Szacowni bankierzy początkowo zagubili się w bałaganie, jaki zapanował wśród wekslarzy, zaś mój wyzwoleniec wymieniał pieniądze, dopłacając jedną setną wartości. Klientom wyjaśniał, że pragnie pomóc biednym; przy okazji robił sobie znakomitą reklamę. Szewcy, kotlarze i kamieniarze ustawiali się w kolejce do jego stołu, a starzy bankierzy ponuro przyglądali się jego transakcjom zza swoich pustych stołów. Mój wyzwoleniec musiał słono opłacić się kolegium kapłańskiemu świątyni Juno Monety, ponieważ zakwestionowało ono rzetelność księgowania pieniędzy, ale mimo tego w ciągu kilku tygodni nadrobiłem straty, jakie poniosłem na wymianie.
W tym czasie często wpadałem po kryjomu do swego pokoju, zamykałem drzwi i piłem toast z pucharu bogini Fortuny, ponieważ wiedziałem, że potrzebuję jej wsparcia. W głębi serca wybaczyłem mojej matce, Myrinie, jej niskie pochodzenie. Bądź co bądź dzięki niej połowa mojej krwi jest krwią grecką, a powiadają, że w handlu Grek potrafi oszukać nawet Żyda. Coś w tym jest, choć ja w to nie wierzę.
Za to ze strony ojca jestem rodowitym Rzymianinem i wywodzę się od królów etruskich, co można potwierdzić w Cerei. Dlatego w sprawach handlowych przestrzegam bezwzględnej uczciwości. Wymiana pieniędzy, prowadzona przez mojego wyzwoleńca, tak samo jak wystawianie podwójnych rachunków za bestiarium, to są sprawy dotyczące kasy państwowej. To po prostu samoobrona człowieka uczciwego przed tyranią. Bez tego nie można by prowadzić żadnych interesów handlowych. Natomiast kategorycznie zabroniłem moim wyzwoleńcom dosypywania kredy do mąki pszennej czy fałszowania oliwy, na co pozwalają sobie sobie bezczelni nuworysze. Oczywiście nie będę wymieniał nikogo po nazwisku. Warto pamiętać, że za takie sztuczki grozi śmierć na krzyżu. Swego czasu rozmawiałem o tym z Feniuszem Rufusem, który był kiedyś naczelnikiem państwowych magazynów zbożowych i nadzorcą młynów. Na tych stanowiskach – oświadczył – nie wolno patrzeć przez palce na fałszowanie mąki. Ładunki, które na przykład ucierpiały w transporcie morskim, można skierować nie wprost na rynek, ale do magazynów państwowych – i nic więcej. Wzdychając przyznał, że mimo zajmowania wysokich stanowisk nadal jest człowiekiem stosunkowo ubogim.
Wzmianka o Feniuszu Rufusie przypomniała mi Tygellina. Neronowi nie wystarczyło zwolnienie mnie z obowiązków naczelnika bestiarium; postanowił zmienić swoją opinię o przydatności Tygellina w roli prefekta pretorianów. Jeśli ja wzbudziłem niezadowolenie w pewnych kręgach, to jeszcze większe sprzeciwy wywołało zachowanie Tygellina. Mówiono, że zepsuł ucztę Nerona ohydnym swądem palących się ciał. Obciążono go także odpowiedzialnością za bezecne zabawy, jakie miały miejsce po uczcie. Powiadano, że Neron nigdy z własnej inicjatywy nie zmuszałby patrycjuszek do zbliżeń z niewolnikami. Jak zwykle przesadzano. Głównym powodem niechęci do Tygellina było jego prostactwo. Nigdy nie dbał o dostosowanie się do obowiązujących obyczajów. Wydaje mi się, że z natury i pod wpływem ciężkich doświadczeń życiowych gardził prawem.
Neronowi podszeptywano, że faworyzując Tygellina i utrzymując z nim kontakty towarzyskie naraża swoją opinię na szwank. Niektórzy podstępnie zauważali, że prefekt dziwnie szybko wzbogacił się od chwili objęcia stanowiska. Tego wzrostu majątku nie mogły spowodować dary cesarza, choć Neron miał zwyczaj obdarowywania swoich przyjaciół nieprawdopodobnie wspaniałymi prezentami. Uważał, że bogaci przyjaciele nie krępują się przyjmowania hojnych darów w podzięce za dobre spełnianie obowiązków. Nie będę tłumaczył, czym ta przyjaźń faktycznie była. Powien tylko, że samowładca nigdy nie ma prawdziwych przyjaciół.
Wedle Nerona największą winą Tygellina było to, że swego czasu był potajemnym kochankiem Agrypiny, co zresztą spowodowało wygnanie go z Rzymu i skazanie na pędzenie nędznego i niebezpiecznego procederu. Gdy Agrypina została małżonką Klaudiusza, uwolniła go z zesłania. Podobnie postąpiła z Seneką, którego łączyły podejrzane związki z jej siostrą. Właściwie nie wierzę, aby za życia Klaudiusza te miłostki były wznowione, ale Tygellin zawsze okazywał Agrypinie wyraźną słabość, chociaż ze względów politycznych nie mógł zapobiec jej zamordowaniu.
Z tych wszystkich powodów Neron uznał, że najlepiej będzie dodać Tygellinowi pretora. Powierzył to stanowisko doświadczonemu Feniuszowi Rufusowi, zlecając mu rozpatrywanie zagranicznych spraw sądowych. Tygellinowi pozostały sprawy wojskowe. Oczywiście był niezadowolony, bo odcięto mu źródło najobfitszych profitów. Wiem po sobie, że człowiek nigdy nie jest tak bogaty, aby nie chciał mieć jeszcze więcej. Nie jest to godna potępienia chciwość, lecz integralna, silniejsza od człowieka naturalna cecha charakteru.
Kryzys pociągnął za sobą stały wzrost cen, które wkrótce przerosły tę wielkość, o jaką Neron obniżył wartość pieniądza. Cesarz wydał wiele ustaw, za pomocą których chciał ustabilizować ceny. Ustanowił wysokie kary dla lichwiarzy, ale ze sklepów nadal znikały towary, włącznie z artykułami powszechnego użytku. Na straganach czy bazarach zabrakło warzyw, mięsa, soczewicy czy karczochów. Ludzie musieli poszukiwać ich w oddalonych wsiach albo korzystać z usług domokrążców, którzy z koszykami w rękach, kryjąc się przed edylami, przekradali się o świcie do bram domów, oferując żywność po bardzo wysokich cenach.
Właściwie towar był, lecz nikt nie chciał niczego sprzedawać po obowiązujących cenach. Wolał schować towar i siedzieć z założonymi rękami. Jeśli na przykład ktoś potrzebował nowych butów, porządnego chitonu czy chociażby klamry do spinania szaty, musiał prosić kupca, by wygrzebywał towar spod lady, no i płacił za to odpowiednio dużo.
Nic więc dziwnego, że gdy rozeszła się wiadomość o istnieniu grupy osobistości, gotowych obalić Nerona i przechwycić władzę, spotkała się z szerokim poparciem. Uznano spisek Pizona za panaceum na wszystkie kłopoty gospodarcze, a ludzie prześcigali się w przystępowaniu do niego. Nawet najbliżsi przyjaciele Nerona uważali, że lepiej popierać spisek, aby zyskać lepsze samopoczucie. Wydawało się oczywiste, że wszystko się uda. Zarówno w Rzymie, jak i w prowincjach panowało poszechne niezadowolenie. Ogromnymi sumami zapewniono też poparcie wśród pretorianów.
Feniusz Rufus, który poza pełnieniem obowiązków drugiego prefekta zajmował się państwowymi magazynami zbożowymi, bo nie znaleziono nikogo uczciwego na to stanowisko, niewątpliwie należał do zwolenników spisku. Poniósł wszak ogromne straty w następstwie wprowadzenia obowiązkowych cen na zboża i w krótkim czasie bardzo się zadłużył. Neronowi nie wpadło do głowy, że finanse państwa powinny pokryć różnicę między obowiązkową a realną ceną zboża. Wielcy właściciele ziemscy w Egipcie i Afryce nie chcieli w ogóle sprzedawać zboża po cenach obowiązkowych, woleli je magazynować albo zaniechać uprawy ziemi.
Prócz Rufusa do spisku niemal jawnie należała gwardia pretoriańska, trybuni wojskowi i centurioni. Pretorianie byli rozgoryczeni, ponieważ wypłacano im żołd w nowych monetach, ale nie przyznano żadnej podwyżki. Członkowie spisku tak byli pewni wygranej, że chcieli całą sprawę załatwić własnymi siłami, nie uciekając się do wsparcia okolicznych miast, mimo że pełniły ważną rolę strategiczną. Odrzucili nawet propozycję pomocy, złożoną przez możnowladców prowincji, i tym samym ogromnie ich obrazili.
Moim zdaniem największym błędem spiskowców było uznanie za zbędne podjęcie starań o pozyskanie sobie wojska, choćby tylko legionów stacjonujących nad Renem czy w Brytanii, skąd łatwo można je było sprowadzić do Rzymu. Dowódcy legionów ze Wschodu, Korbulona, raczej nie warto było kaptować. Ten człowiek uważał siebie jedynie za posłusznego rozkazodawcom dowódcę wojskowego, był zaabsorbowany planami wojny z Partami i nie przejawiał w ogóle żądzy władzy politycznej. Myślę, że należał do tego wąskiego kręgu ludzi, którzy nawet nie słyszeli bodaj pogłosek o przygotowaniach do puczu.