Выбрать главу

Miała ochotę wcisnąć gaz do dechy i zostawić wszystko za sobą. Przybrać nową tożsamość, wyjechać do innego miasta, rozpocząć nowe życie. To, którym żyła teraz, było dokumentnie spaprane i nawet nie wiedziała, z czyjej winy. Na pewno nie z jej, bo starała się dawać z siebie wszystko.

Na szpitalny parking wjechała dziesięć po drugiej. Nie miała czasu pozbierać myśli – spotkanie już trwało, a nie chciała, by Doug Carey opluwał ją podczas jej nieobecności. Jeśli zamierzał atakować, musiała mieć możliwość obrony. Pobiegła wprost do skrzydła administracyjnego na pierwszym piętrze i weszła do sali konferencyjnej.

Rozmowa ustała, jak nożem uciął.

Toby rozejrzała się i wśród sześciu osób siedzących za stołem dostrzegła kilka jej przyjaznych: Paul Hawkins, Maudeen i Val. Usiadła obok Val, naprzeciwko Paula, który bez słowa skinął jej na powitanie. Jeśli już musiała na kogoś patrzeć, niech to przynajmniej będzie przystojny mężczyzna. Siedzącego przy drugim końcu stołu Careya ledwie omiotła wzrokiem, ale jego wrogą obecność trudno było ignorować. Carey, człowiek mały nie tylko wzrostem, próbował zrekompensować sobie niedostatki natury i powierzchowności sztywną postawą i groźnym, władczym spojrzeniem. Wyglądał jak mały, złośliwy chihuahua. W tej chwili patrzył na Toby.

Zignorowała go i przeniosła wzrok na Ellisa Corcorana, szefa personelu lekarsko-chirurgicznego. Nie znała go zbyt dobrze, chyba nikt z pracowników szpitala dobrze go nie znał. Trudno było znieść jego jankeski chłód i rezerwę. Rzadko kiedy ujawniał swe uczucia, teraz też miał kamienną twarz. Tak samo jak Ira Beckett, dyrektor administracyjny, który siedział, uciskając stołem swój pękaty brzuch. Milczenie się przeciągało, stawało się niezręczne. Toby poczuła, że spotniały jej dłonie; dyskretnie wytarła je o spodnie.

– Na czym to pani skończyła, pani Collins? – zapytał Ira Beckett.

Maudeen odchrząknęła.

– Próbowałam państwu wyjaśnić, że wszystko działo się jednocześnie. Reanimowaliśmy tę kobietę, wszyscy byliśmy zajęci. Uznaliśmy, że pan Slotkin jest stabilny, więc…

– Więc daliście sobie z nim spokój? – wtrącił Carey.

– Jak długo pozostawał bez opieki? – spytał Beckett. Maudeen zerknęła na Toby z błaganiem w oczach.

– Ostatnią osobą, która widziała pana Slotkina, byłam ja – powiedziała Toby. – Mogła być wtedy piąta, kwadrans po. Jego nieobecność zauważyłam kilka minut po szóstej.

– A więc zostawiła go pani bez opieki prawie na godzinę?

– Czekał na tomografię, wezwałyśmy już rentgenologa. Do jego przyjazdu nie mogłyśmy dla pana Slotkina nic zrobić. Wciąż nie wiemy, jak udało mu się wyjść z sali.

– Bo go nie pilnowałyście – mruknął Carey. – Nawet go nie unieruchomiłyście.

– Nieprawda! – wybuchnęła Val. – Był przywiązany do wózka!

– W takim razie drugi Houdini z niego. Ręce i nogi miał przywiązane, a zniknął jak kamfora. Chyba że ktoś zapomniał zapiąć pasy…

Pielęgniarki milczały z oczami wbitymi w stół.

– Pani doktor – odezwał się Beckett. – Powiedziała pani, że to pani była ostatnią osobą, która widziała pana Slotkina. Czy pasy były zapięte?

Toby głośno przełknęła ślinę.

– Nie wiem.

Siedzący naprzeciwko Paul zmarszczył brwi.

– Mówiłaś, że były.

– Bo tak myślałam. Po prostu założyłam, że były. Miałyśmy bardzo ciężki dyżur. A teraz… Teraz nie jestem tego pewna. Gdyby pasy były zapięte, nie mógłby uciec, to niemożliwe.

– W końcu zaczynamy podchodzić do tego uczciwie, to już coś – burknął Carey.

– Nigdy nie byłam nieuczciwa! – odwarknęła Toby. – Spartaczyłam sprawę, ale przynajmniej potrafię się do tego przyznać.

– Toby… – wtrącił Paul.

– Bywa tak, że wali się nam na głowę kilka ciężkich przypadków jednocześnie. Nie jesteśmy w stanie zapamiętać wszystkich szczegółów czegoś, co poszło źle!

– Widzisz, Paul? – rzucił Carey. – O tym właśnie mówię. Słyszę to cały czas. I zawsze chodzi o nocną zmianę.

– Ale tylko ty narzekasz – odciął się Paul.

– Mogę wymienić co najmniej sześciu lekarzy, którzy się z tym spotkali. Wzywają nas po nocy, żebyśmy przyjmowali do szpitala pacjentów, których wcale przyjmować nie trzeba. To kwestia rozsądku i właściwej diagnozy.

– O których pacjentach pan mówi? – spytała Toby.

– Nie mam przed sobą listy nazwisk.

– W takim razie zechce pan ją przynieść. Skoro próbuje pan podważać moje diagnozy, poproszę o szczegóły.

Corcoran westchnął.

– Odchodzimy od tematu.

– Wprost przeciwnie – zaoponował Carey. – Tematem jest kompetencja personelu izby przyjęć, podlegającej Paulowi. Czy wiecie, co się tam wtedy działo? Urządzili sobie przyjęcie urodzinowe! Wszedłem do pokoju po kubek kawy, a tam wszędzie serpentyny! I tort z wypalonymi świeczkami. I pewnie właśnie to było powodem zniknięcia pana Slotkina. Tak dobrze się bawili, że nie zawracali sobie głowy…

– Bredzi pan, doktorze – przerwała mu Toby.

– Zaprzeczy pani, że urządziliście sobie przyjęcie? – warknął Carey.

– Nie, ale urządziliśmy je przedtem i bynajmniej nie odciągnęło nas od pracy. Kiedy przywieziono pacjentkę z tamponadą, wszyscy zwijaliśmy się jak w ukropie. Ten przypadek wymagał pełnej koncentracji sił i uwagi.

– Mimo to ją również straciliście – wytknął Carey. Toby zaczerwieniła się, jakby ją spoliczkował. Ale najgorsze ze wszystkiego było to, że on miał rację. Pacjentka zeszła. Dyżur skończył się klęską, i to klęską publiczną. W trakcie monologu rozeźlonego Daniela Slotkina w poczekalni byli już nowi pacjenci. Potem przyjechała karetka z chorym, który skarżył się na bóle w klatce piersiowej, jeszcze trochę później przybyły dwa radiowozy z policjantami mającymi dopomóc w poszukiwaniu Harry’ego. Górę wzięło prawo fizyki i do zawsze uporządkowanej, regulaminowo zorganizowanej izby przyjęć wkradł się chaos.

Toby pochyliła się z rękami przyciśniętymi do stołu, ignorując Careya, a wbijając wzrok w Paula.

– Nie mieliśmy wsparcia chirurgicznego, a bez wsparcia chirurgicznego nie mieliśmy szans. Pacjentka z tamponadą powinna była trafić na urazówkę. Utrzymywaliśmy ją przy życiu, dopóki mogliśmy. Nasz cudowny doktor Carey też by jej nie uratował, a przynajmniej bardzo w to wątpię.

– Wezwaliście mnie stanowczo za późno – odparł Carey.

– Wezwaliśmy pana zaraz po jej zdiagnozowaniu.

– Jak długo to trwało?

– Kilka minut.

– Sanitariusze odnotowali, że przywieźli pacjentkę o piątej dwadzieścia. Zadzwoniliście do mnie dopiero o piątej czterdzieści pięć.

– Nie, dzwoniłyśmy znacznie wcześniej. – Spojrzała na Maudeen i Val, które energicznie kiwnęły głowami.

– W protokóle reanimacyjnym tego nie odnotowano – wytknął Carey.

– A kto miał wtedy czas na notowanie? Próbowaliśmy ratować jej życie!

– Proszę, bardzo państwa proszę – wtrącił się Corcoran. – To jest zebranie, a nie bijatyka. Musimy się naradzić, jak stawić czoło nowemu problemowi.

– Jakiemu problemowi? – spytała Toby. Wszyscy spojrzeli na nią, nie kryjąc zaskoczenia.

– Nie zdążyłem ci powiedzieć – wyjaśnił Paul. – Zresztą sam dowiedziałem się o tym przed chwilą. Niektóre gazety podchwyciły temat. „Zapomniany pacjent znika z izby przyjęć…” i tak dalej. Niedawno dzwonił tu jakiś pismak, wypytywał o szczegóły.

– Dlaczego się tym interesują? To takie ciekawe?

– Dla nich to mniej więcej to samo co chirurg, który amputuje zdrową nogę. Ludzie lubią czytać o błędach lekarzy.