Выбрать главу

Ąpolloniusz z Tiany próbował jeszcze podjąć temat wewnętrznych walk o władzę w Aleksandrii. Oczywiście przemawiał na rzecz Greków. Żegnając się z Wespazjanem powiedział:

– Cały zamieniłem się w słuch, gdy mówiono, że w pewnej bitwie zabito trzydzieści tysięcy, a w drugiej pięćdziesiąt tysięcy Żydów. Już wtedy myślałem: kim jest ten człowiek? Przecież mógłby stać się pierwszym wśród równych! Żydzi już dawno wzięli rozbrat nie tylko z Rzymem, ale i z całym rodzajem ludzkim. Naród, który izoluje się od innych narodów, nie zgadza się jeść i pić z kimś spoza swego plemienia, zabrania tradycyjnych modłów i ofiary kadzidła dla bogów, jest bardziej od nas odległy niż Suza i Baktria. Byłoby lepiej na świecie, gdyby nie został na nim ani jeden Żyd!

Tak nietolerancyjnie przemawiał największy mędrzec wszech czasów. Z radością kupiłem mu łódź i opłaciłem podróż, mając gorącą nadzieję, że utonie w Nilu albo zabiją go barbarzyńscy Nubijczycy. Najbardziej zdenerwowała mnie jego gadanina o demokracji! Wespazjan i bez takich pouczeń był zbyt skłonny do rozmyślań nad tym, co będzie dobre dla ludzi, a nie nad przysługującymi mu przywilejami cesarza.

Apolloniusz z Tiany miał niewątpliwie nadprzyrodzone zdolności. Później obliczyliśmy, że oczami swego ducha widział płonący Kapitel dokładnie w tym samym czasie, kiedy świątynia Jupitera naprawdę gorzała. Kilka dni później Domicjan wyczołgał się z kryjówki w piwnicy żydowskiej kobiety i bezczelnie ogłosił się cesarzem. Oczywiście częściową winę za tę proklamację ponosi senat – wolał mieć za władcę osiemnastoletniego chłopca, którym na pewno łatwiej będzie kierować, niż przywykłego do rozkazywania Wespazjana. Domicjan zemścił się na Witeliuszu za przeżyty strach i upokorzenia. Kazał powiesić go za nogi na kolumnie Forum, a tłum zabijał go powoli lekkimi ciosami. Ciało Witeliusza nabito na hak i zaciągnięto do Tybru. Nigdy nie poddawaj się woli ludu, mój synu! Możesz go kochać, jeśli chcesz, ale trzymaj w ryzach!

O tym wszystkim jeszcze wówczas w Aleksandrii nie wiedzieliśmy. Wespazjan – jak wszyscy starzy senatorowie – wysoko cenił idee republikańskie. Często o tym zajadle, ale i rozsądnie dyskutowaliśmy – egzaltacja Apolloniusza nie była przekonująca, bo z powodu powolnego przepływu informacji nie sposób było sprawdzić wiarygodności jego widzenia. Ale właśnie wtedy aleksandryjscy kapłani orzekli, że będzie najlepiej, gdy sam Wespazjan objawi swą boskość, przez co spełniłyby się wszystkie od setek lat krążące przepowiednie o przyjściu króla świata ze Wschodu.

Aby uczcić bogów Egiptu, Wespazjan kazał wznieść podwyższenie, na którym odbywały się sesje sądowe, przed świątynią Serapisa. W pewien upalny poranek stawiło się przed nim dwóch chorych – ślepy i chromy. Za radą kapłanów błagali, aby ich uzdrowił. Wespazjan nie chciał nawet próbować – przed świątynią zebrał się wielki tłum ludzi i cesarz nie chciał się ośmieszyć.

Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Ja już to kiedyś widziałem, te kolumny świątyni, podwyższenie sędziowskie i tłumy ludzi. Twarze tych dwóch ludzi także były mi znajome. Nagle przypomniałem sobie sen, jaki miałem w kraju Brygantów; przypomniałem go też Wespazjanowi i zachęciłem, aby spróbował postąpić, jak uczynił w moim śnie.

Wespazjan niechętnie wstał, solidnie splunął w oczy ślepemu i piętą kopnął kulawego. Ślepy odzyskał nagle wzrok, a wyschnięta noga chromego ozdrowiała tak niespodziewanie, że własnym oczom nie mogliśmy uwierzyć. Po tym wydarzeniu Wespazjan wreszcie upewnił się co do swojej misji, choć nie czuł się bardziej wyświęcony ani boski. Przynajmniej nie dawał po sobie tego poznać!

Wiem z całą pewnością, że nigdy więcej nie używał swojej mocy. Gdy zgnębiony wysokimi podatkami rozchorowałem się i ległem na śmiertelnym łożu, a on zatroskany stanem mego zdrowia przyszedł mnie odwiedzić, gorąco błagałem, aby położył swoją boską rękę na mojej tryskającej krwią odbytnicy. Szorstko odmówił. To przedziwne wydarzenie w Aleksandrii – powiedział – do tego stopnia osłabiło go psychicznie, że następnej nocy bał się pomieszania zmysłów. Rzym miał już dosyć chorych umysłowo cesarzy! – dodał. Pomyślałem o Tobie – nie mogłem narażać Rzymu na takie niebezpieczeństwo nawet za cenę własnego zdrowia!

Tacy, którzy wierzą tylko w to, co sami potrafią ujrzeć, usłyszeć i powąchać, choć zmysły tak często zawodzą, zapewne będą wątpić w cudowne uzdrowienie. Przecież cuda techniki i magiczne sztuczki egipskich kapłanów są powszechnie znane.

Mogę zapewnić, że kapłani świątyni Serapisa wcześniej jak najdokładniej zbadali tych dwóch i stwierdzili, że naprawdę są kalekami. Kapłani bowiem uznali, że uzdrowienie symulantów byłoby naigrawaniem się z bogów.

Wiem, że Paweł również bardzo dokładnie badał chorego, zanim posłał mu swoją przepoconą chustę, aby go uzdrowiła. Pewnego razu bezlitośnie wyciągnął spośród chorych takiego, który tylko udawał. Toteż na podstawie tego, co sam widziałem, wierzę, że dzięki Wespazjanowi obydwaj chorzy naprawdę zostali uzdrowieni, ale nawet nie próbuję zrozumieć, jak to się stało.

Wespazjan nie chce już więcej używać swojej mocy i słusznie czyni, bo takie cudowne uzdrawianie na pewno pociąga za sobą ogromną utratę własnej energii. Powiadają, że Jezus Nazarejski nie znosił, gdy ktoś dotykał bodaj frędzli u jego szat. Chyba czuł wtedy, jak maleje jego moc. Na ogół nie przywiązywał wagi do dokonywanych przez siebie cudów. Miał zwyczaj przyganiać tym, którzy widzieli, a nie wierzyli, i pochwalał tych, którzy uwierzyli nie widząc. Tak mi opowiadano. Żeby moja wiara była choć trochę większa od ziarnka piasku! Bardzo się boję, że to nie wystarczy. Będę się starał przynajmniej być uczciwym w stosunku do Niego.

Ale skoro już mowa o cudach techniki Egiptu, to przypomniałem sobie pewnego aleksandryjskiego Greka, który spadek po ojcu i wiano żony utopił w idiotycznych eksperymentach. Ten zwariowany człowiek tak strasznie dobijał się o rozmowę z Wespazjanem, że w końcu musieliśmy go przyjąć. Z błyszczącymi oczami opowiadał, że zrobił wspaniały wynalazek – urządzenie, w którym para wodna poruszała ciężkie kamienie młyńskie.

Wespazjan zapytał:

– A gdzież ja podzieję niewolników, którzy mielą na żarnach? Spróbuj policzyć, ilu próżniaków musiałoby państwo wyżywić!

Grek zaczął szybko obliczać i musiał przyznać, że nigdy nie myślał o skutkach, jakie jego wynalazek może mieć dla gospodarki narodowej. Ciągle nie tracąc nadziei na wzbudzenie zainteresowania cesarza oświadczył, że jeśli dostanie środki na przeprowadzenie doświadczeń, wówczas siłę gotującej się wody wykorzysta do poruszania wioseł na statkach. Tym samym frachtowce i okręty wojenne nie byłyby już w takiej mierze zależne od wiatru, jak obecnie.

Wpadłem mu w słowo – czy wyobraża sobie straszliwe niebezpieczeństwo pożaru żaglowców, przewożących zboże? Żeby mieć wrzątek, trzeba by cały czas utrzymywać na statku ogień, a przecież nawet przygotowywanie posiłku jest tak niebezpieczne, że przy najmniejszych oznakach burzy wygasza się pod kuchnią. Każdy rozsądny człowiek chętnie zadowoli się zimnym posiłkiem, byle tylko nie narazić się na morzu na niebezpieczeństwo pożaru.

Wespazjan wtrącił się także, mówiąc o greckich trójrzędowcach jako o najbardziej genialnych wynalazkach w dziedzinie wojny morskiej. Oryginalne rysunki i specjaliści od budowy trójrzędowców stały się dla nas osiągalne dopiero od czasów Sulli, który zawładnął stocznią Aten. Do tego czasu musieliśmy się zadowolić kopiowaniem statków zdobytych w czasie wojen oraz wymyślonymi jeszcze w latach walki z Kartaginą zwodzonymi pomostami, które zmieniały wojnę morską w bitwę na twardym lądzie – a tu Rzymianie byli nie do pokonania. Przyznał na koniec, że frachtowce kartagińskie były najlepsze na świecie i nie widzi potrzeby zmiany sposobu ich budowania.