we wspólnej mogile obok miejsca kaźni biednych ludzi. Na szczęście było to stosunkowo niedaleko.

Zatem z dobrym samopoczuciem pospieszyłem na ucztę Nerona. Gdy zobaczyłem płonące żywe pochodnie, wyraziłem swoją dezaprobatę dla samowoli i wulgarności Tygellina. Szybko zorientowałem się też, że jedzenia nie starczy, więc poleciłem odzierać ze skóry, ćwiartować i piec wystrzelane byki, które podano na mój koszt. Jeśli chodzi o mnie, wyznam, że nie miałem apetytu. Wielu senatorów krzywo na mnie patrzyło, a niektórzy wręcz odwracali się plecami i nie odpowiadali na moje powitanie. Po pewnym czasie podszedł do mnie wyjątkowo blady i jakby skruszony Neron, podziękował mi za wkład w organizację widowiska i poinformował o wykonaniu wyroku śmierci na moim ojcu i pani Tulii. Aż do tej pory byłem przekonany, że śmierć Jukunda i Barbusa nie ma nic wspólnego ze sprawą chrześcijan. Nawet planowałem zapytać Nerona, w jaki sposób adoptowany syn senatora rzymskiego znalazł się w grupie chrześcijan rzuconych zwierzętom na pożarcie?!

– Zhańbił mnie w oczach zebranych ojców – skarżył się Neron na szaleńcze zachowanie ojca. – To nie ja wydałem wyrok śmierci! Skazali go jego bracia senatorowie; decydowali jednomyślnie, nawet głosowanie nie było potrzebne. Przecież bez wysłuchania innych ojców nawet cesarz nie może skazać senatora! A prostackie zachowanie twojej macochy Tulii wywołało publiczny skandal. Ze względu na twoje uczucia wolałbym to wszystko przemilczeć. Ten adoptowany przez twego ojca młodzieniec z Brytanii zbytnio przejął się obowiązkami synowskimi i oświadczył, że także jest chrześcijaninem. Wobec tego pretorianie musieli zabrać go do cyrku! Pamiętaj, że był kaleką i nigdy by nie został prawdziwym ekwitą. Nie powinieneś ubolewać nad jego śmiercią; twój ojciec, trapiony od dawna zaburzeniami umysłowymi, zamierzał cię wydziedziczyć z majątku i wszystko pozostawić temu młodzianowi. Tak więc niczego nie tracisz, chociaż muszę skonfiskować majątek twego ojca. Wiesz, jakie mam kłopoty finansowe w związku z budową siedziby, która będzie mnie godna. Wyjaśniłem Neronowi, że już siedemnaście lat temu otrzymałem od ojca spadek, a mianowicie dochody, które były legitymacją mojej przynależności do stanu ekwitów. Domy mieszkalne na Awentynie sprzedałem jeszcze przed pożarem. Od ojca otrzymywałem swego czasu ogromne sumy na rozwój bestiarium. Przypomniałem, że Neronowi przyniosło to wymierne korzyści w postaci organizowanych przeze mnie widowisk w amfiteatrze. Neron wspaniałomyślnie oświadczył, że nie zamierza pozbawiać mnie dawno otrzymanego spadku, ponieważ spuścizna po moim ojcu jest wystarczająco duża, aby mógł się nią podzielić zarówno ze mną, jak i ze skarbem państwa. Był do tego stopnia wielkoduszny, że pozwolił mi z domu ojca, zanim edylowie przeprowadzą spis majątkowy, zabrać wszelkie pamiątki. Aby zapobiec na przyszłość podejrzeniom, oświadczyłem, że już dawno otrzymałem od ojca puchar, który ma dla mnie wyjątkową wartość. Neron okazał duże zainteresowanie domniemanym skarbem; rozczarował się, bo wyjaśniłem, że jest to nie tyle puchar, ile drewniana czarka.

Teraz dopiero zrozumiałem ogrom niebezpieczeństwa, jakie groziło mnie jako synowi Marka Manilianusa. Co rychlej oświadczyłem, że tym razem sam pokryję wszystkie koszta występów zwierząt i całego widowiska. Wiedziałem, że Neron jest chciwy na każdego ropo, które mógłby obrócić na budowę pałacu. Podarowałem mu także mięso, którym kazałem częstować jego gości, zaproponowałem, aby zorganizował licytację odzieży, ozdób i klamer, pozostałych po ofiarach widowiska. Za uzyskane w ten sposób pieniądze będzie można ufundować kilka kolumn portyku, który miał łączyć zabudowania Palatynu i wzgórza Coelius ze Złotym Domem Nerona na Eskwilinie.