Wielce utyskiwał na te poczynania Flawiusz Sabin, mój poprzedni teść, ponieważ dokonywanie tych kontroli nakazano właśnie jemu, prefektowi miasta, a on bał się, że straci przez to reputację. Dlatego pozwalał o przewidywanej kontroli uprzedzać kupców, szczególnie tych najbogatszych. Wiem o tym z pewnego źródła. I nie żałował swojej uczciwości – w stosunkowo krótkim czasie pozbył się kłopotów finansowych.
Neronowi pomogła próżność Statilii Mesaliny. Statilia uznała barwę fiołków za najbardziej twarzową dla siebie i zażądała od Nerona, aby zabronił sprzedaży tkanin w tym kolorze. Oczywiście każda Rzymianka, która uważała się za osobę ważną, chciała występować na prywatnych przyjęciach albo przynajmniej mieć w szafie szaty tej właśnie barwy. W rezultacie pokątny handel fioletowymi materiałami rozwijał się na wielką skalę, a kupcy zarabiali na tym tyle, że chętnie godzili się nawet na konfiskaty i płacenie grzywien.
Pewnego razu jakaś bezwstydna niewiasta przyszła do teatru na występ Nerona ubrana na fiołkowo. Na kategoryczne żądanie Statilii Neron rozkazał zarekwirowanie sukni i majątku. Tę kobietę rozebrano natychmiast, w czasie przedstawienia, ale ona się nie obraziła, bo dzięki temu publicznie odsłoniła obydwie piersi, co zresztą jeszcze bardziej uraziło Statilię.
Łatwowierność Nerona w sprawach finansowych najlepiej ilustruje fakt, że w pełni uwierzył Cezeliuszowi Bassusowi, zwariowanemu ziemianinowi kartagińskiemu, który twierdził, że odkrył w swoich włościach skarb królowej Dydony. Mówił o tym z tak głębokim przekonaniem, jakby był jasnowidzem, i potrafił dokładnie określić, że skarb jest schowany w głębokiej pieczarze. Miała się tam znajdować ogromna ilość złota, między innymi potężny obelisk; ogólną wartość kruszcu można mierzyć tylko miarą starożytności. Bassus uważał, że mogą to być tylko skarby, jakie Dydona zabrała uciekając z Tyru. Po założeniu Kartaginy mądra królowa ukryła je, aby nie zdeprawowały obywateli nowego miasta i żeby nie sprowokowały do wojny zawistnego króla Numidii.
Neron zawsze miał żywą wyobraźnię. Historyjka Bassusa wydała mu się wiarygodna i uwierzył, że za jednym zamachem rozprawi się z kłopotami finansowymi. Natychmiast wyniósł Bassusa do stanu rycerskiego i oddał do jego dyspozycji statki wojenne dla przewiezienia złota i ludzi do prowadzenia prac wykopaliskowych. Wyjazd Bassusa do Kartaginy świętowano jak odjazd bohatera. Dostawał tyle zaproszeń na wizyty, że nie zdołał wszystkich zrealizować. Chcę być uczciwy, więc przyznam, że ja także przekazałem sporą sumę pieniędzy na realizację zamysłu. Neron miał jak zwykle kłopoty, lecz obiecał każdemu hojny udział w podziale skarbu.
Są tacy, którzy do dziś twierdzą, iż cała historyjka była specjalnie wymyślona dla podreperowania kasy Nerona. Mogę jednak zapewnić, że to nieprawda. Zaprosiłem Bassusa na uroczysty obiad, aby poznać człowieka osobiście. Głupi to on był, ale szczery w swej głupocie, tak jak to niektórzy głupcy. Mimo mej znajomości ludzi wcale się na nim wówczas nie poznałem, bo umiał mówić przekonywająco i czarujące słowa potokiem płynęły z jego ust.
O głupocie Bassusa najlepiej świadczy fakt, że w trakcie wykopalisk zniszczył całą swoją posiadłość, ziemię uprawną i urządzenia nawadniające. Wszystko przekopano tak dokładnie, że nie zostało ani odrobiny nie naruszonej gleby. Wreszcie Neron zaczął się denerwować, więc Bassus musiał wracać do Rzymu i przyznać, że mu się nie powiodło. Usprawiedliwiał się zapewnieniami, że dotychczas jego sny zawsze się sprawdzały.
Neron wściekł się i kazał go zakuć w kajdany. Potem jednak żałował srogości i w swej wspaniałomyślności zadowolił się rekwizycją jego majątku. Pozwolił mu także zachować godność ekwity, ponieważ uznał, że wytarcie jego nazwiska ze spisów rycerzy byłoby niewłaściwe, skoro wpis nastąpił z jego polecenia. Bassus po pewnym czasie popełnił samobójstwo; zbyt go męczyły uporczywe sny na jawie.
Neron osobiście nie pałał chęcią wojny z Partią, mimo iż jej nieuchronność ze względu na konieczność otwarcia drogi do Indii była oczywista. Z myślą o twojej przyszłości stopniowo coraz bardziej przekonywałem się o tym, mimo wstrętu, jaki zawsze we mnie wzbudzała wielka wojna. Wyzwoleńcy mojego ojca z Antiochii zarobili krocie na dostawach dla armii. Listownie nakłaniali mnie do popierania planów wojennych w trakcie prac komisji wschodniej senatu. Było to rozsądne, a i czas sprzyjał. Zwyciężenie Partii jest konieczne dla zapewnienia bezpieczeństwa Rzymu, ale nie chciałem, aby to się wydarzyło za moich czasów. No, i się nie wydarzyło – wojna nadal wisi nad nami.
Cesarz zmienił zdanie, gdy go przekonano, że może zostawić prowadzenie właściwej wojny Korbulonowi, a sam zasłuży na triumf jako wódz naczelny. Zapewne jednak bardziej kusiło go zorganizowanie w Ekbatanie własnego koncertu – po przeżyciach wojennych jego wspaniały głos zdobyłby wielbicieli wśród nowych poddanych. Żaden z jego doradców nie uważał za potrzebne uświadomić go, że Partowie nie przepadają za muzyką i wcale nie lubią rozrywek okraszanych śpiewem władcy. Najbardziej cenią sobie jazdę konną i strzelanie z łuku, czego triumwir Krassus swego czasu gorzko doświadczył. Aby się go pozbyć z Italii, Juliusz Cezar wysłał go przeciwko Partom, ci zaś zabili go wlewając mu do gardła roztopione złoto, aby wreszcie napchał sobie kruszcem brzuch do pełna. Może powinieneś zapamiętać morał płynący z tego wydarzenia, mój fanatyczny synu; jeśli gdzieś musisz iść, nie idź sam, tylko wyślij kogoś innego!
Nie ma sensu opowiadać Ci o historii Partii i o panującej tam dynastii Arsacydów. Jest to historia pełna bratobójczych zbrodni, podbojów, chytrości i zdrad Wschodu i w ogóle wszystkiego tego, co u nas w Rzymie nigdy by się nie mogło wydarzyć. Bo przecież rzymskich cesarzy nie mordowano publicznie poza przypadkiem Juliusza Cezara, który właściwie sam sobie był winien, skoro przez próżność nie posłuchał dobrych rad. Poza tym jego mordercy szczerze wierzyli, iż działają z pobudek patriotycznych. Gajusz Kaligula to sprawa odrębna. Nigdy nie udowodniono, że Liwia otruła Augusta, a Kaligula zadusił Tyberiusza. Agrypina otruła Klaudiusza unikając niepotrzebnego rozgłosu; załatwiono to przyzwoicie, że tak powiem – w kręgu rodzinnym.
Arsacydowie natomiast uważają się za prawowitych spadkobierców starożytnej Persji i chełpią się chytrością zbrodni, dokonywanych w tej rodzinie od ponad trzystu lat. Nie będę wyliczał poplątanych historii tych morderstw, mają w nich ogromne doświadczenie. Wystarczy jeśli nadmienię, że Wologez umocnił się na tronie i stał się trudnym przeciwnikiem politycznym Rzymu.
To on uczynił swego brata Tyrydatesa królem Armenii, aby sprowadzić nań ogromne kłopoty. W czasie działań wojennych Korbulona Armenię trzykrotnie niszczono. W tej wojnie trzy legiony poniosły tak sromotną klęskę, że dla przywrócenia dyscypliny Korbulon musiał zdziesiątkować ludzi. Lat całych potrzeba, żeby rozleniwionym legionistom w Syrii przywrócić dyscyplinę i chęć do walki. Dopiero teraz zaczyna to przynosić owoce.
Aby móc mianować swego brata królem Armenii i tym samym utrzymać go z dala od Ekbatanu, Wologez musiał spuścić z tonu i uznać Armenię za państwo sprzymierzone z Rzymem. W obecności legionu i jazdy rzymskiej Tyrydates zdjął swój diadem przed posągiem Nerona, umieszczonym na senatorskim siedzisku z kości słoniowej. Przysiągł też, że osobiście stawi się w Rzymie, aby umocnić sojusz i przyjąć diadem z rąk Nerona.
Ale do Rzymu nie dojechał, przysyłał tylko wykrętne tłumaczenia. Twierdził, że z powodów religijnych nie może zaryzykować podróży morskiej, gdy zaś zalecono mu podróż lądem, jął skarżyć się na brak pieniędzy. Niewątpliwie odbudowa Armenii wymagała uruchomienia wszystkich jego zasobów i całej przebiegłości.