Выбрать главу

– Myślę, że to powinno ich usatysfakcjonować. Ciekawe – dumał Dvorak, odkładając słuchawkę. Nawet nie spytał o wyniki…

Odtworzył w myśli przebieg rozmowy. Czyżby próbowano go wciągnąć w jakąś intrygę, w rozgrywki osobiste w małym podmiejskim szpitalu? Według Wallenberga doktor Harper jest podrzędną lekarką, kobietą – niewykluczone, że skłóconą z kolegami – której zarząd patrzy na ręce. Czyżby jej prośba o sekcję była tylko próbą przysporzenia kłopotów innemu lekarzowi?

Dziś rano powinien był pograć jak Machiavelli, powinien sprawdzić, o co jej tak naprawdę chodzi. Jednakże Dvorak lubił konkrety. Gromadził informacje na podstawie tego, co mógł zobaczyć i poczuć, czego mógł dotknąć. Skalpel bez trudu odsłaniał wszystkie sekrety nieboszczyka – motywy, którymi kierowali się ludzie żywi, były dla niego tajemnicą.

Zabrzęczał interkom.

– Panie doktorze? – To Stella. – Dzwoni doktor Harper. Mam łączyć?

Dvorak przemyślał to i doszedł do wniosku, że nie ma ochoty rozmawiać z kobietą, która zdążyła zepsuć mu dzień.

– Nie – odrzekł.

– Co jej powiedzieć?

– Że poszedłem do domu.

– Skoro pan sobie tego życzy…

– Stella?

– Tak?

– Jeśli pani Harper zadzwoni ponownie, powiedz jej to samo: nie ma mnie.

Wrócił do kostnicy.

Lisa pochylała się nad krajalnicą, odcinając fragment wątroby. Kiedy wszedł, podniosła wzrok.

– No i? Kończymy biopsje?

– Tak. Później włóż z powrotem wszystkie organy. Rodzina życzy sobie pochować kompletne ciało.

Lisa zrobiła kolejne nacięcie i nagle znieruchomiała.

– A mózg? Musi utrwalać się co najmniej tydzień. Dvorak spojrzał na pojemnik z mózgiem Angusa Parmentera. Potem przeniósł wzrok na swój zabandażowany palec i wyobraził sobie, jak ostrze skalpela przecina podwójną rękawicę i kaleczy go do krwi.

– Mózg zatrzymamy. Nałożę czerep i przyszyję skalp. – Wziął świeże rękawice i sięgnął do szuflady po igłę i nici. – Nie domyślą się, że nic tam nie ma.

Podminowana Toby odłożyła słuchawkę. Zrobili tę sekcję, czy nie? Wydzwaniała tam od dwóch dni i za każdym razem sekretarka mówiła, że Dvoraka nie ma, podczas gdy ton jej głosu niedwuznacznie wskazywał, że po prostu nie chcą, by zawracała im głowę.

Odezwał się brzęczyk. Toby wyłączyła gaz i wyjęła z piecyka szklaną brytfannę z przykrywą. Znowu powtórka: lasagne, czekające do dziś na swą kolej w zamrażarce, i posępnie przywiędła sałata. Nie miała czasu zrobić zakupów, w domu nie było mleka, nalała więc do szklanek wody i postawiła je na kuchennym stole. Tak, całe życie – jej życie – sprowadzało się do obłędnego biegu na skróty. Do mrożonek, do stert brudnych naczyń w zlewie i do wymiętych bluzek prosto z suszarki. Zastanawiała się, czy jest tak bardzo znużona dlatego, że wylęgają się w niej wirusy grypy, czy dlatego, że jest wykończona psychicznie. Otworzyła drzwi i krzyknęła:

– Mamo, kolacja gotowa! Chodź jeść!

Ellen wyłoniła się zza kępy pysznogłówek i posłusznie przydreptała do kuchni. Toby umyła jej ręce nad zlewem, a kiedy usiadły do stołu, zawiązała mamie na szyi serwetkę i podsunęła talerz z zapiekanymi łazankami. Pokroiła na drobne kawałeczki, sałatę też, po czym wcisnęła jej do ręki widelec.

Ellen nie jadła. Czekała, obserwując córkę.

Toby zajęła się swoim talerzem i przełknęła kilka kęsów. Zauważyła, że Ellen nie je.

– To kolacja, mamo. Do buzi, do buzi.

Ellen włożyła do ust pusty widelec i smakowała go w skupieniu.

– Daj, pomogę ci. – Toby nakierowała jej rękę na talerz, nagarnęła odrobinę potrawy i wsunęła widelec do ust matki.

– Bardzo dobre – powiedziała Ellen.

– A teraz sama, śmiało.

Odezwał się dzwonek u drzwi i Ellen poderwała wzrok.

– To pewnie Bryan – powiedziała Toby, wstając od stołu. – Jedz, nie czekaj na mnie.

Zostawiła ją w kuchni i poszła otworzyć.

– Tak wcześnie?

– Pomyślałem sobie, że pomogę przy kolacji – odrzekł, wchodząc do holu. Podał jej papierową torbę. – Lody. Mama lubi truskawkowe.

Kiedy brała torbę, zauważyła, że Bryan na nią nie patrzy. Jakby unikał jej wzroku, bo natychmiast się odwrócił, żeby powiesić skórzaną kurtkę w szafie, a kiedy już ją powiesił, patrzył wszędzie, tylko nie na nią.

– No i jak radzimy sobie z kolacją?

– Właśnie usiadłyśmy. Mamy trochę kłopotów zjedzeniem.

– Znowu?

– Nie tknęła kanapki, którą jej zostawiłam. I patrzy na łazanki jak na stwora z kosmosu.

– Zaraz się tym zajmiemy.

W tej samej chwili w kuchni coś głośno trzasnęło, dał się słyszeć brzęk rozbijanego szkła.

– O mój Boże! – Toby wbiegła do kuchni. Wystraszona Ellen wpatrywała się w szczątki brytfanny. Na podłodze walały się resztki potrawy, przywarły również do ściany, malując na niej szokujący obraz z roztopionego sera i sosu pomidorowego.

– Mamo, co ty wyprawiasz?! – wrzasnęła Toby. Ellen pokręciła głową i wyszeptała:

– Gorące. Nie wiedziałam, że to takie gorące.

– Chryste, spójrz tylko na ten bałagan! Na ten ser…

Toby chwyciła kosz na śmieci. Wściekła i sfrustrowana przyciągnęła go bliżej, a kiedy przyklękła, by pozbierać kawałki szkła, zdała sobie sprawę, że jest niebezpiecznie bliska łez. Już nie mogę, nie daję rady. Mam tak kurewsko spieprzone życie, że nie wytrzymam tego dłużej. Po prostu nie mogę.

– Chodź, kochanie – powiedział Bryan. – Obejrzymy twoje ręce. Niedobrze, musimy zlać je zimną wodą. Nie, nie. Nie zabieraj ich, Ellen, zaraz przestaną boleć. Paskudnie to wygląda…

Toby podniosła głowę.

– Co?

– Mama poparzyła sobie ręce. – Zaprowadził ją do zlewu i puścił zimną wodę.

– Oj! Oj! Oj! – popiskiwała Ellen.

– Już lepiej, prawda? Zaraz zjemy lody i poczujesz się zupełnie dobrze. Przyniosłem ci truskawkowe. Mniam, mniam.

– Mniam – powtórzyła Ellen.

Czerwieniąc się ze wstydu, Toby patrzyła, jak Bryan delikatnie wyciera ręce Ellen. Nawet się nie zorientowała, że matka zrobiła sobie krzywdę. W milczeniu wróciła do zbierania szczątków brytfanny i kawałków tężejącego sera. Zgarnęła gąbką sos i przetarła ścianę. Potem usiadła przy stole i obserwowała, jak Bryan próbuje namówić Ellen do zjedzenia lodów. Robił to tak cierpliwie, tak pieszczotliwie, że ogarnęło ją jeszcze większe poczucie winy. To on zauważył, że matka się poparzyła, to on się nią zajął, a Toby dostrzegła tylko rozbite szkło i pomidorowy sos na ścianie i podłodze.

Kwadrans po szóstej, musiała przygotować się do wyjścia.

Nie miała siły wstać. Siedziała z ręką przyciśniętą do czoła, chcąc tę chwilę choćby troszeczkę przedłużyć.

– Muszę ci coś powiedzieć – odezwał się Bryan. Odłożył łyżeczkę i delikatnie otarł Ellen usta serwetką. Potem spojrzał Toby prosto w oczy. – Naprawdę bardzo mi przykro. Niełatwo mi było podjąć decyzję, ale… – W skupieniu odłożył serwetkę na stół. – Zaproponowano mi pracę. Coś, czego nie mogę przepuścić. Coś, o czym od dawna marzyłem. Wierz mi, nie szukałem nowego zajęcia, to czysty przypadek.

– Co się stało?

– Zadzwonili do mnie z domu opieki Twin Pines w Wellesley. Szukają kogoś, kto poprowadziłby terapię rekreacyjno-artystyczną. Złożyli mi propozycję. Nie mogłem jej odrzucić.

– Nic mi o tym nie mówiłeś.

– Dzwonili wczoraj. Dziś rano byłem na rozmowie wstępnej.

– I przyjąłeś tę pracę ot tak sobie? Bez porozumienia ze mną?

– Musiałem podjąć decyzję natychmiast, na miejscu. Toby, to regularna praca, od dziewiątej do piątej, znowu będę mógł żyć jak normalny człowiek.