– To już koniec. – Carey odstąpił cicho od stołu. Fartuch miał do pasa przesiąknięty krwią. – Nie było co szyć, Toby. Doszło do rozwarstwienia ściany aorty. Po prostu ją rozerwało.
Toby spojrzała na twarz Robbiego. Oczy miał przymknięte, opadła mu szczęka. Respirator wciąż pracował, tłocząc powietrze do martwego ciała.
Anestezjolożka pstryknęła wyłącznikiem. W sali zaległa cisza.
Toby położyła rękę na ramieniu Robbiego. Przez sterylne prześcieradło czuła, że ciało jest jeszcze ciepłe i jędrne.
„Nie pozwolę, żeby coś ci się stało”.
– Przepraszam – szepnęła. – Przepraszam…
Policja przyjechała przed jego żoną. Kilka minut po przybyciu pierwszego radiowozu funkcjonariusze zabezpieczyli miejsce zbrodni i ogrodzili taśmą pół parkingu. Kiedy do izby przyjęć wpadła Greta Brace, parking tonął w świetle reflektorów sześciu radiowozów, które ściągnęły do Springer Hospital zarówno z Newton, jak i z Bostonu. Toby stała w recepcji, rozmawiając z jednym z detektywów, gdy zauważyła ją w drzwiach: Greta wbiegła do środka w rudej chmurze rozwichrzonych włosów. W poczekalni kłębił się tłum policjantów, było tam również kilkoro przerażonych pacjentów, tak że musiała się między nimi przepychać, klnąc i szlochając.
– Gdzie on jest?! – krzyczała.
Toby przerwała rozmowę i szybko do niej podeszła.
– Tak mi przykro…
– Gdzie on jest?!
– W sali operacyjnej, na urazówce. Greto, nie! Nie idź tam! Daj nam trochę czasu na…
– To mój mąż. Muszę zobaczyć mojego męża.
– Greto…
Wyminęła Toby i wbiegła do bloku operacyjnego. Nie wiedziała, dokąd ma iść, zygzakowała po korytarzu, gorączkowo otwierając to jedne, to drugie drzwi. W końcu zobaczyła tabliczkę z napisem „Sala operacyjna”. Wpadła do środka. Toby tuż za nią.
Pochylony nad zwłokami Dvorak – był w fartuchu i w rękawiczkach – podniósł wzrok. Robbie leżał na stole nago, z ziejącą raną w klatce piersiowej i z obwisłą po śmierci twarzą.
– Nie – jęknęła cicho Greta. – Nie! – zawodziła głosem wysokim i przenikliwym.
Toby próbowała wyprowadzić ją z sali, ale Greta wyszarpnęła się i chwiejnie podeszła do męża. Ujęła w dłonie jego twarz, całowała oczy, całowała czoło. Z ust wciąż sterczała mu rurka intubacyjna. Greta zaczęła zrywać taśmę, by usunąć ten przedmiot, uwłaczający poczuciu godności. Dvorak przytrzymał jej rękę.
– Przykro mi – powiedział cicho. – To musi pozostać tak jak jest.
– Chcę, żeby to stąd zniknęło!
– Rurka musi tu na razie pozostać. Wyjmę ją, kiedy skończę badanie.
– Kim pan, do diabła, jest?
– Anatomopatologiem. Daniel Dvorak. – Spojrzał na detektywa, który wszedł do sali.
– Pani Brace? Detektyw Sheehan. Lepiej stąd wyjdźmy. Usiądziemy w jakimś spokojnym kącie, dobrze?
Greta ani drgnęła. Z twarzą skrytą za szopą zmierzwionych włosów stała, mrucząc cicho i głaszcząc twarz męża.
– Musi nam pani pomóc, chcemy się dowiedzieć, co tu zaszło. – Sheehan delikatnie dotknął jej ramienia. – Usiądźmy w sąsiednim pokoju. Tam będziemy mogli porozmawiać.
W końcu pozwoliła odciągnąć się od stołu. W drzwiach przystanęła i spojrzała na męża.
– Zaraz wracam, Robbie. – I powoli wyszła z sali. Toby i Dvorak zostali sami.
– Nie wiedziałam, że pan tu jest.
– Przyjechałem dziesięć minut temu. Kłębi się tam taki tłum, że pewnie mnie pani nie zauważyła.
Popatrzyła na Robbiego, zastanawiając się, czy ciało jest jeszcze ciepłe.
– Szkoda, że nie możemy zamknąć izby przyjęć. Chciałabym pójść do domu. Ale nic z tego, pacjenci ciągle przychodzą. Z bólem brzucha, z zasmarkanym nosem. Ze swymi głupimi dolegliwościami. – Do oczu napłynęły jej łzy. Otarła twarz i ruszyła do wyjścia.
– Toby?
Przystanęła, ale się nie odezwała ani nie odwróciła.
– Muszę z panią porozmawiać. O tym, co się stało.
– Rozmawiałam już chyba z sześcioma policjantami. Nikt z nas tego nie widział. Znaleźliśmy go na parkingu. Czołgał się do drzwi.
– Zgadza się pani z doktorem Careyem, że śmierć nastąpiła wskutek rozerwania aorty?
Nabrała powietrza i niechętnie się odwróciła.
– Zgadzam się ze wszystkim, co powie.
– Co pani pamięta z operacji?
– W ścianie aorty był mały otwór. Carey go zaszył. Wtedy spostrzegliśmy, że kula… przeszła na wylot, że ścianka jest rozerwana od środka. Doszło do rozwarstwienia, a potem… Potem rozerwało aortę. – Przełknęła ślinę i uciekła wzrokiem w bok. – To był koszmar.
Dvorak milczał.
– Znałam go – szepnęła Toby. – Byłam w jego domu. Poznałam jego żonę. O Chryste… – Wybiegła z sali.
Jedynym schronieniem, jakie mogła znaleźć, była dyżurka – wpadła tam i usiadła na łóżku, kiwając się i płacząc. Nie słyszała nawet pukania do drzwi.
Do pokoju cicho wszedł Dvorak. Był bez fartucha, zdjął już rękawiczki i stanął przy łóżku, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Dobrze się pani czuje? – spytał w końcu.
– Nie, niedobrze.
– Przepraszam za te pytania. Musiałem je zadać.
– Ale robił to pan z kurewską bezdusznością.
– Musiałem wiedzieć, Toby. Nie możemy mu pomóc, teraz już nie. Ale możemy się dowiedzieć, co zaszło. Jesteśmy mu to winni.
Ukryła twarz w dłoniach. Próbowała nad sobą zapanować, usiłowała powstrzymać łzy. Płakała w jego obecności, Dvorak stał tam, patrzył na nią, czym jeszcze bardziej czuła się upokorzona. Rozległo się skrzypnięcie krzesła. Usiadł. Kiedy zdołała wreszcie dźwignąć głowę, stwierdziła, że patrzy mu prosto w oczy.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że znała pani ofiarę.
– On nie jest ofiarą. Miał na imię Robbie.
– Dobrze. Robbie. Nie wiedziałem, że pani go znała. – Zawahał się. – Byliście bliskimi przyjaciółmi?
– Nie. Przyjaciółmi, ale nie bliskimi.
– Bardzo ciężko to pani przeżywa.
– A pan tego nie rozumie, prawda?
– Nie do końca.
Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.
– To dopada nas wszystkich. Kiedy tracimy pacjenta, w większości przypadków jakoś z tym sobie radzimy. Do chwili, gdy umrze jakieś dziecko. Albo znajomy. I nagle uświadamiamy sobie, że dłużej nie damy rady tego znosić… – Przetarła ręką oczy. – Muszę wracać do pracy. Pewnie czekają pacjenci…
Chwycił ją za rękę.
– Toby, jeśli to panią pocieszy, uważam, że nie mogła go pani uratować. Ta aorta była dosłownie rozszarpana.
Spojrzała na jego dłoń, lekko zdziwiona, że wciąż ściska ją za nadgarstek. On też był zaskoczony swoim spontanicznym gestem i szybko cofnął rękę. Milczeli chwilę.
– Za blisko – szepnęła. – Za blisko… Zamordowali go ledwie o krok stąd. – Skrzyżowała ręce na piersiach, chwyciła się za ramiona i znów poczuła, że musi na niego spojrzeć. – Przechodzę przez ten parking co wieczór, przechodzą tamtędy wszystkie pielęgniarki. Jeśli był to zwykły rabunek, każda z nas stanowiłaby o wiele łatwiejszy cel.
– Czy w Springer Hospital zdarzały się już podobne wypadki?
– Podobne? Nie. Pamiętam, kilka lat temu zgwałcono tu pielęgniarkę. Ale Newton to nie centrum Bostonu, nie szalejemy tutaj na punkcie bezpieczeństwa.
– Potwory mieszkają i na przedmieściach.
Pukanie do drzwi wystraszyło oboje. Toby otworzyła. W progu stał detektyw Sheehan.
– Pani doktor, muszę zadać pani kilka pytań. – Wszedł i zamknął za sobą drzwi. W dyżurce zrobiło się nagle bardzo ciasno. – Rozmawiałem przed chwilą z panią Brace. Niewykluczone, że jej mąż przyjechał tu, aby zobaczyć się z panią.