Выбрать главу

– Proszę wejść. Jeszcze nie skończyłam rozmowy z innym kandydatem, ale…

– Ja z panią porozmawiam – przerwała jej Vickie. Przepchnęła się do przodu i uścisnęła Jane rękę. – Jestem siostrą doktor Harper. Chodźmy, porozmawiamy w kuchni. – Zerknęła na Toby. – Tymczasem skończ z panem Duganem. – I szeptem dodała: – Pozbądź się dziada.

Wallace Dugan wiedział już, jaki zapadł wyrok. Kiedy Toby weszła do salonu, pokonany i zrezygnowany patrzył w stół. Przed nim leżały jego dokumenty. Trzy strony kroniki czterdziestu pięciu lat pracy. Kroniki, którą prawdopodobnie musiał już zamknąć.

Gawędzili jeszcze przez chwilę, bardziej z grzeczności niż z potrzeby. Oboje wiedzieli, że już nigdy więcej się nie zobaczą. Kiedy w końcu wyszedł, Toby z ulgą zamknęła za nim drzwi. Trudno. Kierując się współczuciem i litością, nic by nie zdziałała.

Wróciła do kuchni.

Vickie była sama. Stała w drzwiach i patrzyła na ogród.

– Zobacz – powiedziała.

Ścieżką dreptała matka, a obok niej szła Jane Nolan, kiwając głową, ilekroć Ellen wskazywała jakąś roślinę. Była niczym mały, ruchliwy ptaszek, czujny na każdy ruch towarzyszki. Ellen nagle przystanęła, spojrzała w dół i zmarszczyła czoło. Pochyliła się i podniosła ogrodowe pazurki. Obracała je w rękach, szukając wskazówki, do czego mogą służyć.

– I co my tu mamy? – spytała Jane. Ellen pokazała jej pazurki.

– To. Szczotka. – Natychmiast zdała sobie sprawę, że słowo jest źle dobrane i pokręciła głową. – Nie, to nie szczotka. To jest… No wiesz, to jest do…

– Do kwiatów, prawda? – podpowiedziała Jane. – Pazurki do spulchniania ziemi.

– Tak. – Ellen się rozpromieniła. – Pazurki.

– Odłóżmy je na miejsce, żeby się nie zapodziały. I żebyśmy na nie przypadkiem nie nastąpiły. – Jane położyła pazurki w taczce. Podniosła głowę i widząc Toby, uśmiechnęła się do niej i pomachała. Potem wzięła Ellen pod rękę i zniknęły za rogiem domu.

Toby poczuła, że z ramion spada jej niewidzialny ciężar. Popatrzyła na siostrę.

– No i co o niej myślisz?

– Ma spore doświadczenie. I znakomite referencje z trzech domów opieki. Będziemy musiały podnieść jej stawkę, bo to przyuczona pielęgniarka, z prawem do praktyki. Ale myślę, że warto.

– Zdaje się, że mama ją polubiła, to najważniejsze. Vickie westchnęła z satysfakcją. Misja zakończona. Medal za skuteczność.

– No i widzisz? – rzuciła, zamykając drzwi. – To wcale nie było takie trudne.

Jeszcze jeden dzień, jeszcze jeden dolar. Jeszcze jeden trup. Daniel Dvorak cofnął się od stołu i zdjął rękawiczki.

– Oto i twoja odpowiedź, Roy. Rana drążąca w lewej górnej ćwiartce i uszkodzenie śledziony, które wywołało silny krwotok wewnętrzny. Ten człowiek na pewno nie umarł z przyczyn naturalnych. Żadnych niespodzianek. – Wrzucił rękawiczki do kosza i spojrzał na detektywa Sheehana.

Sheehan stał przy stole, lecz bynajmniej nie patrzył na opróżnioną jamę brzuszną. Nie, Sheehan robił słodkie oczy do Lisy. Jakie to romantyczne. Romeo i Julia nad ludzkimi zwłokami.

Dvorak pokręcił głową i poszedł umyć ręce. W lustrze obserwował rozwój sytuacji. Sheehan wyprostował plecy i wciągnął brzuch. Lisa roześmiała się, odrzucając z czoła puszyste blond loki. Natura bierze górę nawet w sali autopsyjnej.

Nawet gdy mężczyzna jest dużo starszy, żonaty i otyły.

Jeśli Sheehan chce odgrywać romantycznego kochanka, to jego sprawa – pomyślał, spokojnie wycierając ręce. Ale powinienem go ostrzec, że nie jest pierwszym gliniarzem, który tutaj przypomina sobie o własnych hormonach. Sekcje zwłok stały się ostatnio bardzo popularne, i to wcale nie ze względu na zwłoki.

– Będę w gabinecie – rzucił i wyszedł.

Dwadzieścia minut później do drzwi zapukał Sheehan. Wszedł z nieśmiałym, acz szczęśliwym wyrazem twarzy człowieka, który zdaje sobie sprawę, że zachowuje się głupio, wie, że inni też o tym wiedzą, i który ma to gdzieś.

Dvorak doszedł do wniosku, że on też ma to gdzieś. Wyjął z szafki teczkę i podał ją Sheehanowi.

– Końcowe wyniki badań toksykologicznych, o które prosiłeś. Jeszcze coś?

– Eeee… Tak. To dziecko. Ustaliliście przyczynę zgonu?

– Wszystkie objawy wskazują na zespół nagłej śmierci niemowląt.

Sheehan zapalił papierosa.

– Tak myślałem.

– Mógłbyś to zgasić?

– Słucham?

– W tym budynku obowiązuje zakaz palenia.

– Nawet tutaj?

– Wszystko przesiąka dymem. Sheehan parsknął śmiechem.

– W twoim zawodzie trudno narzekać na zapachy. – Mimo to zgasił papierosa na talerzyku, który podsunął mu Dvorak. – Wiesz, ta Lisa to miła dziewczyna.

Daniel nie odpowiedział, uznawszy, że tak będzie bezpieczniej.

– Ma chłopaka?

– A skąd mam wiedzieć?

– Nigdy jej o to nie pytałeś?

– Nie.

– Nawet z czystej ciekawości?

– Ciekawi mnie dużo rzeczy, ale to akurat wcale. – Dvorak milczał chwilę. – Tak przy okazji, jak się miewa żona i dzieci?

Sheehan odchrząknął.

– Dobrze, dziękuję.

– A w domu? Też wszystko dobrze?

– Tak. Oczywiście.

Dvorak ponuro kiwnął głową.

– No to szczęściarz z ciebie.

Sheehan poczerwieniał i wbił wzrok w protokół toksykologiczny.

Gliniarze widzą za dużo śmierci – pomyślał Daniel. Dlatego próbują chwytać wszystko, co w życiu najlepsze. Sheehan, bystry i w gruncie rzeczy porządny gość, walczył z pierwszymi oznakami wieku średniego, jakie dostrzegał w lustrze.

W tym momencie do gabinetu weszła Lisa z dwiema tacami preparatów. Posłała Sheehanowi uśmiech i zdumiała się, gdy szybko uciekł wzrokiem w bok.

– Co to jest? – spytał Dvorak.

– Na górnej tacy wątroba i płuca Josepha Odette. Na dolnej mózg Parmentera. – Znowu zerknęła na Sheehana, ale tym razem z wyniosłą godnością. – Życzył pan sobie tylko barwienie hematoksyliną, eozyną i PAS-em, prawda? – spytała rzeczowo.

– Nie barwiłaś czerwienią Kongo?

– Też, na wszelki wypadek. – I opuściła gabinet z nie naruszoną dumą.

Zaraz potem wyszedł i Sheehan, chwilowo utemperowany Romeo.

Dvorak przeniósł tace do laboratorium i włączył mikroskop. Pierwszy preparat: tkanka płucna Joeya Odette. Palacz – pomyślał Daniel, spoglądając na pęcherzyki. Żadna niespodzianka, już w czasie autopsji widział u niego zmiany rozedmowe. Przejrzał kilka preparatów z innymi wycinkami tkanki płucnej, a potem zajął się wątrobą. Marskość i stłuszczenie. Nie tylko palacz, ale i pijak. Gdyby Joey Odette nie palnął sobie w łeb, na pewno wysiadłyby mu płuca albo wątroba. Samobójstwo można popełnić na wiele sposobów.

Przedyktował uwagi, odłożył szkiełka i sięgnął po drugą tacę.

Pierwszy preparat mózgu Angusa Parmentera – mikroskopowe badanie mózgu przeprowadza się rutynowo, to nieodłączny element każdej sekcji – wycinek kory móżdżku barwiony różowawym kwasem nadjodowym według Schiffa. Dvorak poprawił ostrość. Patrzył przez okular co najmniej dziesięć sekund, próbując połapać się w tym, co widzi.

Artefakt – pomyślał. Nic innego. Zniekształcenie tkanki, pojawiające się w preparacie mikroskopowym w trakcie jego przygotowywania lub barwienia.

Odłożył szkiełko i wziął następne. Wyregulował ostrość.

I znów wszystko wyglądało nie tak. Zamiast jednolitej tkanki neuronalnej, poprzetykanej szkarłatnymi jądrami, widział coś w rodzaju różowawo-białej piany. Wszędzie pełno wakuoli, jakby substancję mózgową nadjadły mikroskopijne mole.

Powoli uniósł głowę. I spojrzał na swój palec – na palec, w który skaleczył się skalpelem. Ranka już się zagoiła, lecz w miejscu, gdzie zamknęły się jej brzegi, na skórze widniała cieniuteńka blizna. Dotykałem wtedy mózgu. I przeciąłem podwójne rękawice.