Broda sama przez się nie była środkiem bezpieczeństwa. Zapuszczali ją nie tylko Żydzi, ale i legioniści. Wespazjan nie karał ich za to chłostą; pozwalał zamieniać tę karę na grzywnę, za co go kochano. Zresztą nie bardzo mógł wymagać od żołnierzy golenia się, skoro jego własny syn wyhodował miękką jak jedwab brodę, aby przypodobać się Berenice.
Chciałem wyszukać najbardziej bezpieczne miejsce dla przedarcia się do miasta, więc krążyłem wokół Jeruzalem, starannie unikając znalezienia się w polu ostrzału łuczników i machin wojennych. Choć nie myślałem wiele o zagrożeniu życia – wszak miałem pewne zamysły, obliczone na Twoją korzyść – założyłem cięższy pancerz i hełm ochronny na głowę. Pancerz uciskał początkowo, bo byłem dość otyły, więc paskudnie sapałem i pociłem się. Po paru dniach jednak schudłem z niewątpliwą korzyścią dla zdrowia i rzemienie przestały mnie dręczyć.
W czasie tych wędrówek znalazłem miejsce kaźni, na którym ukrzyżowano Jezusa Nazarejskiego. Niewielkie wzgórze ma kształt ludzkiej czaszki i nosi taką nazwę – Golgota. Chciałem też odszukać grób, z którego Jezus trzeciego dnia zmartwychwstał. Zdawało się, że będzie to łatwe zadanie, bo oblężeni wyrąbali wokół miasta nawet krzewy, które mogłyby dać osłonę atakującym. Znalazłem wiele grobów w pieczarach, ale który był tym właściwym?
Szczegóły topograficzne w opowiadaniu mego ojca były zbyt ogólne. Wlokłem się zdyszany pobrzękując zbroją, a legioniści ze śmiechem zapewniali, że z pewnością nie znajdę miejsca, aby przejść przez mury. Partowie okazali się świetnymi doradcami w sprawie fortyfikacji Jeruzalem. Pancerz był tylko lada jaką ochroną, bo z murów często lano roztopiony ołów, aby spalić wspinające się po murze żółwie szturmowe. Żołnierze pytali kpiąco, czemu nie włożyłem szat bramowanych purpurą. Nie byłem taki głupi i żywiłem respekt wobec umiejętności łuczniczych Partów.
Na wieki utrwaliłem w pamięci widok iskrzącej nad górami Świątyni.
O świcie była błękitna jak senne marzenie, a kiedy wieczorna zorza gasła w dolinie – gorzała krwistą czerwienią. Zaiste była cudem świata! Niedawno zakończono jej budowę, która trwała kilkadziesiąt lat. Już nigdy oczy ludzkie nie będą jej oglądać! Ale to Żydzi są winni jej zagładzie! Cieszę się, że nie byłem świadkiem tego.
Moje religijne myśli pobudzała świadomość ryzykowania życiem dla Twojej przyszłości – ona przewrażliwiła mnie, co nie jest godne mężczyzny w moim wieku. Gdy tak rozważałem o Jezusie Nazarejskim i chrześcijanach, podjąłem postanowienie: wszelkimi siłami będę im pomagał w uniezależnieniu się od Żydów. Dotychczas, mimo zapału Pawła i skłonności Kefasa do kompromisu, pokornie dźwigali brzemię zależności jak kajdany.
Upust krwi, jaki stronnictwo nie obrzezanych chrześcijan poniosło po pożarze Rzymu, oraz wybuch powstania w Jeruzalem, który wzniecił w imperium zapiekłą nienawiść do Żydów, kazały chrześcijanom-Żydom zdystansować się od Żydów; już nie dawali się im ślepo prowadzić. Przyczyniła się do tego także sprawa Jakuba. Swego czasu władzę w Jeruzalem objęło stronnictwo saduceuszy. Wybrali najwyższego kapłana i – nie pytając Rzymian o zgodę – ukamienowali kilku zagorzałych fanatyków, a także Jakuba, chrześcijanina przestrzegającego prawa żydowskiego i obrzezania. Saduceusze rządzili w Jeruzalem tylko pół roku, bo faryzeusze wyrwali ucho wybranemu przez nich najwyższemu kapłanowi, przez co uniemożliwili mu dalsze pełnienie tego urzędu. Chrześcijanom w Rzymie śmierć Jakuba dała wiele do myślenia i bardzo uspokoiła nastroje. Postanowiłem więc pomóc chrześcijanom w poszukiwaniu rozsądnych rozwiązań nie dlatego, bym wierzył w ich znaczenie polityczne nawet pod rządami najlepszego cesarza. Są zbyt kłótliwi i nawzajem się nienawidzą. Ale – może przez ojca? – żywię pewną słabość do Jezusa Nazarejskiego i jego nauki. W zeszłym roku, gdy brzuch bolał mnie okropnie, byłem gotów uznać go za Syna Boga i zbawiciela, jeśli przyniósłby mi ulgę w cierpieniach.
Może i ja mam spełnić jakieś nieznane mi, ale wyznaczone zadanie? Memu ojcu przepowiedział nad brzegiem Morza Galilejskiego, że rozświetli jego imię. Doprawdy nie rozumiem, jak można cokolwiek rozświetlić krwią, gdy ginie się pod mieczem na miejscu kaźni. Niechaj to zostanie prywatną sprawą między moim ojcem a Jezusem Nazarejskim. Jeśli prawdą jest, co ojciec mówił o niewidzialnym Królestwie, to z pewnością już między sobą tamte sprawy wyjaśnili.
Gdy tak krążyłem wokół murów Jeruzalem, wśród padliny i w smrodzie fekaliów, dużo myślałem o ojcu, tak czułym i dobrym. Z mego serca znikła reszta goryczy, którą żywiłem do niego z powodu zaniedbywania mnie w latach dzieciństwa. Teraz lepiej rozumiałem jego stosunek do mnie i uzmysłowiłem sobie, ile drogi mam przed sobą, zanim Cię wychowam, jak przystoi Twemu stanowi. Masz kochającą matkę i ojca, a także spadek po Antonii. Pokaż mi drugiego chłopca, który będzie mógł spiąć togę klamrą boskiego Augusta! Tę klamrę nosił on między innymi w bitwie morskiej pod Akcjum, gdzie zwyciężył ojca babki Twojej mamy, Marka Antoniusza. To przypomniało mi Antonię.
Wieczorem solidnie popiłem ze zużytego drewnianego pucharu matki, bo potrzebowałem szczęścia przy tym niebezpiecznym przedsięwzięciu. Wespazjan też posługiwał się srebrnym pękatym pucharem swojej babki. Pamiętał tę drewnianą czarkę jeszcze z Brytanii – powiedział, że poczuł wtedy do mnie ojcowski sentyment, ponieważ szanowałem pamięć matki i nie pyszniłem się srebrnymi i złotymi naczyniami, jak to czyni wielu młodych ekwitów, gdy osiągną awans wojskowy. Tacy młodzieńcy przez własną lekkomyślność stają się pokusą dla wrogów i często wpadają w pułapki bandytów. Na znak naszej trwałej przyjaźni z Wespazjanem piliśmy na zmianę z uświęconych tradycją pucharów rodzinnych. Doszedłem do wniosku, że Wespazjanowi może się przydać picie z pucharu bogini Fortuny – wszak będzie potrzebował wiele szczęścia!
Zastanawiałem się, czyby nie wejść do miasta w żydowskich szatach, ale odrzuciłem ten pomysł. Przed obozem ukrzyżowano wielu Żydów, którzy usiłowali po ciemku przekraść się do miasta i donieść powstańcom o zamierzeniach i nowych urządzeniach wojennych Rzymian.
Tak więc, gdy w biały dzień podbiegłem do murów w wybranym starannie miejscu, miałem na sobie hełm, puklerz, łuskową spódniczkę osłonową i nagolenniki. Miałem nadzieje, że ubiór ten będzie mi pomocny w pierwszych chwilach po wejściu do miasta. Legioniści otrzymali rozkaz do wrzeszczenia i strzelania za mną, aby mój wyczyn zwrócił uwagę Żydów. Rozkaz wykonali tak gorliwie, że jedna strzała dosięgła mojej pięty – od tej pory utykam już na obydwie nogi. Przysiągłem w duchu, że jeśli wrócę żywy, to ostro rozprawię się z tym strzelcem – przecież rozkaz głosił: strzelać obok! Ale po szczęśliwym powrocie tak byłem rad, że żyję, że nie zawracałem sobie głowy odszukiwaniem pechowego łucznika. Ostatecznie ten postrzał uwiarygodnił moją wyprawę, a ponadto uznano go za zaszczytną ranę, odniesioną przy spełnianiu trudnego zadania.
Żydzi najpierw miotali na mnie obelgi i zniewagi, ale równocześnie strzałami i miotaczami kamieni odparli atak patrolu rzymskiego, który niby to usiłował mnie pojmać. Poległo przy tym dwóch porządnych legionistów; ich rodzinami później się zaopiekowałem. Byli żołnierzami piętnastego legionu, pochodzili z Panonii i już nigdy nie mieli zobaczyć porośniętego trzciną brzegu Dunaju. Zginęli przeze mnie na tysiąckroć przeklętej żydowskiej ziemi.
Na moje usilne błagania Żydzi zdecydowali się opuścić z murów na linie kosz, w którym podciągnęli mnie do góry. Siedząc w chyboczącym się koszu tak się bałem o własną skórę, że zdrętwiałem ze strachu; wyrwałem strzałę z pięty nie czując bólu. Kawałki grotu zostały w ranie i później paskudnie ropiały, musiałem poddać się zabiegowi chirurgicznemu, w czasie którego wyłem z bólu. A przecież miałem już z wojskowym chirurgiem przykre doświadczenie związane z obrzezaniem.