Выбрать главу

Uśmiechał się do niej, i to nie tym swoim złośliwym uśmieszkiem, lecz uśmiechem, który widziała w jego oczach. Przełknęła tabletkę i popiła wodą.

– Grzeczna dziewczynka. – Ułożył ją na poduszce i okrył kocem. – A teraz śpij.

– Zostań ze mną, Romy.

– Mam kupę roboty, złotko – wstał. – Interesy czekają.

– Muszę ci coś powiedzieć. Chyba wiem, dlaczego ciągle wymiotuję…

– Pogadamy o tym później, dobra? – Poklepał ją po głowie i wyszedł.

Molly wpatrzyła się w sufit. Trzy tygodnie to za długo jak na grypę żołądkową – myślała. Położyła rękę na brzuchu i wydało się jej, że zdążył już lekko obrzmieć. Kiedy zawaliłam? Który z nich mnie przyłatwił? Zawsze była ostrożna, zawsze miała przy sobie prezerwatywy, które nauczyła się nakładać łagodnie delikatnymi ruchami podczas gry wstępnej. Nie była głupia, wiedziała, że dziewczyna może od tego zachorować.

No i zachorowała, i w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć, w którym momencie popełniła błąd. Romy wszystko zwali na nią.

Wstała i znowu zakręciło jej się w głowie. Wiedziała, że to z głodu. Ostatnio była ciągle głodna, nawet wtedy, gdy ją mdliło. Ubierając się, żuła fritosy. Sól jej smakowała. Mogłaby jeść fritosy całymi garściami, ale zostało tylko kilka. Rozerwała torebkę, wylizała okruszynki i spojrzała w lustro. Z ustami oblepionymi solą wyglądała tak ohydnie, że cisnęła papier do kosza i wyszła z pokoju.

Dopiero kwadrans po pierwszej, na dole nic się jeszcze nie działo. Po drugiej stronie ulicy zobaczyła Sophie, która opierając się o futrynę drzwi, popijała pepsi. Sophie to sama dupa i cyce, dziewczyna bez odrobiny oleju we łbie. Postanowiła ją zignorować i przeszła obok, patrząc przed siebie.

– Kogo ja widzę? Bezbiuście wyszło na spacerek?

– Im większe cyce, tym mniejszą masz mózgownicę.

– O rany, w takim razie twoja musi być wielka jak stodoła. Molly przyspieszyła, by nie słyszeć jej rżącego śmiechu.

Zatrzymała się dopiero przed budką, dwie ulice dalej. Weszła do środka, zaszeleściła wystrzępionymi kartkami książki telefonicznej, wrzuciła do automatu ćwierćdolarówkę i wystukała numer.

– Poradnictwo antyaborcyjne, słucham.

– Muszę z kimś porozmawiać – powiedziała Molly. – Jestem w ciąży.

Czarna limuzyna zaparkowała przy krawężniku. Romy wsiadł i zamknął drzwi.

Kierowca nawet się nie obejrzał. Nigdy się nie oglądał, tak że Romy mógł się wpatrywać tylko w jego głowę, w jego wąską potylicę, zarośniętą jasnymi włosami. Takie włosy u faceta to rzadkość i Romy się zastanawiał, czy dziwki na to lecą. Ale dobrze wiedział, że polecą nawet na łysola, byle miał w portfelu szmal.

Natomiast portfel Romy’ego chudł z dnia na dzień.

Rozejrzał się, jak zawsze podziwiając wnętrze limuzyny, choć nie potrafił stłumić w sobie urazy, że facet za kierownicą stoi znacznie wyżej niż on. Nie musiał znać nazwiska, nie musiał wiedzieć, czym się człowiek zajmuje, on to po prostu wyczuwał, tak samo, jak czuł zapach skóry bijący z foteli. Romulus Bell był tylko marnym śmieciem, który wpadł do tego auta niesiony podmuchem wiatru, śmieciem, którego wkrótce stąd wyrzucą. Nie warto się na takiego oglądać.

Patrząc na szyję kierowcy, pomyślał, jak łatwo mógłby pobić go jego własną bronią. Tak, gdyby tylko zechciał. Od razu poczuł się lepiej.

– Chciał mi pan coś powiedzieć? – spytał kierowca.

– Tak. Mam drugą.

– Jest pan tego pewien?

– Znam swoje dziewczyny na wylot, wiem, kiedy wpadają, zanim same to odkryją. Jak dotąd nie pomyliłem się ani razu. A może nie?

– Faktycznie. Jak dotąd się pan nie pomylił.

– No to co będzie z forsą? Miałem dostać szmal.

– Jest pewien problem.

– Jaki problem? Kierowca poprawił lusterko.

– Annie Parini nie stawiła się na spotkanie.

Romy zesztywniał. Zacisnął rękę na oparciu przedniego fotela.

– Co?

– Nie mogłem jej znaleźć. Miała czekać na Common, ale nie czekała.

– Była tam, sam ją odprowadziłem.

– Musiała sobie pójść, zanim przyjechałem.

Głupia dziwka. Jak tu prowadzić interesy, jeśli zawsze mu się stawiają, zawsze muszą coś spieprzyć? Wszystkie kurwy to bezmóżdża. I zrobiły z niego idiotę.

– Gdzie jest Annie Parini, panie Bell?

– Znajdę ją.

– Wypłaty dzisiaj nie będzie.

– Przecież mówię, że mam drugą.

– Tym razem najpierw poczekamy na dostawę. W listopadzie, pod koniec drugiego tygodnia. Tylko niech pan nie zgubi towaru. A teraz żegnam, panie Bell.

– Muszę…

– Żegnam!

Romy wysiadł i trzasnął drzwiami. Limuzyna natychmiast odjechała, a on patrzył za nią, kipiąc z wściekłości.

Szedł Tremont Street i z każdym krokiem był coraz bardziej wściekły. Annie Parini. Wiedział, gdzie ta dziwka wystawała. Wiedział, gdzie jej szukać. Wiedział, że ją znajdzie.

Wciąż pobrzmiewały mu w uszach słowa kierowcy: „Tylko niech pan nie zgubi towaru”.

Dzwonek telefonu wyrwał Toby ze snu tak głębokiego, że wracała do świadomości jak przez grube warstwy błota. Pomacała na oślep i zrzuciła słuchawkę, która z trzaskiem spadła na podłogę. Toby przekręciła się na bok, żeby ją podnieść. Przy okazji zerknęła na budzik. Była dwunasta w południe, a dwunasta w południe to dla niej sam środek nocy. Słuchawka wpadła za nocny stolik. Toby chwyciła za sznur i przyciągnęła ją do siebie.

– Halo?

– Doktor Harper? Mówi Robbie Brace. Półprzytomna próbowała sobie przypomnieć, skąd zna to nazwisko i ten głos.

– Lekarz z domu opieki w Brant Hill. Poznaliśmy się dwa dni temu. Pytała mnie pani o Harry’ego Slotkina.

– Tak, tak. – Błyskawicznie oprzytomniała i usiadła. – Dziękuję za telefon.

– Obawiam się, że mam niewiele do powiedzenia. Leży przede mną karta choroby pana Slotkina i widzę, że staruszek jest okazem zdrowia.

– Nic tam nie ma? Absolutnie nic?

– Nic, co tłumaczyłoby jego chorobę. Badania lekarskie idealne. Wyniki badań laboratoryjnych bez zarzutu… – Toby usłyszała szelest kartek. – Zrobiono mu nawet pełną endokrynologię, wszystkie wyniki są w normie.

– Endokrynologię? Kiedy?

– W zeszłym miesiącu. Tak więc to, co zdarzyło się u was, musiało być przypadkiem całkowicie nagłym.

Toby zamknęła oczy, czując, jak z napięcia ściska ją w żołądku.

– Słyszał pan coś nowego?

– Rano przeszukali staw. Nie znaleźli go. To chyba dobrze, prawda?

– Tak. Bardzo dobrze. Niewykluczone, że Harry jeszcze żyje.

– No i to wszystko, pani doktor. Nic więcej nie wiem.

– Dziękuję. – Odłożyła słuchawkę. Wiedziała, że powinna zasnąć. Znowu miała nocny dyżur, zostały jej tylko cztery godziny wypoczynku. Ale rozmowa z Brace’em ją rozdrażniła.

Telefon zadzwonił ponownie. Chwyciła słuchawkę.

– Doktor Brace?

– Eee… nie – powiedział zaskoczony Hawkins. – Mówi Paul. Paul Hawkins, kierownik izby przyjęć, był jej przełożonym, a nieoficjalnie sympatycznym kumplem, przed którym mogła się wygadać, jednym z nielicznych przyjaciół wśród lekarzy.

– Przepraszam cię, Paul. Myślałam, że to ktoś inny. Co się dzieje?

– Mamy tu pewien problem. Dobrze by było, gdybyś po południu wpadła do szpitala.

– Przecież dopiero co stamtąd wyszłam, a dziś znowu mam nocny dyżur.