– Prosisz mnie, żebym zrezygnowała?
– Nie. Nie dlatego chciałem z tobą rozmawiać.
– W takim razie dlaczego?
– Pomyślałem sobie, że może wzięłabyś kilkutygodniowy urlop. Tymczasem przyślą wyniki sekcji. Jestem przekonany, że Parmenter zmarł z przyczyn naturalnych. To Wallenberga oczyści…
– I wszystko pójdzie w niepamięć.
– Oby. Zresztą i tak miałaś wziąć urlop w przyszłym miesiącu. Mogłabyś to zrobić już teraz. Miałabyś trzy, cztery tygodnie wolnego ekstra.
Chwilę to trawiła, rozgrywając w myślach partyjkę domina. Każda akcja powoduje reakcję, każda reakcja prowokuje kolejną akcję.
– Kto by mnie zastąpił?
– Choćby Joe Severin. Pracuje tylko na pół etatu, na pewno by się zgodził.
Popatrzyła uważnie na Paula.
– I już nigdy nie odzyskałabym pracy. Prawda?
– Toby…
– Czy to nie Carey ściągnął do nas Severina? Nie są przypadkiem kumplami? Nie wziąłeś pod uwagę żadnej innej kandydatury. Jeśli pójdę na urlop, moje miejsce zajmie Joe Severin. Nie będę miała do czego wracać, dobrze o tym wiesz.
Paul milczał. Po prostu patrzył na nią z niezgłębionym wyrazem twarzy. Wieloletnia fascynacja Hawkinsem przesłoniła prawdziwy obraz tego, co ich łączyło. Jego uśmiechom, przyjacielskim gestom Toby przypisywała więcej, niż się za nimi kryło. To, że zdała sobie z tego sprawę dopiero teraz, w chwili całkowitej bezbronności, wzmogło siłę już i tak bolesnego ciosu.
Wstała.
– Pójdę na urlop zgodnie z harmonogramem.
– Toby, musisz zrozumieć, że mnie też mogą wykopać. Jeśli stracimy pacjentów z Brant Hill, szpital znajdzie się w paskudnej sytuacji finansowej, a zarząd zacznie szukać kozłów ofiarnych.
– Nie winię cię za to, Paul. Rozumiem, dlaczego to robisz.
– Skoro tak, czemu nie chcesz posłuchać mojej rady? Idź na wcześniejszy urlop. Wrócisz na swoje stanowisko.
– Możesz dać mi to na piśmie? Paul nie odpowiedział. Odwróciła się ku drzwiom.
– Tak myślałam.
Rozdział 9
Molly Picker patrzyła na telefon, próbując zebrać się na odwagę i wziąć słuchawkę do ręki. Była w tej budce już drugi raz tego dnia. Za pierwszym razem nawet nie weszła do środka, odwróciła się i natychmiast odeszła. Teraz stała przed telefonem, drzwi były zamknięte, nikt jej nie przeszkadzał. Drżącą ręką podniosła słuchawkę i wystukała numer.
– Centrala.
– Chciałabym zamówić rozmowę na koszt abonenta z Beaufort w Karolinie Południowej.
– Jak mam panią przedstawić?
– Proszę powiedzieć, że dzwoni Molly. – Podała numer, zamknęła oczy i z bijącym sercem oparła się o ścianę. Usłyszała sygnał. Bała się tak bardzo, że omal nie zwymiotowała. Słodki Jezu, pomóż mi…
– Halo?
Molly zesztywniała. To głos matki.
– Mama? – wybełkotała, lecz telefonistka była szybsza.
– Dzwoni Molly. Czy pokryje pani koszt rozmowy? Zapadło długie milczenie.
Proszę, proszę cię, proszę. Porozmawiaj ze mną!
– Halo? Czy przyjmie pani płatną rozmowę? Długie westchnienie.
– Chyba tak…
– Proszę mówić.
– Mama? To ja. Dzwonię z Bostonu.
– A więc ciągle tam jesteś.
– Tak. Już dawno chciałam do ciebie…
– Potrzebujesz pieniędzy, tak?
– Nie, nie! Jakoś sobie radzę. Jakoś… – odchrząknęła – jakoś się trzymam.
– To dobrze.
Molly zamknęła oczy, pragnąc, by rozmowa potoczyła się tak, jak to sobie wymarzyła. Żeby matka nie mówiła tak obojętnie. Żeby się rozpłakała i zaczęła namawiać ją do powrotu do domu. Ale mama nie zamierzała się rozpłakać – mówiła głosem bezdusznym i oschłym, głosem, który rozdzierał jej serce.
– Masz do mnie jakąś sprawę?
– Nie… – Molly przetarła oczy. – Nie, chyba nie…
– Chcesz mi coś powiedzieć?
– Chciałam tylko… Chciałam się z tobą przywitać.
– To dobrze. Słuchaj, mam garnki na gazie, więc jeśli nie…
– Jestem w ciąży – szepnęła Molly. Matka milczała.
– Słyszałaś? Będę miała dziecko. Pomyśl tylko! Oby to była dziewczynka, mogłabym ubierać ją jak księżniczkę. Pamiętasz, jak cerowałaś mi te wszystkie sukienki? Kupię maszynę do szycia, nauczę się szyć. – Śmiała się przez łzy, mówiła szybko, gorączkowo. – Ale musisz mnie nauczyć, mamo, bo nigdy z tym sobie nie radziłam, nigdy nie umiałam fastrygować…
– Będzie kolorowe?
– Słucham?
– Czy dziecko będzie kolorowe?
– Nie wiem…
– Co znaczy – nie wiem?!
Molly zasłoniła ręką usta, żeby stłumić szloch.
– Chcesz powiedzieć, że naprawdę nie wiesz? Straciłaś rachubę, czy co?
– Mamo – szepnęła Molly – to naprawdę nie ma znaczenia. Przecież to jest moje dziecko…
– Dla tutejszych ludzi to ma znaczenie, i to wielkie. Jak myślisz, co powiedzą? A twój ojciec? To by go zabiło.
Ktoś załomotał w drzwi. Molly zerknęła przez ramię i zobaczyła mężczyznę, który wymachiwał rękami, wskazując na zegarek. Szybko się odwróciła.
– Mamo – powiedziała – chcę wrócić do domu.
– Nie możesz. Nie w tym stanie.
– Romy każe mi zrobić skrobankę, każe mi zabić moje dziecko. Wysyła mnie dzisiaj do lekarza, a ja nie wiem, co mam robić. Mamo, musisz mi powiedzieć, powiedz, co mam robić…
Matka westchnęła ze znużeniem.
– Może tak będzie lepiej – odrzekła cicho.
– To znaczy jak?
– Jak pozbędziesz się dziecka. Wstrząśnięta Molly pokręciła głową.
– Przecież to twoja wnuczka…
– To nie jest moja wnuczka. Ja takiej wnuczki nie chcę. Mężczyzna załomotał ponownie i tym razem wrzasnął, żeby wynosiła się z budki. Molly zatkała palcem ucho.
– Proszę – skamlała – pozwól mi wrócić do domu.
– Twój ojciec by tego nie przeżył – powtórzyła matka – dobrze o tym wiesz. Nie po takim wstydzie, jakiego nam narobiłaś. A mówiłam ci, Molly, mówiłam ci nieraz, uprzedzałam cię, że możesz tak skończyć. Ale ty mnie nie słuchałaś, nigdy mnie nie słuchałaś.
– Nie sprawię wam więcej kłopotów. Zerwałam z Romym, chcę tylko wrócić do domu.
Mężczyzna walił w szybę, wrzeszczał, żądał, by wynosiła się z budki. Zdesperowana Molly zaparła się plecami o drzwi.
– Mamo? Mamo?
Matka odpowiedziała, ale z wyraźną nutą triumfu w głosie:
– Jak sobie posłałaś, tak się wyśpisz.
Molly zamarła ze słuchawką przy uchu. Zdawała sobie sprawę, że matka przerwała połączenie, ale nie mogła w to uwierzyć. Mów do mnie, powiedz coś. Powiedz, że tam jesteś. Że zawsze będziesz.
– Kurwa mać, skończysz wreszcie gadać, czy nie?!
Bez słowa rozluźniła dłoń. Słuchawka zakołysała się w powietrzu i trzasnęła w szybę. Oszołomiona Molly wyszła z budki, nie widząc ani nie słysząc wyzywającego ją człowieka. Po prostu odeszła.
Nie mogę wrócić do domu. Nie mogę wrócić do domu. Ani teraz, ani nigdy.
Szła nic nie widząc, nie czując, że porusza nogami, nie słysząc, że postukuje w chodnik obcasami. Ból zagłuszył wszelkie doznania.
Romy’ego też nie zauważyła.
Cios trafił ją w podbródek i rzucił na ścianę domu. Chwyciła się krat w oknie, przytrzymała kutego żelaza, by nie upaść. Nie rozumiała, co się stało, wiedziała tylko, że boleśnie dzwoni jej w głowie, że Romy na nią wrzeszczy.