– Jeśli chcesz, adoptuję twego syna i w ten sposób zapewnię mu dziedziczenie władzy.
Nie chciałem go obrazić wypomnieniem niskiego – zwłaszcza w porównaniu z Tobą – pochodzenia. Przecież twoja ranga rodowa uległaby obniżeniu, gdybyś przez adopcję formalnie przejął nazwisko Flawiuszów, nazwisko skądinąd szanowne. Możliwie jak najuprzejmiej wyjaśniłem, że uważam adopcję za zbędną, ponieważ w pełni ufam jego cesarskiemu uściskowi ręki i słowu. Wespazjan nie jest tak głupi, żeby nie zrozumieć prawdziwego powodu mego wahania. Posmutniał i powiedział:
– Mam nadzieję, że będę znośnym władcą, mimo że jestem człowiekiem prostym. Przed śmiercią przekażę całą sprawę Tytusowi i zaprzysięgnę go, aby twego syna traktował jak brata i prawowitego spadkobiercę. Na razie utrzymywać będziemy wszystko w tajemnicy. Jest to konieczne choćby z uwagi na wychowanie twego syna, aby za wcześnie nie zaczęły mu krążyć głupie myśli po głowie. Pamiętaj, co się stało z synem Poppei!
– Bogowie cię wybrali, Flawiuszu Wespazjanie! – zapewniłem. – Na pewno będziesz dobrym władcą! Pewien ojciec chciał, żeby jego syn został dobrym flecistą i w tym celu wysyłał go na naukę do najgorszych nauczycieli. Kiedy ludzie dziwili się, ojciec powiedział: przynajmniej nauczy się, jak nie należy grać na flecie! Ty obserwowałeś tak wiele działań marnego cesarza, że z pewnością wiesz, czego nie należy czynić!
Kiedy Wespazjan utrwalił już swą władzę w Rzymie, Tytus na jego rozkaz zdobył Jeruzalem. Zniszczenie miasta było tak straszliwe, jak to w natchnieniu opisał Józef Flawiusz. Zdobyto bogate łupy i nie rozczarowałem się ich podziałem. Tytus nie chciał burzyć Świątyni – przysiągł to Berenice w łóżku – ale w czasie trwania walki nie można było zatrzymać rozprzestrzeniania się ognia. Wygłodniali Żydzi walczyli o każdy dom i o każdą piwnicę, więc legioniści ponosili ciężkie straty, chociaż myśleli, że chodzi już tylko o zajęcie miasta.
Wkrótce każdy, kto tego zechce, będzie mógł oglądać mój konny wizerunek nad bramą triumfalną, która stanie na Forum. Początkowo Wespazjanowi nie wpadło do głowy, że zasłużyłem na medal triumfalny, a mnie bardzo na tym zależało ze względu na Ciebie; taki medal może przecież przesłonić moją przeszłość. Musiałem wielokrotnie przypominać, jak to w czasie okrążenia nieustraszenie podszedłem pod strzały i sypane z góry kamienie, jak zostałem ranny i okulałem; zasłużyłem sobie na medal! Dopiero Tytus, mimo swej brody i Bereniki, szlachetnie wstawił się za mną i Wespazjan przyznał mi odznaczenie. On nigdy nie myślał o mnie jako o żołnierzu, choć przecież położyłem wielkie zasługi dla oblężenia i zdobycia Jeruzalem. W senacie na palcach jednej ręki można zliczyć posiadaczy odznak triumfalnych, a mówiąc prawdę jest w tym gronie kilku, którzy otrzymali je niezasłużenie.
Pokonawszy schody Kapitolu triumfator Wespazjan załadował łopatą cały kosz gruzu świątyni i na ramionach zniósł go na miejsce zwałki. Chciał wykazać gorliwość religijną i pokorę, a przede wszystkim dać dobry przykład. Pragnął bowiem gorąco, abyśmy wszyscy uczestniczyli w kosztach odbudowy świątyni Jupitera.
Cesarz ściągał z całego świata odpisy starych praw i ustaw, umów związkowych i przywilejów, jakie wydano od założenia miasta. Dotychczas zebrał około trzech tysięcy miedzianych tabliczek. Zastąpią one stare, stopione w pożarze Rzymu, a przechowywane będą w nowym budynku archiwum państwowego. O ile wiem, niczego do tych tablic nie dopisał, choć miał wspaniałą okazję do wyprowadzenia swego rodowodu choćby od Wulkana! Ale jemu wystarcza srebrny babciny pucharek. Gdy to piszę, Wespazjan sprawuje już rządy od dziesięciu lat i przygotowujemy się do obchodów siedemdziesięciolecia jego urodzin. Za dwa lata ja skończę pięćdziesiąt, ale czuję się zadziwiająco młodo po kuracji i jeszcze z jednego powodu, dla którego nie przyspieszam wyjazdu stąd, tylko przedłużam pisanie pamiętnika, co może zdążyłeś zauważyć!
Miesiąc temu lekarze pozwolili mi wrócić do Rzymu. Dziękuję bogini Fortunie za przeżycie tej wiosny, bo już nie wierzyłem, że ozdrowieję. Nawet odmłodniałem i kazałem tu sobie przysłać mego ulubionego konia i znowu na nim jeżdżę. A przecież już od kilku lat nie jechałem wierzchem na uroczystościach, tylko pieszo prowadziłem konia. Wydana przez Klaudiusza ustawa nadal obowiązuje i starzejący się mężczyźni chętnie ją wykorzystują.
Wspomniałem o bogini Fortunie. Muszę wyznać, że Twoja matka jest zazdrosna o ten zniszczony drewniany pucharek, który odziedziczyłem po mojej matce. Może zbytnio jej przypomina, że w Twoich żyłach płynie jedna czwarta greckiej krwi? Dobrze, że nie ma pojęcia, jak niskiego pochodzenia jest to krew. Na wszelki wypadek kazałem postawić własny posąg przed ratuszem w Myrinie, w Azji. Uważałem to za uzasadnione, bo przecież gdy otrzymałem medal triumfalny, Wespazjan na znak naszej trwałej przyjaźni kazał postawić moje popiersie na Palatynie. Przypadkowo popiersie to umieszczono na podstawie, na której przedtem znajdował się posąg Tygellina. Posąg ten obalili i wrzucili do Tybru pretorianie Othona. Sądzę jednak, że Tygellin nie ma mi za złe wykorzystania tej podstawy – przecież byliśmy przyjaciółmi, choć on z przyczyn politycznych musiał wpisać moje nazwisko na listę proskrypcyjną.
Z powodu ciągłych awantur Twojej matki kilka lat temu podarowałem puchar Fortuny Linusowi. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że osiągnąłem wystarczająco wiele sukcesów, może nawet za wiele jak na jedną osobę. Chrześcijanie potrzebują tyle szczęścia, ile to jest możliwe, a przecież z tego pucharu pił Jezus po swym zmartwychwstaniu. Chroniąc drewniany pucharek przed zniszczeniem kazałem z wierzchu i w środku pokryć go złotem i srebrem. Powstało zdobne naczynie; z jednej strony znajduje się płaskorzeźbny portret Kefasa, a z drugiej Pawła. Podobieństwo twarzy zachowano, bo złotnik, który to zrobił, kilkakrotnie widział ich obydwu, a ponadto dysponował rysunkami, no i mógł się wzorować na mozaikach. Obydwaj oni byli Żydami, a tym nie wolno robić ludzkich wizerunków, ale przecież Paweł odrzucił żydowskie prawo. Nie sądzę, aby miał mi za złe to, że za pośrednictwem Linusa chcę przekazać jego rysy następnym pokoleniom, choćby nawet nauka Chrystusa nie wytrzymała konkurencji innych religii, jak na przykład bractwa Mitry.
I Piotr, i Paweł byli dobrymi ludźmi i teraz lepiej ich rozumiem. Zwłaszcza Pawła; często się zdarza, że pewne cechy charakteru człowieka, denerwujące przy osobistym zetknięciu, przestają przeszkadzać, gdy tego człowieka wspomina się po jego śmierci. W posiadaniu chrześcijan znajduje się również wizerunek oblicza Jezusa Nazarejskiego. Kiedy przewrócił się, niosąc krzyż ulicami Jeruzalem, pewna kobieta wyciągnęła własną chustę, i otarła nią krew, spływającą po twarzy spod cierniowej korony. Na tej chuście odbiła się Jego twarz, ale przecież nie mogło się tak stać wbrew jego woli. Widocznie Jezusowi nie przeszkadza odtwarzanie ludzkiej twarzy, choć innego zdania są Żydzi ortodoksyjni.
Podarowany przeze mnie puchar jest ciągle używany, ale moc drewnianej czary jakby zanikła pod warstwą złota i srebra. Chrześcijanie nadal toczą między sobą zażarte spory i Linus ma pełne ręce roboty z godzeniem ich, aby przynajmniej w czasie świętych obrzędów nie dochodziło do bójek. Nie będę opowiadał, co dzieje się, gdy uczestnicy obrzędu wychodzą na ciemne ulice. Trwa ta sama nietolerancyjna zawiść, która doprowadziła do śmierci Kefasa i Pawła, więc nie widzę dla nich przyszłości. Tylko czekam, kiedy jakiś chrześcijanin zabije innego chrześcijanina w imię Chrystusa. Lekarz Łukasz tak się tego wstydzi, że nie chce pisać trzeciej części swego dzieła.
Wśród wyznawców Chrystusa znalazła się spora grupa wykształconych mężów, ale to nie poprawiło sytuacji, a może nawet ją pogorszyło. Na krótko przed zachorowaniem zaprosiłem do siebie na obiad dwóch takich uczonych. Miałem nadzieję, że ich rozsądek i wykształcenie okażą się pomocne Linusowi. Tymczasem ci dwaj tak się zacietrzewili w dyskusji, że niewiele brakowało, a potłukliby moje cenne szkła aleksandryjskie.