Выбрать главу

– Ile ci zaproponowali? Dam więcej.

– Już się zgodziłem.

– Ile? Odchrząknął.

– Nie chodzi o pieniądze. Nie chcę, żebyś tak myślała. Chodzi o… wszystko razem.

Toby oklapła.

– A więc nic lepszego nie mogę ci zaproponować.

– Nie. – Wbił wzrok w stół. – Chcą, żebym zaczął jak najszybciej, jak tylko będę mógł.

– A co z moją matką? Co będzie, jeśli nikogo nie znajdę?

– Na pewno kogoś znajdziesz.

– Dokładnie, ile mam na to czasu?

– Dwa tygodnie.

– Dwa tygodnie?! Myślisz, że wyciągnę kogoś z kapelusza? Ciebie szukałam kilka miesięcy!

– Tak, wiem, ale…

– No i co ja mam, do diabła, zrobić?! – Rozpacz bijąca z jej głosu zawisła między nimi jak żałobny całun.

Powoli dźwignął głowę i spojrzał na nią dziwnie obojętnym wzrokiem.

– Lubię Ellen. Dobrze o tym wiesz. Zawsze dbałem o nią, najlepiej jak mogłem. Ale ona nie jest moją matką, Toby. To ty jesteś jej córką.

Ta oczywista prawda zamknęła jej usta. Tak, Ellen jest moją matką i to ja za nią odpowiadam.

Spojrzała na nią. Ellen nie zwracała na nich uwagi. Marszcząc w skupieniu czoło, składała i rozkładała serwetkę.

– Znasz kogoś, kto mógłby się nią zająć?

– Podam ci kilka nazwisk. Mogą być zainteresowani.

– Byłabym ci wdzięczna. – Popatrzyli na siebie przez stół; tym razem nie jak chlebodawczyni i pracownik, ale jak prawdziwi przyjaciele. – Dziękuję ci, Bryan. Za wszystko, co dla nas zrobiłeś.

Zadzwonił zegar w saloniku. Wpół do siódmej. Toby westchnęła i ociężale podniosła się z krzesła. Musiała iść do pracy.

– Toby, musimy pogadać.

Oderwała wzrok od dyszącego astmatycznie trzylatka i na progu izby przyjęć zobaczyła Paula Hawkinsa.

– Możesz chwilę zaczekać?

– To bardzo ważne.

– Dobrze, podam mu tylko adrenalinę i zaraz do ciebie przyjdę.

– Będę w kuchni.

Zdziwiona Maudeen podała jej fiolkę. Zastanawiały się z Toby nad tym samym: co szef izby przyjęć robi tu w czwartek o dziesiątej wieczorem? Zamiast szpitalnego fartucha miał na sobie garnitur i był pod krawatem. Czując się nieswojo, Toby nabrała do strzykawki dwie dziesiąte centymetra sześciennego adrenaliny i zwróciła się wesoło do dziecka:

– Zaraz będzie ci się oddychać o wiele, wiele łatwiej. Ale musisz spokojnie siedzieć, dobrze? Poczujesz ukłucie, jakby użądliła cię pszczoła, ale pieczenie szybko minie.

– Nie kcem pcoły! Nie kcem pcoły!

Matka objęła dziecko i przytrzymała mu rączki.

– On nie cierpi tych zastrzyków. Lepiej zróbmy to szybko.

Toby kiwnęła głową. Pertraktowanie z trzylatkiem to beznadziejna sprawa. Wstrzyknęła lekarstwo, co wywołało wrzask tak głośny i przenikliwy, że niewiele brakowało, by ściany zaczęły obłazić z farby. Raptem chłopiec zamilkł. Przyczyna była oczywista: wciąż pochlipując, pożerał oczami strzykawkę.

– Kcem to.

– Dam ci nową – odrzekła Toby, podając mu strzykawkę bez igły. – Wspaniała zabawka do wanny.

– Dam zascyk siostce. Matka przewróciła oczami.

– Na pewno się ucieszy.

Maluch przestał już sapać, więc Toby zostawiła go pod opieką Maudeen i poszła do kuchni.

Paul wstał na jej widok, ale odezwał się dopiero wtedy, gdy zamknęła drzwi.

– Mieliśmy dzisiaj posiedzenie zarządu. Przed chwilą się skończyło. Pomyślałem sobie, że wyjaśnię ci, o co chodziło.

– Pewnie znowu o Harry’ego Slotkina.

– Tak, między innymi.

– Między innymi?

– Wypłynęła sprawa tej autopsji.

– Rozumiem. Chyba lepiej usiądę.

– Usiądźmy oboje. Przysunęła sobie krzesło.

– Skoro była to narada z cyklu: „Upieczmy na rożnie doktor Harper”, dlaczego nie zaprosiliście mnie na degustację?

Paul ciężko westchnął.

– Toby, ze sprawy Harry’ego Slotkina moglibyśmy wyjść suchą stopą. Poza tym, jak dotąd, sprzyjało ci szczęście. Jego rodzina nie wniosła sprawy do sądu, przynajmniej na razie. Prasa, radio i telewizja zaprzestały nagonki. Z tego, co wiem, wszystko dzięki interwencji Brant Hill. I doktora Wallenberga.

– Wallenberga? Niby dlaczego miałby robić mi przysługę?

– Zamożny mieszkaniec Brant Hill kręci się nago po okolicy, sam, jakby jakiś włóczęga? To wbrew interesom firmy. Wiesz, że Brant Hill nie jest zwykłym osiedlem dla emerytów. Ich sukces zależy od tego, czy utrzymają swój platynowy status, status najlepszych i najdroższych w branży. Jeśli pojawią się wątpliwości, czy potrafisz zadbać o swoich klientów, nowych do siebie nie ściągniesz.

– Chronił więc nie mnie, lecz swoją dojną krowę.

– Wszystko jedno, Wallenberg ci pomógł. A ty – co? Ty go wkurzyłaś. Co cię napadło? Dzwonisz do anatomopatologa stanowego, robisz z tego sprawę dla koronera…

– To był jedyny sposób na postawienie diagnozy.

– Ten człowiek nie był już twoim pacjentem. Decyzja o autopsji należała do Wallenberga.

– Ale Wallenberg jej unikał. Albo nie chce poznać przyczyny śmierci, albo czegoś się boi. Nie miałam wyboru.

– Postawiłaś go w złym świetle. Zrobiłaś z niego przestępcę.

– To kwestia zdrowia publicznego…

– To nie jest kwestia zdrowia publicznego. To jest polityczny burdel. Na posiedzeniu był Wallenberg. I poplecznicy Douga Careya. Tak, usmażyli cię, byłaś głównym daniem na pikniku. Wiesz, co zrobił Wallenberg? Zagroził, że Brant Hill będzie wysyłać pacjentów do Lakeside Hospital, a nie do nas. Boleśnie to w nas uderzy. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale Brant Hill to ledwie ogniwo wielkiego łańcucha. Są powiązani z kilkunastoma innymi domami opieki, a wszystkie przysyłają pacjentów do Springer Hospital. Czy ty masz pojęcie, ile zarabiamy na samych tylko operacjach stawu biodrowego? Dodaj do tego usuwanie zaćmy, operacje prostaty i hemoroidów, a zechciej przy tym pamiętać, że mówimy o dziesiątkach pacjentów, z których większość ma po kilka polis ubezpieczeniowych. Nie możemy ich stracić, nie stać nas na to. A tym właśnie grozi nam Wallenberg.

– I to wszystko przez tę jedną autopsję?

– Ma powody do zdenerwowania. Dzwoniąc do anatomopatologa stanowego, podałaś w wątpliwość jego kompetencje. Albo coś gorszego. Ci z gazet znów zaczynają do nas wydzwaniać, znowu robią nam koło pióra.

– Dostają cynk od Careya. Lubi kablować, to do niego pasuje.

– Wallenberg jest wkurzony, bo nie chce, żeby ludzie o nim gadali. Zarząd jest wkurzony, bo szpital może stracić pacjentów z Brant Hill.

– No i oczywiście wszyscy są wkurzeni na mnie.

– Dziwi cię to?

Toby powoli wypuściła powietrze.

– No dobra, upiekliście mnie niczym jagnię na rożnie. Paul kiwnął głową.

– Wallenberg chce, żebyś wyleciała z pracy. Naturalnie sprawa musi trafić najpierw do mnie, bo jestem kierownikiem izby przyjęć. Nie zostawili mi zbyt dużego pola manewru.

– Co im powiedziałeś?

– Że będą z tym kłopoty. – Parsknął sztucznym śmiechem. – Zastosowałem wybieg opóźniający, którego pewnie nie pochwalisz. Ale cóż… Powiedziałem im, że możesz nas oskarżyć o dyskryminację. Trochę się tym zdenerwowali. Lamentująca feministka to ostatnia sprawa, z jaką chcieliby mieć do czynienia.

– Wielkie dzięki.

– Nic innego nie mogłem wymyślić.

– To zabawne. Nigdy bym na to nie wpadła. Rzeczywiście, jestem kobietą.

– Pamiętasz sprawę tej pielęgniarki? Oskarżyła nas o molestowanie seksualne. Sprawa wlokła się dwa lata, a skończyło się tym, że zarząd musiał wybulić fortunę adwokatom. To był jedyny sposób, żeby wzięli na wstrzymanie i dobrze się tym razem zastanowili. Dzięki temu zyskałaś trochę czasu, może sprawa przycichnie. – Przegarnął palcami włosy. – Toby, jestem między młotem a kowadłem. Nalegają, żebym jakoś to rozwiązał. Nie chcę cię skrzywdzić. Naprawdę nie chcę.