Rozszerzyła palcami nacięcie i wsunęła w nie plastikową rurkę. Val podłączyła ją do pompy podciśnieniowej. Rurka natychmiast wypełniła się krwią, która od razu spłynęła do pojemnika.
Toby i Val wymieniły spojrzenia, myśląc o tym samym: Brace wykrwawiał się do klatki piersiowej, i to szybko.
Popatrzyła mu w oczy. Obserwował ją i chyba dostrzegł wyraz lęku na jej twarzy.
– Kiepsko… – wychrypiał. Ścisnęła go za ramię.
– Wszystko będzie dobrze, Robbie. Zaraz przyjdzie chirurg.
– Zimno. Tak mi zimno… Maudeen okryła go kocem.
– Gdzie ta minusowa zerówka?! – zawołała Toby.
– Właśnie ją podwieszam.
– Toby – szepnęła Val. – Ciśnienie skurczowe spadło do osiemdziesięciu pięciu.
– Szybciej, szybciej! Podajmy mu wreszcie krew! Otworzyły się drzwi i do sali wszedł Doug Carey.
– Co tu mamy? – warknął.
– Rany postrzałowe piersi i pleców – poinformowała Toby. – Na zdjęciach widać trzy kule, ale znalazłam cztery otwory wlotowe. Poza tym odma wentylowa. I to – wskazała pojemnik, w którym zebrało się już sto centymetrów sześciennych krwi. – Nacięłam go ledwie przed kilkoma minutami. Ciśnienie spada.
Carey spojrzał na podświetlone zdjęcia.
– Otwieramy – rzucił.
– Musielibyśmy ściągnąć cały zespół, może trzeba by podłączyć płuco-serce?
– Nie ma na to czasu. Krwawienie trzeba powstrzymać natychmiast. – Spojrzał jej w twarz i Toby poczuła, że odżywa w niej stara niechęć. Doug Carey to sukinsyn, ale w tej chwili bardzo go potrzebowała. Ona i Robbie.
Popatrzyła na anestezjolożkę i kiwnęła głową.
– Intubacja. Przygotujemy go. Val, zestaw do torakotomii… Podczas gdy wszyscy krzątali się, pielęgniarka anestetyczna nabrała do strzykawki dawkę etomidatu, środka odurzającego, po którym Robbie miał stracić przytomność na czas intubacji. Toby poluźniła maskę tlenową. Brace nie odrywał od niej wzroku, wpatrywał się w nią z rozpaczą i nadzieją. Tyle razy widziała przerażenie w oczach pacjentów, tyle razy dławiła w sobie emocje, żeby móc skoncentrować się na pracy. Ale strachu w oczach tego pacjenta zignorować nie mogła. Tego człowieka znała, tego człowieka zdążyła polubić.
– Wszystko będzie dobrze – powtórzyła. – Musisz mi zaufać. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. – Łagodnie objęła dłońmi jego twarz i posłała mu uśmiech.
– Liczę… na… ciebie… Toby – powiedział z trudem. Kiwnęła głową.
– I bardzo dobrze. A teraz pójdziemy spać. Gotowy?
– Obudź mnie… kiedy będzie… po wszystkim.
– Przejdziesz przez to tak szybko, że nawet się nie spostrzeżesz. – Dała znak i pielęgniarka anestetyczna wstrzyknęła środek odurzający do przewodu kroplówki. – Śpij, Robbie, śpij. Kiedy się obudzisz, będę przy tobie.
Wciąż na nią patrzył. Toby: ostatni obraz, jaki zarejestrował, ostatnia twarz, którą widział. Z jego oczu powoli znikała świadomość. Mięśnie zwiotczały, powieki opadły.
– Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Zdjęła mu maskę. Pielęgniarka anestetyczna natychmiast odchyliła Robbiemu głowę i wsunęła do gardła laryngoskop. Intubacja zajęła jej ledwie kilka sekund. Podłączono tlen, oklejono taśmą rurkę. Od tej chwili oddychał za niego respirator, tłocząc do płuc życiodajną mieszankę tlenu i halotanu.
Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Spięta Toby odetchnęła i szybko nałożyła fartuch. Wiedziała, że łamie wszelkie zasady i obowiązujące w tej sali regulaminy, ale na zadbanie o pełną sterylność nie było czasu. Zaciągnęła rękawiczki i podeszła do stołu.
Stanęła naprzeciw Careya. Pierś pacjenta została już pospiesznie wysmarowana betadiną i obłożona gazowymi serwetami, wyznaczającymi pole operacyjne.
Carey zrobił czyste, pojedyncze nacięcie wzdłuż mostka. Nie było czasu na elegancję – chociaż z trzech dużych kroplówek nieustannie ściekał roztwór soli fizjologicznej i krew, ciśnienie skurczowe spadło do siedemdziesięciu. Toby nieraz uczestniczyła w nagłych torakotomiach, lecz ich brutalność zawsze ją przerażała. Powstrzymując mdłości, patrzyła, jak Carey chwyta piłę i rozcina mostek, widziała, jak nad wirującym ostrzem wykwita mgła rozpylonej kości i krwi.
– Cholera jasna! – Carey zajrzał do klatki piersiowej. – Tu jest co najmniej litr krwi. Ssak! I ręczniki!
Krew zabulgotała w rurce tak głośno, że zagłuszyła popiskiwanie monitora pozwalającego śledzić pracę serca Robbiego. Val zajęła się ssakiem, tymczasem Maudeen rozerwała torbę ze sterylnymi ręcznikami. Carey wetknął jeden z nich do wnętrza klatki piersiowej. Kiedy go wyjął, ręcznik ociekał krwią. Carey cisnął go na podłogę i chwycił następny. Ten również nasiąkł w jednej chwili.
– Dobra. Dobra… Chyba już widzę, skąd ten krwotok. Wygląda na to, że z tętnicy zstępującej. Tak, leje się jak cholera. Toby, musicie szybciej oczyszczać pole…
Ssak wciąż bulgotał. Chociaż większość krwi już odsączyli, jamę klatki piersiowej ciągle zalewała krew z uszkodzonej aorty.
– Nie widzę kuli – rzucił Carey. Zerknął na zdjęcia, spojrzał w dół. – Przeciek zlokalizowałem, ale gdzie jest ta pieprzona kula?
– Nie można tego zaszyć?
– Kula może tkwić w ścianie aorty. Zamkniemy ją i pęknie w innym miejscu. – Sięgnął po igłę i nici. – Dobra, najpierw zatamujemy krwotok. Potem się rozejrzymy…
Toby odciągnęła płuco i Carey zabrał się do szycia. Robił to szybko, igła wchodziła i wychodziła z rozerwanej ścianki aorty. Gdy krwotok ustał, wszyscy głośno odetchnęli.
– Ciśnienie? – spytał Carey.
– Utrzymuje się na siedemdziesięciu pięciu – zameldowała Val.
– Nie odłączać krwi. Mamy więcej jednostek?
– Już niosą.
– Dobrze. – Carey nabrał powietrza. – Zobaczmy, co jeszcze tu znajdziemy…
Odessał do końca krew, żeby dokładniej obejrzeć wnętrze klatki piersiowej. Potem wziął gąbkę i delikatnie osuszył zaszytą aortę. Raptem zamarł.
– Kurwa mać – mruknął. – Kula…
– Co?
– Kula jest tu! Prawie przebiła przeciwległą ścianę! – Zaczął wyciągać rękę.
I w jednej chwili z piersi Robbiego wytrysnęła fontanna krwi, zalewając im twarze.
– Nie! – krzyknęła Toby.
Ogarnięty paniką Carey chwycił z tacy szczypczyki zaciskowe i nie zważając na buchającą krew, włożył do klatki piersiowej. Musiał pracować na oślep, macając w połyskliwym morzu czerwieni, które już wylewało się na stół, które już wsiąkało w fartuch Toby.
– Nie mogę tego zatamować. Na dotyk to jest tak, jakby rozerwało mu całą ściankę…
– Niech pan ją zaciśnie! Nie może pan zacisnąć?
– Co zacisnąć? Poszła cała aorta… Zapiszczał monitor.
– Asystolia! – krzyknęła anestezjolożka. – Asystolia!
Toby rzuciła okiem na ekran. Wyświetlał płaską linię.
Błyskawicznie włożyła rękę do ciepłego jeziora krwi i odnalazła serce. Ścisnęła je raz, drugi raz, zmuszając mięsień do pracy.
– Niech pani przestanie! – rozkazał Carey. – Jeszcze bardziej się wykrwawia!
– Przecież doszło do zatrzymania…
– Nic pani na to nie poradzi.
– No to co robimy, do ciężkiej cholery?!
Monitor wciąż piszczał. Carey spojrzał na otwartą klatkę piersiową. Na lśniącą krew, która ją wypełniała. Odkąd Toby przerwała masaż, gwałtowny krwotok ustał. Kap, kap, kap – przelewając się przez brzegi rany, krew ściekała wolno na podłogę.