Выбрать главу

– Fakt.

– Ale już w czasie… weekendu… zachowywał się… dziwnie. Zauważyłeś?

– Co?

– Koszulę włożył na lewą… stronę. Do tego skarpetki nie od pary. Nie, to zupełnie do niego niepodobne – powtórzył.

Angus wbił wzrok w ekran telewizora. Rozstępowały się przed nim drzewa w dżungli. Po konarze pełznął boa dusiciel.

– A zauważyłeś… jego ręce? – wysapał Bigelow.

– Ręce?

– Trzęsły mu się. W zeszłym tygodniu.

Angus milczał. Zacisnął dłonie na poręczach bieżni i skupił się, by utrzymać równe tempo. Naprzód. Naprzód. Daj łydkom wycisk, niech będą sprężyste i młode.

– Cholernie dziwne – dodał Bigelow. – Cała ta historia. Nie myślisz chyba, że…

– Ja nic nie myślę, Jim. Miejmy nadzieję, że Harry się znajdzie.

– Taa… – Bigelow przestał pedałować. Siedział, obejmując rękami kierownicę i gapiąc się w ekran telewizora, gdzie tropikalna ulewa siekła tropikalne paprocie. – Sęk w tym – mruknął – że ja w to nie wierzę. Nie wierzę, że wróci cały i zdrów. Nie ma go już od dwóch dni.

Angus gwałtownie wyłączył bieżnię. Miał ochłonąć, ale do diabła z tym. Po cholerę mu przerwa? Teraz zajmie się mięśniami korpusu. Zarzucił na ramię ręcznik i przeszedł na drugi koniec sali, gdzie stał atlas. Ku swemu rozdrażnieniu stwierdził, że Bigelow zsiada z roweru i idzie za nim.

Nie zwracając na niego uwagi, usiadł na ławeczce i zaczął od ćwiczeń mięśni grzbietu.

– Angus – rzucił Bigelow. – Ciebie to nie martwi?

– Nic na to nie poradzimy, Jim. Policja wciąż go szuka.

– Nie o to chodzi. Nie przypomina ci to… – Bigelow zniżył głos do szeptu. – Nie przypomina ci to sprawy Stana Mackiego?

Angus znieruchomiał z rękami na uchwytach wyciągu.

– Przecież to było kilka miesięcy temu.

– Tak, ale Mackie zachowywał się podobnie. Pamiętasz, jak chodził z rozpiętym rozporkiem? Poza tym zapomniał, jak ma na imię Phil. Czy można zapomnieć imię swojego najlepszego kumpla?

– O Philu można zapomnieć w każdej chwili.

– Nie do wiary. Jak możesz z tego żartować? Najpierw Stan. Teraz Harry. A jeśli… – Bigelow urwał i rozejrzał się ukradkiem, jakby się bał, że ktoś ich podsłucha. – A jeśli coś poszło nie tak? Jeśli wszyscy zachorujemy?

– Stan popełnił samobójstwo.

– To oni tak mówią. Rzecz w tym, że ludzie nie wyskakują oknem bez powodu.

– Aż tak dobrze go znałeś? Wiesz, że nie miał powodu? Bigelow spuścił oczy.

– Nie…

– No widzisz. – Angus wrócił do ćwiczeń. Pociągnąć, opuścić. Pociągnąć, opuścić. Nie ma to jak młode mięśnie.

Bigelow westchnął.

– Ciągle się nad tym zastanawiam. Zawsze budziło to moje wątpliwości. Może to jakaś… Sam nie wiem. Kara boża? Może na nią zasłużyliśmy?

– Nie bądź takim zdewociałym katolikiem, Jim. Nic tylko czekasz na grom z jasnego nieba. Minęło już półtora roku i nigdy w życiu nie czułem się lepiej. – Wyprostował nogę. – Popatrz tylko na moje uda! Jak pięknie rozbudowały się mięśnie. A jeszcze dwa lata temu były sflaczałe jak u baby.

– Moje mięśnie się nie poprawiły – odburknął posępnie Bigelow.

– Bo nad nimi nie pracujesz. I za bardzo się wszystkim martwisz.

– Tak, chyba masz rację. – Bigelow znowu westchnął i owinął szyję ręcznikiem. Wyglądał jak żółw z głową wysuniętą spod skorupy. – Mecz aktualny?

– Phil go nie odwoływał.

– Fakt. No to do zobaczenia przy pierwszym dołku. Angus patrzył, jak przyjaciel człapie w stronę drzwi. Bigelow wyglądał staro. Nic dziwnego, pedałował ledwie dziesięć minut i wcale nie ćwiczył na atlasie. Ludzie nie dbali o zdrowie. Marnowali energię, zamartwiając się czymś, na co nie mieli żadnego wpływu.

Mięśnie paliły go i bolały przyjemnym bólem po wysiłku. Puścił uchwyty, by chwilę odpocząć. Rozejrzał się po sali i stwierdził, że prawie wszystkie maszyny i urządzenia są zajęte, głównie przez kobiety – przez babcie w dresach i tenisówkach. Kilka z nich zerkało w jego stronę, posyłając mu wymowne spojrzenia. Uważał, że w ich wieku jest to śmieszne. Były stanowczo za stare jak na jego gust. Bardziej odpowiadały mu… No, powiedzmy pięćdziesiątki. Ale wyłącznie szczupłe i wygimnastykowane na tyle, żeby dotrzymać mu kroku, i to pod każdym względem.

Pora na mięśnie klatki piersiowej.

Położył dłonie na odpowiednich uchwytach i już miał pociągnąć, gdy nieoczekiwanie stwierdził, że maszyna szwankuje. Prawy uchwyt wibrował.

Zabrał rękę i uważnie mu się przyjrzał. Uchwyt ani drgnął. Angus spojrzał na swoją dłoń i przeszły go ciarki. Co się dzieje?

Drżała mu prawa ręka.

Molly Picker dźwignęła głowę znad muszli klozetowej i pociągnęła za wajchę. Miała pusty żołądek, wszystko zwymiotowała. Pepsi, fritosy i Lucky Charms. Kręciło jej się w głowie. Usiadła na podłodze i wsłuchała się w szum wody spływającej rurami. Trzy tygodnie – myślała. Choruję od trzech tygodni.

Z trudem wstała, zataczając się wróciła do łóżka i zwinięta w kłębek na nierównym materacu zasnęła szybko i głęboko.

Zbudziła się w południe, gdy do pokoju wszedł Romy. Nie zawracał sobie głowy pukaniem. Wszedł, przysiadł na łóżku i mocno nią potrząsnął.

– No i jak tam, Molly Dolly? Ciągle boli cię brzuch?

Spojrzała na niego z jękiem. Z tymi lśniącymi, gładko zaczesanymi włosami, z oczami tak ciemnymi, że nie widać było źrenic, przypominał jej gada. Wielkiego jaszczura. Ale głaskał ją tak delikatnie… To do niego niepodobne, od dawna tego nie robił.

– Kiepsko się czujemy, hę? – spytał z uśmiechem.

– Znowu rzygałam. Rzygam i rzygam.

– Wiem i coś ci na to przyniosłem. – Postawił na stoliku buteleczkę z pigułkami. Na naklejce widniało odręcznie wypisane zalecenie: „Na mdłości. Jedna pastylka co osiem godzin”. Romy wszedł do łazienki i wrócił ze szklanką wody. Otworzył buteleczkę, wytrząsnął pigułkę i pomógł Molly usiąść. – Masz, połknij.

Zmarszczyła brwi.

– Co to jest?

– Lekarstwo.

– Skąd je masz?

– Wszystko w porządku, przepisał je lekarz.

– Jaki lekarz?

– Próbuję być miły, chcę, żebyś poczuła się lepiej, a ty się odszczekujesz. Gówno mnie obchodzi, czy weźmiesz te prochy, czy nie.

Odwróciła się, czując, jak ręka, którą przyciskał do jej boku, zwija się w pięść. I nagle, zupełnie niespodziewanie, rozluźnił ją i serdecznymi, pieszczotliwymi ruchami zaczął masować jej plecy.

– Daj spokój, Molly, przecież wiesz, że mi na tobie zależy. Zawsze mi na tobie zależało. I dawniej, i teraz.

Parsknęła gorzkim śmiechem.

– Zwłaszcza teraz, kiedy rzygam jak kot.

– Tak, teraz też. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym, jesteś moją najlepszą dziewczyną. – Wsunął rękę pod jej koszulę i delikatnie przeciągnął po plecach. – Jesteś ostatnio taka rozdrażniona, że nie miałem ochoty być dla ciebie miły. Ale wiesz, że o ciebie dbam, mój ty lizaczku. – Chwycił ją wargami za ucho. – Mniam-mniam.

– No to co jest w tej pigułce?

– Już ci mówiłem, lekarstwo. Żebyś przestała haftować i zaczęła normalnie jeść. Dorastające dziewczynki muszą jeść. – Przesunął ustami po jej szyi, zaczął całować ją w ramię. – Jeśli nie zaczniesz jeść, niedługo będę musiał odwieźć cię do szpitala. Chcesz skończyć w szpitalu? Z bandą zdziwaczałych lekarzy?

– Nie chcę widzieć żadnych lekarzy.

Patrzyła na pigułkę i nagle ogarnęło ją swego rodzaju zadziwienie. Nie, nie z powodu pigułki – z powodu Romy’ego. Od miesięcy nie był dla niej tak słodki jak teraz, od miesięcy tak jej nie nadskakiwał. Owszem, kiedyś naprawdę była dla niego kimś wyjątkowym, kiedyś ze sobą sypiali, oglądali w łóżku MTV, jedli lody, pili piwo. Kiedyś, kiedy tylko on jej dotykał. Kiedy tylko jemu na to pozwalała. Ale od tamtej pory wszystko się między nimi zmieniło.