Выбрать главу

– Oto nasza docelowa populacja – mówił Foley, dźgając laserowym wskaźnikiem statystyczną świnię w wężu. – Oto nasi przyszli klienci. W roku dwutysięcznym piątym zaczną przechodzić na emeryturę, a wtedy zainteresują się ośrodkami takimi jak Brant Mili. Mówimy tu o potężnych dochodach, o gigantycznych zyskach. Ten nowy etap życia będzie dla przyszłych emerytów czymś ekscytującym i ważnym. Ci ludzie nie chcą martwić się chorobami i ułomnościami. Wielu z nich przyjdzie do nas z zaoszczędzonymi pieniędzmi, z bardzo dużymi pieniędzmi. Będą się starzeli, pragnąc czuć się młodo.

Kto by tego nie pragnął? – pomyślał Brace. Kto z nas patrzy w lustro bez zdumienia, że twarz, którą widzi, jest stanowczo za stara, by mogła być jego twarzą?

Na „syberyjskim” stole pojawił się w końcu deser i kawa. Greta spróbowała okraszonych śmietanką chemikaliów i odłożyła łyżeczkę. Brace zjadł obie porcje, oddając się z przygnębieniem kalorycznej orgii. Kiedy usłyszał, że wyczytują jego nazwisko, usta miał pełne bitej śmietany. Greta szturchnęła go w bok.

– Wstań. Przedstawiają nowych lekarzy.

Brace zerwał się na równe nogi, trącił talerzyk z deserem i uwalał sobie marynarkę śmietaną. Stał tylko kilka sekund, miętosząc serwetkę i machając publiczności ręką, potem opadł na krzesło. Pozostali trzej nowi lekarze też wstali i pomachali zebranym, ale żaden z nich nie poplamił sobie marynarki bitą śmietaną, żaden z nich też nie zaciskał z zażenowania ust.

Ukończyłem studia z drugą lokatą – myślał. Wybrano mnie studentem roku. Doszedłem do tego wbrew wszystkiemu i wszystkim, bez najmniejszej pomocy finansowej od rodziny. A teraz siedzę tu i czuję się jak ostatni kretyn. Greta dotknęła jego kolana.

– Za bogato tu jak dla mnie – szepnęła. – Jeszcze chwila i zadławię się złocistym pyłem.

– Chcesz wyjść?

– A ty?

Spojrzał na podium, gdzie Foley perorował o pieniądzach, o zyskach i o wzroście na emerytalnym rynku. Ludzie, te staruchy, to prawdziwa kopalnia złota!

Brace rzucił serwetkę na stół.

– Spadamy stąd.

Angus Parmenter nie czuł się za dobrze. Szczerze mówiąc, czuł się fatalnie. Od tamtego czwartku prawa ręka drżała mu jeszcze dwa razy. Odkrył, że jeśli się skupi, może jej dygotanie opanować, ale kosztowało to dużo wysiłku i bolało go potem ramię. Za każdym razem drżenie ustępowało samo z siebie. Od dwóch dni nie pojawiało się wcale, doszedł więc do wniosku, że te dziwne ataki nic nie znaczą. Może pił za dużo kawy. Albo za dużo ćwiczył na atlasie i nadwerężył mięśnie rąk. Odkąd przestał korzystać z atlasa, drżenie ustało, co było dobrym znakiem.

Bardziej niepokoiło go coś innego.

Zauważył to po obudzeniu się z popołudniowej drzemki. Zapadł już zmrok, więc zapalił lampę i rozejrzał się po sypialni. Wszystkie meble stały krzywo, były wyraźnie pochylone. Co się stało? Czyżby je poprzestawiał? Za nic nie mógł sobie tego przypomnieć. Jednak musiał je poprzestawiać, bo stolik nocny stał za daleko, pochylony, jakby zaraz miał runąć na podłogę. Angus wybałuszył oczy, próbując zrozumieć, dlaczego stolik wciąż stoi, czemu szklanka z wodą nie zsuwa się z blatu.

Spojrzał w okno. Ono też zmieniło położenie. Było teraz bardzo daleko, przypominało małe prostokątne światełko na końcu długiego tunelu.

Wstał z łóżka i natychmiast się zachwiał. Co jest? Trzęsienie ziemi, czy co? Podłoga falowała niczym rozkołysane morze. Postąpił krok w jedną, potem w drugą stronę i wylądował koło toaletki. Tam znieruchomiał, przytrzymując się blatu i próbując odzyskać równowagę. Na stopę spływało mu coś ciepłego. Spojrzał w dół i zobaczył, że dywan jest mokry. Poczuł odór moczu. Kto się tu zsikał, do diabła?

Coś zadzwoniło. Dźwięki płynęły w powietrzu niczym maleńkie czarne balony. Dzwony kościelne? Zegar? Nie, ktoś dzwoni do drzwi.

Wytoczył się z sypialni, przytrzymując się ścian, futryn, wszystkiego, czego tylko zdołał się przytrzymać. Korytarz gwałtownie się wydłużył, frontowe drzwi odjechały daleko poza zasięg rąk. Nagle trafił dłonią w klamkę. Zacisnął na niej palce i z triumfalnym stęknięciem mocno szarpnął.

W progu stały dwa karzełki. Angus spojrzał na nie w zdumieniu.

– Idźcie sobie – powiedział.

Karzełki patrzyły na niego, miaucząc jak koty. Chciał zamknąć drzwi, ale mu się nie udało, bo jak spod ziemi wyrosła przed nim jakaś kobieta.

– Co ty robisz, tatusiu? Dlaczego jesteś nie ubrany?

– Idźcie sobie. Precz z mojego domu.

– Tatusiu! – Kobieta wpychała się do środka.

– Precz! – powtórzył Angus. – Dajcie mi spokój! Odwrócił się, zatoczył i ruszył korytarzem, żeby uciec od kobiety i karzełków, ale oni zaczęli go ścigać. Karzełki miauczały, a kobieta wrzeszczała:

– Co się stało? Co ci jest?

Potknął się o dywan. To, co nastąpiło potem, przypominało urzekający podwodny taniec. Poczuł, że leci, że płynie, żegluje w powietrzu. Poczuł, że rozkłada ramiona jak skrzydła i fruwa w płynnych przestworzach.

Siły upadku nawet nie zarejestrował.

– Tatusiu! O mój Boże!

Te przeklęte karzełki piszczały i drapały go pazurami po głowie. Kobieta uklękła. Odwróciła go na plecy.

– Tatusiu, nic ci się nie stało?

– Umiem latać – wyszeptał.

Kobieta spojrzała na karzełki.

– Pędźcie do telefonu i niech któraś wykręci dziewięćset jedenaście. Szybko!

Angus poruszył ręką, machając nią niby skrzydłem.

– Nie ruszaj się, tatusiu. Zaraz przyjedzie karetka.

– Umiem latać! Płynął, żeglował w powietrzu jak ptak. Umiem latać.

– Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Nie poznaje mnie, nie poznaje wnuczek. Nie wiedziałam, co robić, więc wezwałam karetkę. – Kobieta z trwogą popatrzyła w stronę gabinetu lekarskiego, gdzie pielęgniarka mierzyła Angusowi temperaturę i ciśnienie. – To udar, prawda?

– Będę mogła coś powiedzieć dopiero po badaniu – odparła Toby.

– Ale czy nie wygląda to na udar?

– Możliwe. – Toby ciepło uścisnęła jej ramię. – Proszę usiąść w poczekalni. Porozmawiamy, jak skończę.

Edith Lacy kiwnęła głową. Skrzyżowanymi przed sobą rękami objęła się wpół, wyszła do poczekalni i ciężko opadła na kozetkę między dwiema córkami. Przytuliły się do siebie, ciepło i mocno, by zamknąć się w swoim świecie.

Toby weszła do gabinetu.

Angus Parmenter leżał przywiązany do wózka, bełkocząc coś o obcych w domu. Jak na osiemdziesięciodwuletniego starca kończyny miał zdumiewająco jędrne i muskularne. Był tylko w podkoszulku. Tak znalazła go córka, nagiego od pasa w dół.

Maudeen zdjęła opaskę aparatu do mierzenia ciśnienia krwi i zręcznie wsunęła go do schowka w ścianie.

– Wyniki w normie – powiedziała. – Sto trzydzieści na siedemdziesiąt. Tętno regularne, dziewięćdziesiąt cztery.

– Temperatura?

– Trzydzieści osiem – odrzekła Val.

Toby stanęła przy głowie pacjenta i spróbowała skupić jego uwagę.

– Panie Parmenter? Angus? Jestem doktor Harper.

– …prosto do domu, nie chcieli zostawić mnie w spokoju, a potem…

– Angus, czy pan upadł? Czy uderzył się pan w głowę?

– …te przeklęte karzełki próbowały okraść mnie z pieniędzy. Wszyscy chcą okraść mnie z pieniędzy.