– Gdzie pan jest? – spytała.
– Nie bój się. Jestem trochę wstydliwy, to wszystko. Najpierw chciałbym ci się przyjrzeć.
Na przeciwległej ścianie zobaczyła lustro.
Jest pan za tym lustrem, prawda? Pan mnie widzi, a ja pana nie, tak?
– Zgadłaś.
– No to co mam teraz zrobić?
– Porozmawiaj ze mną.
– To wszystko?
– Nie, nie wszystko.
No jasne. Zawsze chcą czegoś więcej. W miarę spokojnie podeszła do lustra. Powiedział, że jest wstydliwy. Świetnie, od razu poczuła się lepiej. Opanowała się, ochłonęła. Stanęła przed lustrem, wspierając rękę na biodrze.
– Dobra. Jeśli chce pan gadać, pogadajmy, to pańska forsa.
– Ile masz lat, Molly?
– Szesnaście.
– Czy masz regularny okres?
– Co?
– Czy masz regularnie miesiączkę? Parsknęła śmiechem.
– Nie do wiary.
– Odpowiedz na pytanie.
– Tak. Chyba regularnie.
– Ostatnią miałaś dwa tygodnie temu, prawda?
– Skąd pan wie? – Pokręciła głową i mruknęła: – No tak, Romy panu powiedział.
Romy zawsze wiedział, kiedy jego dziewczyny mają ciotkę.
– Jesteś zdrowa, Molly? Spojrzała w lustro.
– A co? Wyglądam na chorą?
– Nie masz żółtaczki? Albo HIV?
– Jestem czysta. Niech pan się nie martwi, niczego pan ode mnie nie złapie.
– A może chorujesz na syfilis albo na rzeżączkę?
– Posłuchaj pan – warknęła. – Chce się pan ze mną pieprzyć, czy nie?
Milczał chwilę. A potem cicho powiedział:
– Rozbierz się, Molly.
Nareszcie zaczął gadać do rzeczy. Tego się przynajmniej spodziewała.
Podeszła jeszcze bliżej lustra, podeszła tak blisko, że zaparowała je oddechem. Pewnie zechce obejrzeć najdrobniejsze szczegóły. Zawsze tego chcieli. Zaczęła rozpinać bluzkę. Robiła to powoli, jak na scenie. Kiedy ją rozsunęła, odpędziła od siebie wszelkie myśli, kryjąc się w bezpiecznych zakamarkach umysłu, gdzie mężczyźni nie istnieli. Kręciła biodrami w rytm wyimaginowanej muzyki. Bluzka zsunęła się z ramion na podłogę, odsłaniając nagie piersi. Molly poczuła, jak w chłodnym powietrzu twardnieją jej sutki. Zamknęła oczy. Wiedziała, że tak będzie lepiej. Szybciej – pomyślała. Przeleć faceta i zmiataj stąd.
Zdjęła spódnicę i ściągnęła majteczki. Ani na chwilę nie otworzyła oczu. Miała niezłe ciało, przynajmniej tak mówił Romy. Mówił, że jeśli odpowiednio je wykorzysta, nikt nie zwróci uwagi na jej nijaką twarz. I właśnie teraz je wykorzystywała, kołysząc się w rytm muzyki, której nikt inny nie słyszał.
– Wystarczy – powiedział mężczyzna. – Możesz przestać tańczyć.
Otworzyła oczy, oszołomiona spojrzała w lustro i zobaczyła swoje odbicie. Strąkowate brązowe włosy. Piersi małe, ale sterczące. Biodra wąskie, chłopięce. Kiedy tańczyła z zamkniętymi oczyma, była aktorką, grała rolę. Teraz widziała swoje prawdziwe odbicie. Swoje prawdziwe „ja”. Nie mogła się powstrzymać i zasłoniła rękami piersi.
– Podejdź do stołu.
– Co?
– Połóż się na stole.
– Dobra. Skoro to pana bierze…
– Tak, to mnie bierze.
Są gusta i guściki. Weszła na stół pokryty zimnym winylem. Położyła się i czekała, aż coś się zacznie dziać.
Otworzyły się drzwi, usłyszała czyjeś kroki. Kiedy mężczyzna podszedł bliżej, gdy stanął przy stole, omal nie krzyknęła z przestrachu. Facet był ubrany na zielono. Widziała tylko jego oczy, zimne, stalowo-błękitne oczy. Patrzyły na nią znad maski chirurgicznej.
Zatrwożona, błyskawicznie usiadła.
– Połóż się – rozkazał.
– Co pan, do diabła, chce zrobić?
– Powiedziałem, połóż się.
– Człowieku, ja stąd spadam…
Chwycił ją za ramię. Dopiero wtedy zauważyła, że jest w rękawiczkach.
– Posłuchaj, nie zrobię ci nic złego. – Powiedział to łagodniej. Uprzejmiej. – Nie rozumiesz? To jest właśnie moja fantazja.
– Zabawa… w lekarza?
– Tak.
– A ja mam być pacjentką?
– Tak. Czy to cię przeraża?
Myślała chwilę, wspominając fantazje, które musiała znosić ze względu na klientów. W porównaniu z innymi ta była dość niewinna.
– No dobra. – Położyła się z westchnieniem. Wysunął spod stołu dwa strzemiona.
Chyba wiesz, co zrobić z nogami.
– Muszę?
– Jestem lekarzem, zapomniałaś?
Patrzyła na jego twarz, zastanawiając się, co ukrywa pod prostokątną maską. Pewnie nic. Pewnie ma gębę zwyczajnego faceta. Oni wszyscy są tacy zwyczajni, tacy przeciętni. To ich fantazje ją odrzucały. I przerażały.
Niechętnie podniosła nogi i umieściła stopy w strzemionach.
Mężczyzna zwolnił jakąś dźwignię i dolna część stołu opadła na zawiasach. Molly leżała teraz z szeroko rozrzuconymi nogami, z pośladkami na samym brzegu stołu. Pokazywała się nago mężczyźnie nie pierwszy raz, ale w tej pozycji było coś straszliwie bezbronnego. To jaskrawe światło skupione między jej nogami. Całkowita jej nagość na zimnym stole. I ten zboczeniec, którego wzrok koncentrował się z kliniczną obojętnością na najintymniejszych szczegółach jej anatomii.
Owinął jej kostkę szerokim pasem z rzepami.
– Chwila – rzuciła. – Nie lubię, jak mnie wiążą.
– Ale ja lubię – mruknął, zapinając drugi pas. – Lubię wiązać moje dziewczyny.
Drgnęła, kiedy wsunął w nią palce. Nachylił się, skupiony zmrużył oczy, macał coraz głębiej i głębiej. Zacisnęła powieki, próbowała nie myśleć, co dzieje się między jej nogami, lecz wrażenie było tak intensywne, że nie potrafiła go zignorować. Jakby wgryzał się w nią szczur. Mężczyzna jedną ręką przyciskał jej podbrzusze, palcami drugiej gmerał w pochwie. Nie wiedzieć czemu, akt ten wydał się jej czymś brutalniejszym niż zwykły sztos z klientem, dlatego jak najszybciej chciała mieć to za sobą. Bierze cię to, palancie? Już ci stanął? No to kiedy wreszcie zaczniesz?
Zabrał rękę. Molly aż zadrżała z ulgi. Otworzyła oczy i stwierdziła, że mężczyzna wcale na nią nie patrzy. Patrzył na coś, czego ona nie mogła widzieć. Kiwnął głową.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że w pokoju jest ktoś jeszcze.
Na usta i nos Molly opadła gumowa maska. Próbowała się wyszarpnąć, lecz ktoś przycisnął jej głowę do stołu. Oszalała z przerażenia, chwyciła za brzeg maski, ale natychmiast odciągnięto jej ręce i unieruchomiono pasami. Wciągnęła haust drażniącego gazu, poczuła, że pali ją w gardle. Płuca zaprotestowały spazmatycznym kaszlem. Szarpnęła się jeszcze raz, ze wszystkich sił, lecz maska pozostała na miejscu. Zabrakło jej tchu, musiała, po prostu musiała odetchnąć…
Powoli traciła czucie w rękach i nogach. Światło jakby przygasło. Biel ustąpiła miejsca szarości.
Potem czerni.
Słyszała, jak ktoś powiedział:
– Dobra, pobierz jej krew.
Lecz słowa te nic dla niej nie znaczyły. Nie znaczyły absolutnie nic.
– O rany, o rany! Aleś tu naświniła…
To był jego głos, domyśliła się tylko tego. Reszta nie miała żadnego sensu. Ani to, gdzie jest teraz, ani to, gdzie była przedtem.
Tylko dlaczego tak bardzo bolała ją głowa, dlaczego tak bardzo zaschło jej w gardle.
– No, Molly Dolly, otwórz oczy.
Jęknęła. Cichy jęk zawibrował jej w głowie niczym odgłos spiżowego dzwonu.
– Otwórz, kurwa, te ślipia, Molly. Zasmrodzisz cały pokój. Przetoczyła się na plecy. Przez powieki sączyła się czerwonawa poświata. Z trudem je rozwarła, by skupić na nim wzrok.
Romy patrzył na nią z wyrazem obrzydzenia w ciemnych oczach. Jego czarne, gładko zaczesane włosy lśniły od pomady, odbijając światło niczym hełm z brązu. I Sophie. Ona też tu była. Skrzyżowała ręce na baloniastych piersiach, jej końską twarz wykrzywiał szyderczy grymas. Molly zobaczyła, że stoją blisko siebie, ramię w ramię, i poczuła się jeszcze gorzej. Wyglądali jak para starych kochanków. A może byli kochankami? Sophie ciągle się przy nim kręciła, ciągle próbowała ją wygryźć. A teraz weszła do jej pokoju, naruszyła teren, którego naruszać nie miała prawa.