Выбрать главу

Toby pokręciła głową.

– Po co?

– Właśnie się nad tym zastanawialiśmy. Zadzwonił do żony koło szóstej i uprzedził ją, że się spóźni, bo musi wpaść do Wicklin Hospital.

– No i? Był tam?

– Moi ludzie to sprawdzają. Rzecz w tym, że nie wiemy, dlaczego przyjechał akurat tutaj, do Springer Hospital. Może pani wie?

– Nie. Nie mam pojęcia.

– Kiedy widziała go pani po raz ostatni?

– Wczoraj wieczorem. Sheehanowi drgnęła brew.

– Był tu?

– Nie. To ja byłam u niego w domu. Pomagał mi odszukać karty choroby…

– Spotkaliście się, żeby porozmawiać o kartach choroby?

– Tak. – Spojrzała na Dvoraka. – To było zaraz po widzeniu się z panem. Powiedział mi pan, co wykryliście u Angusa Parmentera. Myślałam o Harrym Slotkinie, zastanawiałam się, czy on też chorował na CJD. Pojechaliśmy z Robbiem odszukać kartę Slotkina i…

– Co to jest CJD? – przerwał jej Sheehan.

– Choroba Creutzfeldta-Jakoba. Śmiertelna infekcja mózgu.

– Dobra. Spotkaliście się więc wczoraj wieczorem. A później?

– Pojechaliśmy do Brant Hill. Przejrzeliśmy kartę i potem wróciliśmy.

– Nie zatrzymywaliście się po drodze? Nie odwiedził pani?

– Nie. Wróciłam do domu koło wpół do jedenastej. Sama. Nie dzwonił do mnie, ja też do niego nie dzwoniłam, dlatego nie wiem, po co chciał się ze mną zobaczyć.

Znowu rozległo się pukanie do drzwi. Ciekawe, ilu jeszcze ludzi zmieści się w tej klitce – pomyślała Toby. W progu stała Val.

– Mamy pacjenta z osłabioną czynnością lewej połowy ciała i z niewyraźną mową. Ciśnienie dwieście pięćdziesiąt na sto trzydzieści. Jest w dwójce.

Toby popatrzyła na Sheehana.

– Nie mam nic więcej do powiedzenia. Zechce pan wybaczyć, pacjent czeka.

O ósmej rano zaparkowała na podjeździe obok granatowego saaba Jane i wyłączyła silnik. Była zanadto wyczerpana, żeby wysiąść z samochodu i od razu stawić czoło Ellen, siedziała więc chwilę, patrząc na martwe liście, które wiatr niósł przez trawnik. Miała za sobą jedną z najgorszych nocy w swoim życiu. Najpierw śmierć Robbiego, potem procesja poważnych przypadków: udar, zawał i tak ciężka, krańcowa faza rozedmy płuc, że pacjent wymagał intubacji. Do tego wszystkiego tłum policjantów z krótkofalówkami i poczucie ogólnego zamieszania. Czyżby mieli wczoraj pełnię księżyca? A może to jakiś zwariowany układ planet posiał chaos w izbie przyjęć? I ten Sheehan. Wszędzie na nią czatował, ciągle zastawiał pułapki, wykorzystywał każdą sposobność, by zadać jej „ostatnie pytanie”.

Pod uderzeniem wiatru samochód lekko się zakołysał. Ogrzewanie było wyłączone i Toby zaczynała marznąć. W końcu wysiadła i weszła do domu.

Powitał ją zapach kawy i miłe pobrzękiwanie porcelany w kuchni.

– Już jestem! – zawołała, wieszając kurtkę w szafie. W drzwiach stanęła ciepło uśmiechnięta Jane.

– Właśnie zaparzyłam kawę. Napije się pani?

– Chętnie bym się napiła, ale nie będę mogła zasnąć.

– To bezkofeinowa. Wiedziałam, że prawdziwej pani nie zechce.

Toby też się uśmiechnęła.

– W takim razie poproszę. Z przyjemnością się napiję.

Przez okno zaglądał blady poranek. Siedziały przy kuchennym stole i piły kawę. Ellen jeszcze się nie obudziła i Toby miała lekkie wyrzuty sumienia, że tak bardzo cieszy ją ta chwila zwłoki i cudownego spokoju. Odchyliła się na krześle i wdychała aromat parującej filiżanki.

– Bosko…

– To tylko zwykła kolumbijka.

– Tak, ale nie musiałam jej mleć. Nie musiałam parzyć. Po prostu siedzę tu sobie i piję.

Jane współczująco pokiwała głową.

– Miała pani ciężki dyżur.

– Tak ciężki, że nie chcę o tym mówić. – Odstawiła filiżankę i przetarła ręką twarz. – Jak minęła noc?

– Dość bezładnie. Mama miała kłopoty z zaśnięciem. Kładła się i wstawała, znów się kładła i znowu wstawała. Snuła się po całym domu.

– O Boże. Dlaczego?

– Mówiła, że musi odebrać panią ze szkoły, szukała kluczyków do samochodu.

– Nie prowadzi od lat. Nie mam pojęcia, co ją napadło.

– Bardzo nie chciała, żeby czekała pani w szkole – wyjaśniła z uśmiechem Jane. – Martwiła się, że pani zmarznie. Kiedy spytałam, ile ma pani lat, powiedziała, że jedenaście.

Jedenaście lat – pomyślała Toby. Wtedy umarł tato. Wtedy wszystko zwaliło się na barki mamy. Jane wstała i umyła filiżankę.

– Tak czy inaczej, wykąpałam ją, więc nie musi pani zawracać tym sobie głowy. O północy zjadłyśmy solidną przekąskę. Myślę, że nieprędko wstanie. Może nawet prześpi cały dzień. – Postawiła filiżankę na suszarce i odwróciła się. – Musiała być cudowną matką.

– Tak, była – odrzekła niewyraźnie Toby.

– Miała pani szczęście. Więcej szczęścia niż ja… – Oczy jej posmutniały, utkwiła wzrok w podłodze. – Cóż, nie wszyscy możemy mieć wymarzonych rodziców, prawda? – Nabrała powietrza, jakby chciała jeszcze coś dodać, ale uśmiechnęła się tylko i sięgnęła po torebkę. – Do zobaczenia jutro wieczorem. – Wyszła, zamykając za sobą frontowe drzwi.

Bez Jane kuchnia wydawała się pusta. Martwa. Toby wstała, poszła do pokoju matki i zajrzała przez uchylone drzwi. Ellen spała. Toby cicho weszła do środka i przysiadła na łóżku.

– Mamo?

Ellen odwróciła się na plecy. Powoli otworzyła oczy i skupiła wzrok na córce.

– Mamo, dobrze się czujesz?

– Jestem zmęczona – wymamrotała Ellen. – Dzisiaj jestem zmęczona.

Toby położyła jej rękę na czole. Matka nie gorączkowała. Odgarnęła jej z oczu pasemko siwych włosów.

– Chyba nie jesteś chora?

– Chce mi się tylko spać.

– Dobrze. – Toby pocałowała ją w policzek. – Śpij. Ja też się położę.

– Dobranoc.

Wyszła, nie zamykając za sobą drzwi. Postanowiła, że drzwi do swojej sypialni też zostawi otwarte, by usłyszeć, jeśli Ellen ją zawoła. Wzięła prysznic i przebrała się w podkoszulek, w którym zwykle sypiała. Gdy usiadła na łóżku, zadzwonił telefon.

Podniosła słuchawkę.

– Halo?

– Można spytać, do kogo się dodzwoniłem? – Skądś znała ten głos.

Zaskoczona bezceremonialnością nieznajomego, odparła:

– Skoro nie wie pan, do kogo pan dzwoni, nie mogę panu pomóc. Żegnam.

– Chwileczkę. Mówi detektyw Sheehan z policji bostońskiej. Próbuję ustalić, do kogo należy ten numer.

– Detektyw Sheehan? Mówi Toby Harper.

– Doktor Harper?

– Tak. Wykręcił pan mój domowy numer. Nie wiedział pan o tym?

Sheehan milczał.

– Nie – odrzekł po chwili.

– W takim razie skąd pan go ma?

– Z telefonu Brace’a.

– Co?!

– Pod fotelem kierowcy w jego samochodzie leżał telefon komórkowy. Znalazłem go kilka minut temu i wcisnąłem przycisk ponownego wybrania ostatniego numeru, pod który z niego dzwoniono. – Znowu umilkł. – Była pani ostatnią osobą, do której telefonował.

Dojazd zajął Vickie pół godziny – miała popilnować matki – Toby natomiast co chwilę grzęzła w porannych korkach, tak że przebicie się do centrum Bostonu zajęło jej aż czterdzieści minut. A przesłuchanie u Sheehana tak ją zmęczyło i rozdrażniło, że gotowa była urwać łeb każdemu, kto wszedłby jej w drogę. I chociaż powinna od razu wrócić do domu i położyć się spać, zatelefonowała z samochodu do Vickie i uprzedziła ją, że musi jeszcze gdzieś wstąpić.

– Mama kiepsko wygląda – powiedziała siostra. – Co jej jest?

– Wczoraj czuła się dobrze.

– Przed chwilą zwymiotowała. Zmusiłam ją do wypicia soku i trochę jej lepiej. Ale wciąż jest bardzo senna.