Выбрать главу

– Tak.

– Idź na Charter Street. Na rogu jest piekarnia, a obok piekarni pensjonat. Ona ma pokój na pierwszym piętrze.

– Kto?

– Pytaj o Annie.

– Jesteś jedną z dziewczyn Romy’ego, tak?

Spojrzała na nią przez wąską szparę w przytrzymywanych łańcuchem drzwiach. Molly widziała tylko pół twarzy, kilka jaskraworudych loków i niebieskie, podkrążone ze zmęczenia oko.

– Sophie kazała mi tu przyjść. Powiedziała, że może mnie przenocujesz…

– Najpierw powinna była spytać o to mnie.

– Proszę, czy mogłabym tu zostać? Tylko na jedną noc. – Dygocząc z zimna, skrzyżowała ręce na piersi, chwyciła się za ramiona i rozejrzała po korytarzu. – Nie mam dokąd pójść. Będę cicho. Nawet mnie nie zauważysz.

– Wkurzyłaś Romy’ego, co? Czym?

– Niczym.

Kobieta zaczęła zamykać drzwi.

– Zaczekaj! Tak, chyba go wkurzyłam. Nie chciałam znowu iść do tego lekarza i…

Drzwi się uchyliły. Kobieta bez słowa popatrzyła na jej brzuch.

– Jestem taka zmęczona – szepnęła Molly. – Nie mogłabym przespać się na podłodze? Proszę, tylko dzisiaj.

Drzwi się zamknęły.

Zrozpaczona Molly przejmująco zaszlochała. Nagle rozległ się brzęk łańcucha i drzwi otworzyły się na oścież. W progu stała rudowłosa Annie. Miała na sobie sukienkę w kwiaty, która opinała jej wydatny brzuch.

– Właź.

Molly weszła do mieszkania. Annie natychmiast zamknęła drzwi i założyła łańcuch.

Patrzyły na siebie w milczeniu. Molly zerknęła na jej brzuch. Annie poszła za jej wzrokiem i wzruszyła ramionami.

– Nie jestem gruba. Jestem w ciąży.

Molly kiwnęła głową i położyła ręce na swoim lekko zaokrąglonym brzuchu.

– Ja też.

– Dwadzieścia dwa lata opiekowałam się starcami, pracowałam w czterech domach opieki w New Jersey. Znam się na tym, wiem, jak ich upilnować, żeby nie zrobili sobie krzywdy. – Wskazała kartki leżące na stole. – Zajmuję się tym od dawna.

– Tak, widzę – odparła Toby, przeglądając świadectwa z przebiegu kariery zawodowej Idy Bogart. Kartki cuchnęły papierosowym dymem. Tak samo jak Ida Bogart, jak jej ubranie, jak również cała kuchnia, którą zatruła nikotynowymi wyziewami. Po co ja z nią rozmawiam? Nie chcę, żeby przychodziła do mojego domu. Nie chcę, żeby zbliżała się do mojej matki.

Odłożyła kartki i zmusiła się do uśmiechu.

– Zatrzymam to do chwili podjęcia decyzji.

– Potrzebuje pani kogoś od zaraz, prawda? Tak pisało w ogłoszeniu.

– Mam jeszcze innych kandydatów.

– Można spytać ilu?

– Kilku.

– Niewielu chce pracować w nocy. Dla mnie to żaden problem.

Toby wstała, dając jednoznacznie do zrozumienia, że rozmowa skończona. Szybko wyprowadziła ją z kuchni do holu.

– Będę o pani pamiętać. Dziękuję, że zechciała się pani pofatygować. – Niemal wypchnęła ją z domu, zamknęła drzwi, po czym oparła się o nie plecami, jakby chciała się zabarykadować przed kolejnymi paniami Bogart. Zostało mi tylko sześć dni – pomyślała. Jak tu kogoś znaleźć w tak krótkim czasie?

W kuchni zadzwonił telefon. Vickie.

– No i jak przebiegają rozmowy? – spytała.

– W ogóle nie przebiegają.

– Mówiłaś, że ktoś się zgłosił.

– Tak, nałogowa palaczka, dwie dziewczyny bez znajomości angielskiego i alkoholiczka, na widok której chciałam zamknąć na klucz szafkę z alkoholem. Vickie, nic z tego nie będzie. Nie mogę zostawić matki z takimi ludźmi. Dopóki kogoś nie znajdziemy, będziesz musiała zabierać ją na noc do siebie.

– Toby, ona nocami chodzi. Może otworzyć gaz, kiedy będziemy spali. Muszę myśleć o dzieciach.

– Mama nie tyka kuchenki. I zwykle przesypia całą noc.

– Może zadzwonisz do jakiejś agencji?

– To rozwiązanie na krótką metę. Codziennie nowa twarz? Odpada, to by ją rozstroiło.

– Lepsze to niż nic. Albo to, albo dom starców, innego wyjścia nie ma.

– Wykluczone. Nie oddam jej do domu starców. Vickie westchnęła.

– To tylko luźna propozycja. Myślę nie tylko o mamie, ale i o tobie. Szkoda, że tak niewiele mogę zrobić…

Fakt, szkoda. Cóż, Vickie miała na głowie dwoje dzieci, wymagających stałej uwagi. Ellen byłaby kolejnym ciężarem. Siostra nie dałaby sobie rady.

Toby podeszła do okna i wyjrzała do ogrodu. Matka stała przy szopie z grabiami w ręku. Wyglądało na to, że nie pamięta, do czego służą, bo skrobała nimi kamienną ścieżkę.

– Ilu ci jeszcze zostało? – spytała siostra.

– Dwoje.

– Jak tam ich papiery?

– Wyglądają znakomicie, ale na papierze wszyscy wyglądają znakomicie. Wóda zalatuje od nich, dopiero gdy rozmawiasz z nimi twarzą w twarz.

– Przesadzasz, chyba nie jest aż tak źle…

– Wobec tego sama z nimi porozmawiaj. Następny powinien już tu być… – W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. – To pewnie on.

– Już idę.

Toby odłożyła słuchawkę i poszła otworzyć. W progu stał starszy mężczyzna o szarej, ściągniętej twarzy i pochylonych ramionach.

– Ja w sprawie pracy. – Zdołał powiedzieć tylko tyle, chwycił go bowiem gwałtowny atak kaszlu.

Toby szybko wprowadziła go do środka i posadziła na sofie. Przyniosła mu szklankę wody i odczekała, aż mężczyzna wykaszle się i odchrząknie, by znowu zacząć kaszleć. Dopiero co wyszedł z przeziębienia, to stąd, wyjaśnił, kiedy mu na chwilę przeszło. Najgorsze ma już za sobą, musi tylko zwalczyć to zapalenie oskrzeli. Ależ nie, bynajmniej, zapalenie oskrzeli nie przeszkodzi mu w pracy, absolutnie. Zdarzało mu się pracować, kiedy był w znacznie gorszym stanie, pracował całe życie, odkąd skończył szesnaście lat.

Toby słuchała go bardziej z litości niż z zainteresowania, wbijając wzrok w dokumenty na stole. Wallace Dugan, lat sześćdziesiąt jeden. Wiedziała, że go nie zatrudni, ale nie miała serca mu przerwać. Siedziała więc bez słowa, wysłuchując opowieści o kolejach jego losu, które doprowadziły go do tej smutnej chwili życia. O tym, jak bardzo tej pracy potrzebował. I o tym, jak trudno o pracę ludziom w jego wieku.

Kiedy przyjechała Vickie, Wallace Dugan wciąż jeszcze tam siedział. Vickie weszła do salonu, zobaczyła go i skamieniała.

– To jest moja siostra Vickie – powiedziała Toby. – A to jest pan Dugan. Pan Dugan stara się o pracę.

Wallace wstał, żeby się z nią przywitać, ale natychmiast opadł na sofę, bo chwycił go kolejny atak kaszlu.

– Toby, pozwól na chwilę, możesz? – rzuciła Vickie i zniknęła w kuchni.

Toby weszła tam za nią i zamknęła drzwi.

– Co mu jest? – szepnęła Vickie. – Jakby miał raka albo gruźlicę.

– Mówi, że to zapalenie oskrzeli.

– Chyba nie chcesz go zatrudnić?

– Jak dotąd to najlepszy kandydat.

– Żartujesz. Powiedz, że żartujesz. Toby westchnęła.

– Niestety, nie. Nie widziałaś poprzednich.

– Byli gorsi od niego?!

– Ten jest przynajmniej sympatyczny.

– Jasne, a kiedy rypnie na podłogę i straci przytomność, mama zrobi mu masaż serca i sztuczne oddychanie, co?

– Vickie, nie zamierzam go zatrudniać.

– No to czemu go nie odeślesz? Zaraz ci tam wykituje. Zadzwonił dzwonek u drzwi.

– Jezus Maria. – Toby wypadła z kuchni. Mijając Dugana, posłała mu przepraszające spojrzenie, ale odkasływał właśnie w chusteczkę i nawet jej nie zauważył.

W progu stała uśmiechnięta, chochlikowata kobieta, myszka w porządnie odprasowanej bluzce i luźnych spodniach. Miała trzydzieści parę lat i fryzurę a la księżna Di.

– Doktor Harper? Przepraszam, jeśli przychodzę za wcześnie, ale chciałam mieć pewność, że się nie spóźnię i że trafię. – Wyciągnęła do niej rękę. – Jane Nolan.