– Nie do wiary. Zupełnie o tym zapomniałam…
– Ale my nie – odrzekła Maudeen, pstrykając kolejne zdjęcie. – Nie ma to jak siedemnaście lat, co?
– Och, dużo bym za to dała. Co za dowcipniś wetknął w tort sto świeczek?
Morty, technik laboratoryjny, podniósł do góry pulchną rękę.
– To nie moja wina. Nikt mi nie powiedział, kiedy przestać.
– Widzisz, Morty chciał sprawdzić skuteczność czujników systemu przeciwpożarowego…
– Właściwie to chcieliśmy zrobić ci test spirometryczny – wtrąciła Val, pielęgniarka z izby przyjęć. – Żeby go zaliczyć, musisz zdmuchnąć wszystkie świeczki za jednym razem.
– A jak nie dam rady?
– Będziemy musieli intubować!
– No, Toby! Pomyśl sobie jakieś życzenie – ponaglała Maudeen. – Niechaj będzie ciemnowłosy i przystojny.
– W moim wieku zgodziłabym się na niskiego, grubego i bogatego.
– Hej! – wykrzyknął Ario, szpitalny ochroniarz. – To ja! Spełniam dwa z trzech warunków.
– Ale masz żonę, baranie – odpaliła Maudeen.
– Dalej, Toby! Pomyśl sobie jakieś życzenie!
– Właśnie, życzenie!
Toby usiadła przed tortem. Maudeen, Val, Morty i Ario stanęli wokół niej, chichocząc i przepychając się jak niesforne dzieciaki. Byli jej drugą rodziną, rodziną, z którą łączyły ją nie więzy krwi, lecz lata wspólnych przejść. Maudeen, Val i pani doktor – stała obsada nocnych dyżurów w izbie przyjęć. Ario nazwał je kiedyś Damską Brygadą. Biada mężczyźnie, który zgłosiłby się do nich z dolegliwościami urologicznymi. Życzenie – pomyślała Toby. Czego mam sobie życzyć? A raczej od czego zacząć? Nabrała powietrza i dmuchnęła. Wszystkie świeczki zgasły przy gromkim aplauzie przyjaciół.
– I o to chodzi! – zakrzyknęła Val, wyciągając świeczki z tortu. Nagle spojrzała w okno. Koledzy poszli za jej wzrokiem.
Na parking zajechał policyjny radiowóz z migającymi światłami na dachu.
– Mamy klienta – mruknęła Maudeen.
– Trudno – westchnęła Val. – Panie do roboty, a panowie zechcą nam zostawić choć kawałeczek tortu.
Ario nachylił się do Morty’ego i szepnął:
– Dziewczyny są zawsze na diecie, więc…
Szły korytarzem, Toby na czele. W momencie gdy dotarły do recepcji, otworzyły się drzwi frontowe i wychynęła zza nich głowa młodego policjanta.
– Mamy tu jakiegoś staruszka, znaleźliśmy go w parku. Zechcą go panie obejrzeć?
Toby wyszła za policjantem na parking.
– Jest ranny?
– Nie, chyba nie. Ale całkiem zdezorientowany. W jego oddechu nie wyczułem alkoholu, może więc facet ma Alzheimera. Albo cukrzycę.
Bomba – pomyślała Toby. Gliniarz, który uważa się za lekarza.
– Jest przytomny?
– Tak. Tu, z tyłu. – Policjant otworzył drzwi radiowozu. Mężczyzna był zupełnie nagi. Zwinięty w kłębek na tylnym siedzeniu, rytmicznie kiwał łysą głową. Mruczał coś do siebie, ale nic nie można było zrozumieć. Chodziło mu chyba o to, że musi iść spać.
– Siedział na ławce – powiedział drugi policjant; wyglądał jeszcze młodziej niż ten, który sprowadził Toby. – Miał na sobie gatki, ale zdjął je w samochodzie. Resztę ubrania znaleźliśmy w parku. Teraz to wszystko leży na przednim siedzeniu.
– Dobra. Trzeba go przewieźć do izby. – Toby dała znak, Val czekała już z fotelem.
– Chodźmy, dziadku – rzekł policjant. – Te miłe panie dobrze się panem zaopiekują.
Starzec objął się rękami jeszcze mocniej i zaczął się kołysać na kościstych pośladkach.
– Nie mogę znaleźć piżamy…
– Damy panu piżamę – zapewniła go Toby. – Proszę z nami, przewieziemy pana.
Mężczyzna powoli odwrócił głowę i z trudem skupił na niej wzrok.
– Ale ja pani nie znam.
– Nazywam się Toby Harper, jestem lekarką. Pomogę panu wysiąść z samochodu, dobrze? – Wyciągnęła do niego rękę.
Przyglądał się jej, jakby pierwszy raz w życiu widział ludzką dłoń. Toby objęła go w pasie i pomogła mu wysiąść, mając wrażenie, że dźwiga pęk suchego chrustu. Gdy stanął na ziemi, ugięły się pod nim kolana, ale w tej samej chwili Val błyskawicznie podstawiła mu fotel. Przypięły go pasami, umieściły bose stopy na podnóżkach i Val powiozła pacjenta w stronę drzwi. Toby i policjant o dziecinnej twarzy szli kilka kroków za nimi.
– Mówił coś? – spytała Toby.
– Nic. W każdym razie nic konkretnego. Ale krzywdy chyba sobie nie zrobił.
– Ma jakieś dokumenty?
– W kieszeni spodni znaleźliśmy portfel.
– Trzeba skontaktować się z jego rodziną i spytać ich, czy na coś choruje.
– Przyniosę jego rzeczy. Toby otworzyła drzwi.
Pacjent leżał już na wózku, a Maudeen i Val przywiązywały mu ręce do bocznych poręczy. Staruszek wciąż bełkotał, wciąż narzekał na brak piżamy i niezbornie próbował usiąść. Jeśli nie liczyć prześcieradła, dyskretnie okrywającego podbrzusze, był zupełnie nagi. Na piersi i ramionach miał gęsią skórkę.
– Mówi, że ma na imię Harry – powiedziała Maudeen, zakładając mu na rękę opaskę aparatu do mierzenia ciśnienia krwi. – Nie ma obrączki. Brak wyraźnych stłuczeń i siniaków. Cuchnie, przydałaby mu się kąpiel.
– Harry – spytała Toby – czy odczuwa pan jakiś ból? Czy coś pana boli?
– Zgaście światło, chcę spać.
– Harry…
– Nie zasnę przy tym przeklętym świetle.
– Ciśnienie sto pięćdziesiąt na osiemdziesiąt – zameldowała Maudeen. – Tętno sto, regularne. – Sięgnęła po elektroniczny termometr. – No, słodziutki, włóż to do buzi.
– Nie jestem głodny.
– Tego się nie je, to termometr.
Toby obserwowała go chwilę. Swobodnie poruszał wszystkimi kończynami, mięśnie miał żylaste, mocno zarysowane, i chociaż był dość chudy, sprawiał wrażenie dobrze odżywionego. Zastanawiało ją tylko, że jest taki zaniedbany. Na twarzy szary, szczeciniasty zarost, jakby nie golił się co najmniej od tygodnia, paznokcie miał długie i brudne. No i cuchnął. Maudeen miała rację: przydałaby mu się solidna kąpiel.
Zapiszczał termometr. Maudeen spojrzała na odczyt i zmarszczyła czoło.
– Trzydzieści siedem i dziewięć. Dobrze się czujesz, złotko?
– Gdzie moja piżama?
– Rany boskie, ale się zafiksował.
Toby zaświeciła mu latarką w usta. Błysnęły złote koronki: było ich pięć. Stan uzębienia mówi wiele o stopie życiowej człowieka. Plomby i złote koronki to znak, że ktoś pochodzi z klasy co najmniej średniej. Zepsute zęby, schorowane dziąsła to symbol pustego konta bankowego. Albo śmiertelnego strachu przed dentystą. W jego oddechu nie wyczuła woni alkoholu ani też zapachu jabłek, wskazującego na kwasicę ketonową.
Badanie zaczęła od głowy. Dokładnie sprawdziła czaszkę, nie stwierdzając żadnych oczywistych guzów ani pęknięć. Następnie zbadała odruch źreniczny na światło. Był poprawny. Tak samo jak odruchy mięśni ocznych i odruch gardłowy. Wyglądało na to, że nerwy czaszkowe ma nie uszkodzone.
– Idźcie sobie, chcę spać – powiedział.
– Harry, czy doznał pan jakiegoś urazu?
– Nie mogę znaleźć tej cholernej piżamy. Zabraliście mi piżamę?
Toby spojrzała na Maudeen.
– Dobra, pobierz mu krew. Elektrolity, białko, azot, kreatynina. Parę probówek na biochemię i na toksyny. Trzeba jakoś założyć mu cewnik, żeby złapać mocz.
– Już się robi. – Maudeen sięgnęła po opaskę uciskową i strzykawkę. Val przytrzymała Harry’emu ramię; prawie nie zareagował na ukłucie.
– Już po wszystkim, złotko – powiedziała Maudeen, uciskając wacikiem miejsce po igle. – Jest pan bardzo grzecznym pacjentem.
– Wie pani, gdzie jest moja piżama?