Выбрать главу

Chwycił ją za ramię i wciągnął za próg. W korytarzu znów ją uderzył. Tym razem runęła na schody.

– Gdzieś ty, kurwo, była?! – ryknął.

– Miałam… coś do załatwienia.

– Umówiłem cię na spotkanie, zapomniałaś? Chcą wiedzieć, dlaczego nie przyszłaś.

Głośno przełknęła ślinę i wbiła wzrok w schody. Nie śmiała spojrzeć mu w twarz. Miała jedynie nadzieję, że uwierzy w kłamstwo.

– Zapomniałam – szepnęła.

– Co?

– Zapomniałam.

– Co za durna dziwka. Przecież rano powiedziałem ci, gdzie masz być!

– Wiem.

– Gówno ci wyrosło zamiast mózgu.

– Myślałam o czymś innym.

– Czekają na ciebie. Rusz dupę i wskakuj w samochód. Podniosła głowę.

– Ale… ja nie jestem przygotowana.

– Przygotowana? – Parsknął śmiechem. – Niby do czego? Masz tylko walnąć się na stół i rozłożyć nogi, jasne? – Szarpnął ją za rękę, a kiedy wstała, pchnął w stronę drzwi. – Idź. Gablotę, kurwa, po ciebie przysłali.

Wyszła chwiejnie na ulicę.

Przy krawężniku czekała czarna limuzyna. Za mocno przyciemnioną szybą rysowała się głowa kierowcy.

– No dalej, właź.

– Romy, źle się czuję. Nie chcę tego robić.

– Nie zadzieraj ze mną. Wsiadaj do samochodu. – Wepchnął ją do środka i zatrzasnął drzwi.

Limuzyna ruszyła.

– Hej! – krzyknęła Molly. – Chcę wysiąść! – Od kierowcy oddzielała ją pleksiglasowa przegroda. Zaczęła w nią tłuc pięścią, ale nie zwracał na to uwagi. Spojrzała na maleńki głośnik i nagle… Przeszył ją dreszcz niepokoju. Znała ten samochód, już nim kiedyś jechała.

– Halo, proszę pana? Czy ja pana znam? Kierowca nawet się nie odwrócił.

Molly opadła na skórzane siedzenie. Ten sam samochód. Ten sam kierowca. Pamiętała jego jasne, niemal srebrzyste włosy. Poprzednio zawiózł ją do Dorchester, gdzie czekał inny mężczyzna, facet w zielonej masce na twarzy. I stół z pasami na ręce i nogi.

Niepokój ustąpił miejsca panice. Spojrzała przed siebie. Dojeżdżali do skrzyżowania. Do ostatniego skrzyżowania przed skrętem na autostradę. Wbiła wzrok w światła. Czerwone, modliła się w duchu, zmień się na czerwone…

Drogę zajechał im jakiś samochód. Kierowca gwałtownie zahamował, Molly runęła na przegrodę. Z tyłu rozjazgotały się klaksony, ruch zamarł.

Molly pchnęła drzwi i wyskoczyła na jezdnię.

– Wracaj! – wrzasnął kierowca. – Natychmiast wracaj! Przemknęła między dwoma samochodami i znalazła się na chodniku. Przeklęte obcasy, przez nie omal nie upadła! Odzyskała równowagę i puściła się pędem przed siebie.

– Hej, ty!

Zerknęła przez ramię i z przerażeniem stwierdziła, że czarny samochód parkuje przy krawężniku, a kierowca ściga ją, lawirując między trąbiącymi samochodami.

Molly biegła, biegła ciężko, niezdarnie. Inaczej nie mogła, wszystko przez te nieszczęsne pantofle na platformach. Obejrzała się na skrzyżowaniu.

Kierowca był coraz bliżej.

Co go napadło, dlaczego nie zostawi mnie w spokoju?

Zareagowała odruchowo, jak ścigane zwierzę: zaczęła kluczyć.

Skręciła w prawo, w wąską uliczkę, i stromym, nierównym chodnikiem popędziła w kierunku Beacon Hill, ale już przy pierwszej przecznicy zabrakło jej tchu. I rozbolały ją łydki – wszystko przez te cholerne buciory!

Znowu się obejrzała.

Kierowca biegł pod górę.

Ogarnięta nową falą paniki, zaczęła uciekać jeszcze szybciej. Skręciła w lewo, potem w prawo, zagłębiając się w labirynt uliczek Beacon Hill. Nie oglądała się za siebie, wiedziała, że on tam jest.

Stopy miała otarte, pokryte boleśnie piekącymi bąblami. Nic z tego, daleko nie ucieknę.

Skręciła za róg i zobaczyła taksówkę przy krawężniku. Puściła się w tamtą stronę.

Kiedy padła na tylne siedzenie i zatrzasnęła drzwi, zdumiony kierowca się obejrzał.

– Chwila! – warknął. – Jestem zajęty!

– Niech pan jedzie. Niech pan jedzie!

– Czekam na pieniądze. Wynocha stąd!

– Ktoś mnie goni. Proszę, nie może mnie pan podrzucić za następne skrzyżowanie?

– Nigdzie nie jadę. Wysiadaj, bo wezwę przez radio gliny. Molly ostrożnie uniosła głowę i wyjrzała przez okno.

Jej prześladowca stał kilka metrów dalej i rozglądał się na wszystkie strony. Natychmiast zsunęła się na podłogę.

– To on! – szepnęła.

– Gówno mnie to obchodzi. Wzywam gliny.

– Dobra, śmiało! Choć raz w życiu mi się przydadzą. Usłyszała, jak kierowca sięga po mikrofon.

– Kurwa mać! – wymamrotał i odłożył go na półkę.

– No to jak? Wzywa ich pan, czy nie?

– Nie chcę gadać z gliniarzami. Dlaczego nie wysiądziesz, tak jak ci mówię?

– Dlaczego nie może pan mnie podrzucić za najbliższe skrzyżowanie?

– No dobra już, dobra. – Zrezygnowany, mruknął coś jeszcze pod nosem, zwolnił ręczny hamulec i odbił od krawężnika. – Co to za facet?

– Wiózł mnie gdzieś, gdzie nie chciałam jechać. No to wyskoczyłam z gabloty.

– Niby dokąd cię wiózł?

– Nie wiem.

– Nie wiesz? Ja też nie chcę wiedzieć. Nie chcę wiedzieć nic o twoim spieprzonym życiu. Chcę tylko, żebyś wysiadła z taksówki. – Zahamował. – Wyskakuj.

– A on?

– Jesteśmy na Cambridge Street, podrzuciłem cię dalej, niż chciałaś. Facet został daleko za nami.

Molly podniosła głowę i zlustrowała okolicę. Ludzi było sporo, ale prześladowcy wśród nich nie zobaczyła.

– Może kiedyś panu zapłacę – rzuciła, wysiadając. Aha, może kiedyś polecę na Księżyc.

Szła szybko, najpierw Cambridge Street, potem Sudbury. Zwolniła dopiero w labiryncie uliczek North Endu.

Był tam cmentarz z ławką przed wejściem. I tablica z napisem: Copp’s Burying Ground. Usiadła i zdjęła pantofle. Pęcherze popękały, na palcach miała szkarłatne siniaki. Była zbyt zmęczona, żeby dojść chociaż do następnej ulicy, siedziała więc na bosaka i obserwowała turystów, którzy korzystając z łagodnego październikowego popołudnia, przechodzili obok z mapami Szlaku wolności w rękach.

Nie mogę wrócić do swego pokoju. Nie mogę wrócić po ubranie. Romy mnie zabije.

Dochodziła czwarta i Molly poczuła się głodna. Na śniadanie zjadła dwa pączki z truskawkowym dżemem, zapiła je sokiem grejpfrutowym i od tamtego czasu nie miała nic w ustach. Smakowite zapachy niosące się z włoskiej restauracji po drugiej stronie ulicy doprowadzały ją do szału. Zajrzała do torebki, ale znalazła tylko kilka dolarów. W pokoju ukryła trochę pieniędzy. Będzie musiała je wykraść, tak żeby Romy jej nie zauważył.

Krzywiąc się z bólu, nałożyła buty i pokuśtykała do budki telefonicznej. Proszę, zrób to dla mnie, Sophie. Choć raz w życiu bądź dla mnie miła.

Sophie odpowiedziała głosem przyciszonym i ostrożnym.

– Tak?

– To ja. Musisz pójść do mojego pokoju i…

– Odpada. Romy szaleje.

– Nie mam pieniędzy. Proszę, przynieś mi je i natychmiast spadam. Już nigdy więcej mnie nie zobaczysz.

– Ani mi się śni. Romy tam jest, rozpirza wszystko, co mu wpadnie w łapy. Możesz pożegnać się ze szmalem.

Molly oklapła.

– Posłuchaj, trzymaj się od niego z daleka, nie wracaj.

– Ale ja nie mam dokąd pójść! – Rozszlochała się żałośnie. Zrozpaczona, skuliła się jeszcze bardziej, na oczy opadły jej strąki włosów mokrych od łez. – Nie mam dokąd pójść…

Sophie milczała.

– Hej, posłuchaj, bezbiuście – odezwała się po chwili. – Chyba znam kogoś, kto mógłby cię przechować. Ale tylko kilka nocy. Potem będziesz musiała radzić sobie sama. Jesteś tam jeszcze?

Molly odetchnęła głęboko.