– A Robbie Brace? – wypaliła.
– Co Robbie Brace?
– Bardzo niepokoi mnie fakt, że zabito go zaraz po tym, gdy się dowiedział, że doktor Mackie też chorował na CJD. – No, nareszcie to powiedziała, nareszcie wyłożyła kawę na ławę. Spodziewała się, że Wallenberg ją pożre.
Tymczasem on jedynie spojrzał na nią z tajemniczym uśmieszkiem na ustach.
– Tak, słyszałem, że sugerowała to pani policji. Słyszałem również, że musieli tę teorię odrzucić, ponieważ nie znaleźli żadnych dowodów, że sprawy te się ze sobą wiążą. A propos – dodał. – Zadawali mi mnóstwo pytań na pani temat.
– Policja? Jakich pytań?
– Czy wiem, że coś was łączyło, panią i doktora Brace’a. Czy wiem, że doktor Brace sprowadził panią do kliniki, i to w nocy. – Wykrzywił usta, pogardliwie i szyderczo. – To fascynujące, że wy, kobiety, odczuwacie tak silny pociąg seksualny do mężczyzn o ciemnym kolorze skóry.
Rozwścieczona Toby poderwała głowę i, wiedziona furią, postąpiła krok do przodu.
– Niech pana szlag trafi! Nie ma pan prawa tak o nim mówić!
– Wszystko w porządku, Carl?
Toby odwróciła się na pięcie i zobaczyła przed sobą wysokiego, niemal zupełnie łysego mężczyznę. Był to ten sam elegancko ubrany typ, który stał obok Wallenberga podczas obrządku pogrzebowego. Patrzył na nią dziwnie, jakby zalękniony. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że zaciska pięści i twarz płonie jej z gniewu.
– Niechcący podsłuchałem – dodał. – Mam kogoś wezwać?
– Nie trzeba, Gideon. Doktor Harper jest po prostu… – Na jego twarz znów powrócił ten paskudny uśmieszek samozadowolenia. – Jest wstrząśnięta śmiercią Robbiego.
Ty sukinsynu – pomyślała.
– Za pół godziny mamy posiedzenie zarządu.
– Tak, pamiętam. – Wallenberg spojrzał na Toby z błyskiem triumfu w oczach. Rozwścieczył ją, wyprowadził z równowagi, a osobnik o imieniu Gideon był tego świadkiem. To Wallenberg wygrał, to on panował nad sytuacją, a nie ona, i dawał jej to do zrozumienia znaczącym uśmiechem.
– W takim razie do zobaczenia. – I obrzuciwszy Toby zatroskanym spojrzeniem, Gideon odszedł.
– Myślę, że nie mamy już sobie nic do powiedzenia – rzekł Wallenberg i też się odwrócił.
– Chwilowo. Do następnego przypadku CJD. Posłał jej współczujące spojrzenie.
– Pani doktor, czy mogę udzielić pani pewnej rady?
– Słucham.
– Niech pani nie będzie głupia.
Nie jestem głupia – pomyślała, pijąc łapczywie kawę w pokoju dla personelu. Przecież żyję, do ciężkiej cholery, żyję. Może nie jest to życie, które sobie wymarzyła jako młoda lekarka na rezydenturze, nie takie, jakie by sobie wybrała. Ale czasem nie ma wyboru, czasem uniemożliwiają to okoliczności. Praca, obowiązki.
Ellen.
Dopiła kawę i wzięła sobie następną, czarną i gorącą. Ryzykowała nadkwasotę żołądka, ale rozpaczliwie potrzebowała kofeiny. Pogrzeb Robbiego zburzył jej dobowy rytm, przed wyjściem do pracy spała tylko kilka godzin. Dochodziła szósta rano i Toby funkcjonowała tylko dzięki automatycznym odruchom i sporadycznym wybuchom prymitywnych emocji. Złości. Frustracji. Teraz była i zła, i sfrustrowana, ponieważ wiedziała, że za pół godziny, kiedy wyjdzie ze szpitala, od razu spadną na nią nowe zmartwienia i obowiązki.
„Niech pani nie będzie głupia”. Nie była głupia. Po prostu żyła życiem, które się jej trafiło, którym musiała żyć.
Poprzedniego dnia, ubierając się przed wyjściem do pracy, spojrzała w lustro i spostrzegła, że niektóre z jej jasnych włosów wcale nie są jasne, lecz po prostu siwe. Kiedy to się stało? Kiedy przekroczyła granicę oddzielającą młodość od wieku średniego? Chociaż nikt inny by ich nie zauważył, szybko je wyrwała, dobrze wiedząc, że odrosną tak samo siwe jak przedtem. Martwe melanocyty się nie regenerują. Źródło wiecznej młodości nie istnieje.
O wpół do ósmej wyszła w końcu ze szpitala i przystanęła na parkingu, by zaczerpnąć porannego powietrza. Nie pachniało ani spirytusem, ani środkami dezynfekcyjnymi, ani stęchłą kawą. Zanosiło się na ładny dzień. Mgła rzedła, odsłaniając spłachetki bladego błękitu. Od razu poczuła się lepiej. Miała przed sobą cztery dni wolnego, będzie mogła porządnie się wyspać. A w przyszłym miesiącu czekał ją dwutygodniowy urlop. Może zostawi matkę z Vickie i gdzieś wyjedzie? Może zrobi sobie prawdziwe wakacje? Hotel na plaży. Zimne napoje i gorący piasek. Hmm, a może by tak… przelotny romansik? Już dawno nie spała z mężczyzną. Miała nadzieję, że pójdzie do łóżka z Dvorakiem. Ostatnio dużo o nim myślała, i to w taki sposób, że ni stąd, ni zowąd czerwieniła się jak piwonia. Od ich pierwszego i jak dotąd jedynego lunchu we dwoje dwa razy rozmawiali przez telefon, ale rozkład tygodnia uniemożliwiał im spotkanie.
Podczas ostatniej rozmowy był powściągliwy. Roztargniony. Czyżbym tak szybko go od siebie odstraszyła?
Wymazała Dvoraka z pamięci. I znowu wróciła do mężczyzn z marzeń i do tropikalnych wysp.
Przeszła przez parking i wsiadła do samochodu. Po południu zadzwonię do Vickie, zdecydowała w drodze do domu. Jeśli nie zechce albo nie będzie mogła popilnować mamy, wynajmę kogoś na cały tydzień. Do diabła z kosztami. Od lat pilnie odkładała pieniądze na emeryturę. Trzeba zacząć wydawać je teraz, dopóki można się jeszcze zabawić.
Skręciła w swoją ulicę i serce podskoczyło jej do gardła.
Przed ich domem stała karetka pogotowia.
Nim Toby wjechała na podjazd, karetka zamigała światłami i popędziła w dół ulicy. Toby zaparkowała, wysiadła i wbiegła do domu.
W salonie stał umundurowany policjant, pisząc coś w notatniku.
– Co się stało? – spytała. Policjant podniósł głowę.
– Pani nazwisko?
– To mój dom. Co pan tu robi? Gdzie moja matka?
– Przed chwilą zabrali ją do Springer Hospital.
– Był jakiś wypadek? Odpowiedział jej głos Jane:
– Nie było żadnego wypadku.
Toby odwróciła się. Jane stała w drzwiach kuchni.
– Nie mogłam jej dobudzić i wezwałam karetkę.
– Nie mogłaś jej dobudzić?! Nie reagowała?
– Nie była w stanie się poruszyć. Ani mówić. – Jane i policjant wymienili spojrzenia, których Toby nie potrafiła zinterpretować. I dopiero wtedy zaświtała jej w głowie oczywista myśclass="underline" co tu robi policja?
Niepotrzebnie traciła czas. Odwróciła się, żeby wyjść i pojechać za karetką do szpitala.
– Pani Harper! – zawołał policjant. – Zechce pani zaczekać. Będą chcieli z panią porozmawiać.
Toby zignorowała go i wyszła z domu.
Zanim dojechała do szpitala, zdążyła wyobrazić sobie najgorsze. Atak serca. Wylew. Ellen w stanie śpiączki pod respiratorem.
W recepcji wyszła jej naprzeciw pielęgniarka z dziennej zmiany.
– Pani doktor…
– Gdzie moja matka? Przywieźli ją karetką.
– Jest w dwójce, właśnie ją stabilizują. Proszę zaczekać, niech pani tam nie…
Toby ominęła ją i wpadła do sali numer dwa.
Twarz Ellen zasłaniał tłum krzątający się wokół stołu. Paul Hawkins właśnie skończył intubację. Jedna z pielęgniarek wstawiała do stojaka świeżą kroplówkę, inna potrząsała probówkami z krwią.
– Co się stało? – spytała Toby. Paul zerknął na nią przez ramię.
– Możesz zaczekać na zewnątrz?
– Co się stało?!
– Przestała oddychać. Miała bradykardię, ale tętno wróciło…
– To zawał?
– EKG tego nie potwierdza. Czekamy na enzymy sercowe…
– O Boże. O mój Boże… – Toby przepchnęła się do stołu i chwyciła Ellen za rękę. – Mamo, to ja.