Выбрать главу

Poprawił lampę. Zmarły miał pokłute ręce. Na lewym przedramieniu naliczył cztery, na prawym pięć wyraźnych śladów po nakłuciach. I jeden ślad w prawej pachwinie, najpewniej po nakłuciu tętniczym. Ten człowiek nie zasnął spokojnie.

Dvorak ujął skalpel, zrobił nacięcie w kształcie litery „Y”, uniósł mostek i odsłonił klatkę piersiową wraz z jamą brzuszną.

Organy wewnętrzne prezentowały się normalnie.

Zaczął je usuwać, dyktując spostrzeżenia.

– Zwłoki dobrze odżywionego białego mężczyzny, w wieku osiemdziesięciu dwóch… – Urwał. Osiemdziesięciu dwóch lat? To chyba jakaś pomyłka. Zajrzał do dokumentów, by sprawdzić datę urodzenia. Wszystko się zgadzało.

– Dałabym mu najwyżej sześćdziesiąt pięć – powiedziała Lisa.

– Piszą tu, że miał osiemdziesiąt dwa.

– Może się pomylili?

Dvorak przyjrzał się twarzy zmarłego. Oznaki starzenia zależą zarówno od genów, jak i od stylu życia. Widział już osiemdziesięcioletnie kobiety, które mogły uchodzić za sześćdziesięciolatki. Widział też trzydziestopięcioletnich alkoholików wyglądających jak starcy. Pewne geny okazały się dla Angusa Parmentera szczególnie łaskawe.

– Później to sprawdzimy. – I dyktował dalej: – Zgon nastąpił dzisiaj, o godzinie piątej pięćdziesiąt osiem, w Springer Hospital w Newton, w stanie Massachusetts, po siedmiodniowym leczeniu. – Znowu sięgnął po skalpel.

Wykonywał te czynności tyle razy, że pracował jak automat. Wyciął przełyk, tchawicę, tętnice, serce i płuca. Lisa położyła je na szalce, głośno odczytała wagę, następnie umieściła serce na krajalnicy. Dvorak rozciął naczynia wieńcowe.

– To nie zawał – rzucił. – Wieńcowe są czyste.

Zbadał śledzionę i jelito cienkie. Nieskończenie długie zwoje były zimne i śliskie. Żołądek, trzustkę i wątrobę wyciął za jednym zamachem. Nie stwierdził zapalenia otrzewnej, nie wyczuł odoru wskazującego na obecność bakterii beztlenowych. Świeże zwłoki. Co za radość. Żadnego fetoru, tylko zapach krwi – jak u rzeźnika.

Rozciął żołądek na krajalnicy. Był pusty.

– Pewnie nie smakowało mu szpitalne jedzenie – rzuciła Lisa.

– Piszą tu, że nie mógł jeść.

Jak dotąd Dvorak nie dopatrzył się niczego, co mogłoby wskazywać na przyczynę zgonu.

Naciął skórę wokół głowy, zdjął skalp i zarzucił go na twarz nieboszczyka jak gumową maskę. Lisa przygotowała piłę. Milczeli, gdy ostrze jękliwie zawirowało i zagłębiło się w czaszkę.

Dvorak zdjął kalotę. Mózg pod delikatną błoną oponową przypominał kłębowisko szarawych robaków. Opony wyglądały normalnie, co wykluczało możliwość infekcji. Śladów wylewu nadtwardówkowego też nie stwierdził.

Mózg trzeba było wyjąć do dalszych badań. Dvorak wziął skalpel, wprawnie przeciął nerwy wzrokowe i naczynia krwionośne. Kiedy sięgnął głębiej, by oddzielić mózg od rdzenia kręgowego, poczuł bolesne ukłucie.

Natychmiast wyjął rękę z czaszki i spojrzał na rozciętą rękawiczkę.

– Cholera jasna – mruknął, idąc do umywalki.

– Co się stało? – spytała Lisa.

– Skaleczyłem się.

– Do krwi?

Dvorak zerwał rękawice i obejrzał środkowy palec lewej ręki. Cieniutkie nacięcie wezbrało krwią.

– Skalpel przeciął dwie warstwy gumy. Cholera jasna, niech to szlag trafi! – Chwycił ze stołu butelkę z betadiną i obficie zlał nią palec. – Zdychajcie zarazki.

– On jest HIV negatywny, tak?

– Na szczęście – odrzekł, wycierając rękę. – To nie powinno się było zdarzyć, nie zachowałem ostrożności. – Zły na siebie, nałożył świeżą parę rękawiczek i podszedł do zwłok. Wszystkie połączenia mózgu z rdzeniem były już przecięte. Ostrożnie wziął go w obydwie ręce, zmył solanką krew i położył ociekający organ na krajalnicy. Najpierw obrócił go i dokładnie obejrzał. Zwoje wyglądały normalnie, nie dostrzegł żadnych guzów. Zsunął mózg do pojemnika z formaliną, gdzie miał spoczywać przez tydzień, zanim można go będzie spreparować. Odpowiedzi należało szukać pod mikroskopem.

Zaskrzeczał interkom.

– Panie doktorze? – to Stella.

– Tak?

– Mam na linii doktora Carla Wallenberga.

– Powiedz, że oddzwonię. Jestem w trakcie sekcji.

– Właśnie dlatego chce się z panem porozumieć. Mówi, że trzeba ją przerwać.

Dvorak wyprostował się.

– Dlaczego?

– Może lepiej pan z nim porozmawia.

– Chyba muszę – mruknął do Lisy, zdejmując rękawice i fartuch. – Zrób biopsję mięśni i pobierz wydzielinę z wątroby.

– Nie czekać, aż pan z nim porozmawia?

– Tyle już zrobiliśmy… Nie, skończ sekcję tkanek. Wszedł do gabinetu, żeby odebrać telefon. Choć zamknął za sobą drzwi, w pomieszczeniu wyczuwalny był odór formaliny. Nic dziwnego, cuchnęły mu ręce, cuchnęło ubranie. Śmierdział jak zakonserwowany okaz, ukryty w pokoju bez okien. Jak człowiek w słoju, w szklanej pułapce. Podniósł słuchawkę.

– Doktor Wallenberg? Mówi Dvorak.

– Doszło do jakiegoś nieporozumienia. Pan Parmenter był moim pacjentem i zupełnie nie wiem, dlaczego przeprowadza pan autopsję.

– Prosiła mnie o to lekarka ze Springer Hospital.

– Doktor Harper? – Wallenberg aż prychnął z oburzenia. – Ona go nie leczyła. Nie miała prawa do pana dzwonić.

– Według dokumentów badała pacjenta na ostrym dyżurze.

– Tydzień temu, panie doktorze. Od tamtej pory pacjent był pod moją opieką i pod opieką kilku specjalistów. Wszyscy jednogłośnie uznaliśmy, że autopsja jest całkowicie zbędna. A już na pewno nikt z nas nie przypuszczał, że sprawą zajmie się anatomopatolog stanowy.

– Doktor Harper przekonała mnie, że jest to kwestia zdrowia publicznego.

Wallenberg znów prychnął.

– Doktor Harper nie jest wystarczająco wiarygodnym źródłem informacji. Może pan o tym nie słyszał, ale zarząd szpitala prowadzi śledztwo w jej sprawie. Doktor Harper dopuściła się błędu na dyżurze, poważnego błędu. Niewykluczone, że wkrótce zostanie zwolniona, nie ufałbym więc jej opinii w żadnej kwestii. Panie doktorze, tu chodzi o hierarchię służbową. Jestem lekarzem prowadzącym i – powtarzam – sekcja jest stratą pańskiego czasu. I pieniędzy podatników.

Dvorak stłumił jęk. Nie, to nie dla mnie. Jestem tylko patologiem. Wolę mieć do czynienia z umarlakami niż z rozbuchanym ego żywych.

– No i jest jeszcze rodzina – mówił dalej Wallenberg. – Córka pana Parmentera byłaby nad wyraz wzburzona, gdyby okaleczono zwłoki jej ojca. Mogłaby nawet przedsięwziąć kroki prawne.

Dvorak wyprostował się powoli i, zaskoczony, uniósł głowę.

– Ale panie doktorze, ja z nią rozmawiałem…

– Słucham?

– Dziś rano. Pani Lacy zadzwoniła do mnie, żeby omówić sprawę autopsji. Wyjaśniłem jej powody i sądzę, że je rozumiała. W każdym razie nie miała nic przeciwko sekcji zwłok.

Wallenberg milczał.

– Musiała zmienić zdanie – mruknął po chwili.

– Na to wygląda. Tak czy inaczej, sekcję przeprowadziliśmy.

– Już?

– Mieliśmy dość spokojny ranek.

Wallenberg znowu zamilkł. A kiedy zaczął mówić, był dziwnie przygaszony.

– Czy ciało… zostanie zwrócone rodzinie w całości?

– Tak, ze wszystkimi organami wewnętrznymi. Wallenberg odchrząknął.