– Zwykle go zamykamy. Pacjenci z Alzheimerem zajmują osobny oddział i są pod stałą obserwacją. Hackett musiał się stamtąd wyślizgnąć. Wie pani, jak to jest. Starcy nie potrafią zapanować nad chucią. Hamulce już siadły, ale ciało jeszcze by chciało.
Toby zdjęła igłę, zacisnęła ostatni szew i przemyła alkoholem zamkniętą ranę.
– Na jakiej kuracji? – spytała. – Hę?
– Pielęgniarka mówiła, że ten Hackett jest na kuracji.
– Ach to… Wallenberg prowadzi jakieś badania. Wstrzykuje starcom hormony.
– Po co?
– Jak to po co? Żeby mogli czerpać ze źródełka młodości. Mamy tu zamożną klientelę, większość z nich chciałaby żyć wiecznie. To eksperymentalna kuracja, a wszyscy chętnie zgłaszają się na ochotnika. – Usiadł i potrząsnął głową, jakby broniąc się przed gwałtownym atakiem osłabienia.
Im są więksi, tym większy huk, gdy padają – pomyślała spanikowana Toby. I tym trudniej ich dźwignąć z podłogi.
– Niech pan się położy – powiedziała. – Za szybko pan wstał.
– Nic mi nie jest. Muszę wracać do pracy.
– Nie, niech pan tu trochę posiedzi. Upadnie pan i będę musiała zszywać z drugiej strony.
– Więcej blizn, więcej charakteru – mruknął.
– Charakter już pan ma, panie doktorze.
Uśmiechnął się, choć wzrok miał lekko szklisty. Przez chwilę obserwowała go czujnie, gotowa podtrzymać, gdyby zemdlał, lecz Brace wytrwał w pozycji siedzącej.
– Niech pan mi opowie o tej kuracji Wallenberga. Jakie hormony im wstrzykuje?
– Robi mieszankę. Hormon wzrostu. Testosteron. DHEA. Jeszcze kilka innych. Przeprowadził gruntowne badania.
– Wiem, że hormon wzrostu zwiększa masę mięśniową, zwłaszcza u ludzi starszych. Ale nie pamiętam, żebym czytała o eksperymentach z mieszankami.
– Chyba jest w tym sens, prawda? W miarę upływu lat przysadka mózgowa stopniowo zanika. Nie wytwarza już tych świeżych, soczystych hormonów. W myśl teorii właśnie dlatego się starzejemy. Hormony nam wysiadają, ot i tyle.
– A Wallenberg zastępuje je nowymi.
– Wygląda na to, że coś w tym jest. Weźmy choćby Hacketta – ile w nim energii, jaka żywotność.
– Aż za dużo. Dlaczego podajecie hormony pacjentowi z Alzheimerem? Przecież nie może wyrazić na to zgody.
– Pewnie zgodził się wiele lat temu, kiedy był jeszcze sprawny umysłowo.
– Tak długo to trwa?
– Wallenberg rozpoczął badania w dziewięćdziesiątym drugim. Może to pani sprawdzić w „Index Medicus”, jego nazwisko widnieje w co najmniej kilkunastu publikacjach. Znają je wszyscy geriatrzy. – Ostrożnie spuścił nogi, wstał i po chwili kiwnął głową. – Jak skała. Kiedy zdjąć szwy?
– Za pięć dni.
– A kiedy dostanę rachunek?
– Nie będzie żadnego rachunku – odrzekła z uśmiechem. – Proszę tylko o przysługę.
– Wiedziałem, że coś się za tym kryje.
– Niech pan zajrzy do karty Harry’ego Slotkina. I zadzwoni do mnie, jeśli będzie tam coś, o czym powinnam wiedzieć. Coś, co mogłam przegapić.
– A mogła pani?
– Sama nie wiem. Ale nie znoszę niczego zawalać. Koszmarnie tego nie znoszę. Niewykluczone, że Harry jest wystarczająco przytomny, by trafić do Brant Hill. Może nawet zawitać do pokoju żony. Powinniście się go spodziewać.
– Dobra, uprzedzę pielęgniarki.
– Trudno go nie zauważyć. – Sięgnęła po torebkę. – Jest nagusieńki.
Zaparkowała obok hondy Bryana i wyłączyła silnik. Zamiast wysiąść z samochodu, siedziała za kierownicą i wsłuchując się w jękliwe potrzaskiwania stygnącego metalu, cieszyła się chwilą spokoju, nie zakłóconą wiecznymi żądaniami. Tyloma, tyloma żądaniami… Głęboko odetchnęła i oparła się o zagłówek. Było wpół do dziesiątej, spokojna godzina w dzielnicy zamieszkanej przez ludzi czynnych zawodowo. Mężowie i żony wyszli już do pracy, dzieci odwieziono do szkoły lub przedszkola – opustoszałe domy czekały na przyjazd ekip sprzątających, które odkurzą je, wyczyszczą i znikną, pozostawiając za sobą ulotny cytrynowy zapach pasty do podłóg. Była to okolica bezpieczna i zadbana. Nie należała do najelegantszych części Newton, lecz zaspokajała potrzebę ładu, którego w życiu Toby brakowało. Po nieprzewidywalnych atrakcjach nocnego dyżuru w izbie przyjęć fascynujący był nawet starannie przystrzyżony trawnik.
Na drugim końcu ulicy zawył odkurzacz do uprzątania liści. Chwila ciszy prysnęła niczym sen. Rozpoczęła się codzienna inwazja śmieciarek.
Toby niechętnie wysiadła z mercedesa i weszła na schody.
W progu czekał na nią Bryan, opiekun matki. Ręce skrzyżowane na piersi, z dezaprobatą zmrużone oczy – miał wzrost dżokeja, był szczupłym, schludnym mężczyzną w miniaturze, a jednak stanowił trudną przeszkodę do pokonania.
– Mama od samego rana chodzi po ścianach – powiedział. – Nie powinnaś jej tego robić.
– Jak to? Nie powiedziałeś jej, że wrócę później?
– To nic nie daje. Dobrze wiesz, że ona tego nie rozumie. Spodziewa się ciebie rano, a jeśli nie przyjeżdżasz, staje przy oknie i zaczyna kiwać się w tę i we w tę, wyglądając samochodu.
– Przepraszam, Bryan, nie mogłam przyjechać wcześniej. Wyminęła go, weszła do środka i postawiła torebkę na stoliku w holu. Kurtkę zdejmowała bardzo powoli. Nie złość się – myślała. Nie daj się ponieść nerwom, dobrze wiesz, że go potrzebujesz. I ty, i mama.
– Dwie godziny spóźnienia to dla mnie betka – mówił Bryan. – Płacisz mi za to. Dużo mi za to płacisz, za co bardzo ci dziękuję. Ale twoja mama, biedactwo, twoja mama tego nie rozumie.
– Mieliśmy kłopoty w pracy.
– Nie tknęła śniadania, jajecznica wystygła. Toby trzasnęła drzwiami szafy.
– No to zrobię jej drugą!
W holu zapadła cisza.
Toby stała tyłem do niego, z ręką na drzwiach szafy. Nie chciałam się na niego wściec – myślała. Jestem po prostu zmęczona. Bardzo zmęczona.
– No cóż… – W tych dwu słowach zawarł wszystko, całą urazę i rezygnację.
Spojrzała na niego. Znali się od dwóch lat, mimo to nigdy nie wyszli poza układ pracodawca-pracobiorca, nigdy nie przekroczyli granicy dzielącej ich od prawdziwej przyjaźni. Ani razu nie była u niego w domu, nie poznała Noela, przyjaciela, z którym mieszkał. W tym momencie jednak zdała sobie sprawę, że może polegać na Bryanie bardziej niż na kimkolwiek innym. Tylko dzięki niemu, jak dotąd, nie popadła w obłęd. Nie, nie mogła go teraz stracić.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie poradzę sobie z kolejnym impasem, miałam koszmarną noc.
– Co się stało?
– Straciliśmy dwóch pacjentów. W ciągu godziny. Czuję się paskudnie. Nie chciałam się na tobie wyżywać.
Lekko kiwnął głową na znak, że powściągliwie przyjmuje przeprosiny.
– A jak minął twój dyżur? – spytała.
– Przespała całą noc. Przed chwilą wyprowadziłem ją do ogrodu. To ją uspokaja.
– Mam nadzieję, że nie wyrwała całej sałaty.
– Niechętnie to robię, ale ktoś musi ci o tym powiedzieć: twoja sałata poszła w nasienie miesiąc temu.
Niech będzie, jako ogrodniczka też jestem do niczego – pomyślała, przechodząc przez kuchnię. Co roku zakładała nową grządkę warzywną – z wielkimi nadziejami siała rzędy sałaty, cukinii i zielonego groszku – co roku skutecznie warzywa pielęgnowała i doprowadzała do fazy kiełkowania. A potem zaczynało się coś dziać, brakowało czasu, życie brało górę i zapominała o ogrodzie. Sałata przerastała, zachwaszczony groszek żółkł i drewniał. Zniechęcona, wyrywała wszystko jak leci, ale z mocnym postanowieniem, że za rok sprawi się lepiej, doskonale wiedząc, że przyszłoroczne cukinie będą tak samo „jadalne” jak kije do baseballa.