Выбрать главу

Matka nie otworzyła oczu, ale poruszyła dłonią, jakby chciała ją wyszarpnąć.

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, oni się tobą zajmą… Nagle Ellen poruszyła drugą ręką, zaczęła nią bezwładnie uderzać w materac. Pielęgniarka szybko ją przytrzymała i unieruchomiła pasem. Na widok chudego, kruchego ramienia, które zmaga się z płóciennymi więzami, Toby nie wytrzymała.

– Dlaczego tak mocno? – warknęła. – Ma już siniec…

– Wyrwie sobie kroplówkę.

– Odcinacie dopływ krwi!

– Wyjdź, Toby – powiedział Paul. – Panujemy nad sytuacją.

– Mama was nie zna…

– Nie pozwalasz nam pracować. Musisz wyjść.

Toby odeszła od stołu i stwierdziła, że wszyscy na nią patrzą. Zdała sobie sprawę, że Paul ma rację. Przeszkadzała, wchodziła im w drogę, utrudniała podejmowanie decyzji. Kiedy to ona kierowała zespołem, nigdy nie pozwalała wchodzić do sali rodzinie pacjenta. Tak samo jak Paul.

– Zaczekam za drzwiami – powiedziała cicho i wyszła.

W korytarzu stał jakiś mężczyzna. Tuż po czterdziestce, ponury, ostrzyżony na mnicha.

– Doktor Harper?

– Tak.

Coś w sposobie, w jaki do niej podszedł i otaksował ją spojrzeniem, nasuwało myśl, że jest człowiekiem z policji. Potwierdził to, okazując służbową odznakę.

– Detektyw Alpren. Czy mogę zadać kilka pytań na temat matki pani?

– To ja chcę zadać panu kilka pytań. Co w moim domu robi policja? Kto was wezwał?

– Pani Nolan.

– Po co miałaby wzywać policję do nagłego przypadku chorobowego?

Wskazał pustą salę.

– Wejdźmy tam.

Oszołomiona Toby ruszyła za nim. Zamknął drzwi.

– Od jak dawna pani matka choruje?

– Na Alzheimera?

– Nie. Na to, co dolega jej w tej chwili. Toby pokręciła głową.

– Nie wiem, co jej dolega, nie mam pojęcia, co się stało.

– Czy matka pani chorowała na jakąś przewlekłą chorobę? Nie licząc Alzheimera.

– Dlaczego zadaje mi pan te wszystkie pytania?

– Z tego co wiem, pani matka choruje przynajmniej od tygodnia. Letarg, mdłości…

– Robiła wrażenie zmęczonej. Założyłam, że to wirus, lekkie dolegliwości żołądkowo-jelitowe…

– Wirus, pani doktor? Pani Nolan jest innego zdania. Patrzyła na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem.

– Co wam powiedziała Jane? Mówił pan, że to ona was wezwała.

– Tak.

– Chcę z nią porozmawiać. Gdzie ona jest? Puścił to pytanie mimo uszu.

– Pani Nolan wspomniała też o pewnych obrażeniach. Powiedziała, że pani matka skarżyła się na ból rąk po oparzeniach.

– Przecież te oparzenia zagoiły się kilka tygodni temu. Opowiadałam Jane, jak do tego doszło.

– A te sińce na udzie? Skąd je ma?

– Jakie sińce? Nic nie wiem o żadnych sińcach.

– Pani Nolan twierdzi, że pytała o to panią dwa dni temu. I że nie potrafiła pani wyjaśnić ich pochodzenia.

– Co?!

– Czy może pani wyjaśnić, skąd wzięły się te sińce?

– Do ciężkiej cholery, chcę wiedzieć, dlaczego pani Nolan wygaduje te wszystkie bzdury! Gdzie ona jest?

Alpren przyglądał się jej chwilę. Potem pokręcił głową.

– Zważywszy okoliczności, pani Nolan nie życzy sobie z panią rozmawiać.

Po tomografii umieszczono Ellen na OIOM-ie, gdzie Toby mogła ją odwiedzić. Natychmiast odrzuciła prześcieradło i poszukała wzrokiem sińców – była to pierwsza rzecz, jaką zrobiła po wejściu do sali. Znalazła cztery. Cztery nieregularne plamy na zewnętrznej stronie lewego uda. Patrzyła, nie dowierzając własnym oczom i przeklinając siebie za ślepotę. Jak to się stało? I kiedy? Ellen? Zrobiła to sobie sama? A może zrobił to jej ktoś inny, wielokrotnie szczypiąc tę delikatną skórę? Okryła jej nogi, potem w tajonej furii zacisnęła ręce na oparciu łóżka i stała tak, próbując zdławić w sobie wściekłość, która pozbawiała ją zdolności logicznego myślenia. Ale jednej myśli odpędzić nie mogła. Jeśli zrobiła to Jane, zabije ją własnymi rękami.

Ktoś zapukał w szybę i do przeszklonego boksu weszła Vickie. Bez słowa usiadła po drugiej stronie łóżka.

– Mama jest w śpiączce – powiedziała Toby. – Zauważyli sińce na jej udzie. Jane powiedziała policji, że ja to zrobiłam. Myślą teraz, że…

– Tak, wiem.

Toby popatrzyła na nią, zdumiona beznamiętnością jej głosu.

– Vickie…

– W zeszłym tygodniu mówiłam ci, że mama jest chora. Mówiłam ci, że wymiotuje. Ale ciebie to nie obchodziło.

– Myślałam, że to wirus…

– Nie zawiozłaś jej do lekarza, prawda? – Vickie spojrzała na nią jak na stwora, którego nigdy dotąd nie widziała. – Nic ci nie mówiłam, ale wczoraj dzwoniła do mnie Jane. Prosiła, żeby ci o tym nie wspominać. Była bardzo zaniepokojona.

– Co ci powiedziała? Co ona ci powiedziała?!

– Powiedziała, że… – Vickie lekko westchnęła. – Martwiło ją to, co dzieje się z mamą. Kiedy rozpoczynała u ciebie pracę, zauważyła sińce na jej ramieniu, jakby ktoś chwycił ją i mocno potrząsnął. Te sińce zniknęły, ale w tym tygodniu na udzie pojawiły się nowe. Widziałaś je?

– To Jane ją codziennie kąpała…

– A więc nie widziałaś ich, tak? Nawet o nich nie wiedziałaś?

– Jane nigdy mnie o to nie pytała!

– A oparzenia? Skąd te oparzenia na jej rękach?

– Oparzyła się kilka tygodni temu! Podniosła gorącą brytfannę z kuchenki.

– A więc jednak się oparzyła.

– To był wypadek! Był przy tym Bryan.

– Twierdzisz, że Bryan za to odpowiada?

– Nie, nic podobnego…

– W takim razie kto?

Mierzyły się wzrokiem nad łóżkiem Ellen.

– Vickie – odezwała się Toby. – Jestem twoją siostrą. Znasz mnie. Jak możesz wierzyć komuś obcemu?

– Nie wiem. – Vickie przeczesała palcami włosy. – Już sama nie wiem, w co wierzyć. Po prostu chcę, żebyś opowiedziała mi, co się naprawdę stało. Zdaję sobie sprawę, że mama bywa bardzo trudna, gorsza niż małe dziecko. Że niełatwo jest…

– Co ty możesz o tym wiedzieć? Nigdy nie chciałaś mi pomóc.

– Mam rodzinę.

– To mama jest twoją rodziną. Ale wy tego nie możecie zrozumieć, prawda? Ani twój mąż, ani dzieci.

Vickie zadziornie uniosła głowę.

– Znowu próbujesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia, co? Znowu urządzasz zawody z cyklu, która z nas bardziej cierpi, która bardziej zasługuje na koronę męczennicy. Święta Toby.

– Przestań.

– No więc kiedy wyszłaś z siebie? Kiedy w końcu nie wytrzymałaś i zaczęłaś ją bić?

Toby aż drgnęła, zbyt wstrząśnięta, zbyt rozgniewana, by zaufać swoim własnym reakcjom. Vickie zadrżały usta, zwilgotniały jej oczy.

– O Boże. Nie chciałam tego powiedzieć…

Toby wstała, odwróciła się i wyszła. Zatrzymała się dopiero przy swoim samochodzie na szpitalnym parkingu.

Miała w torebce notes z adresami: odszukała nazwisko Jane Nolan i pojechała do niej do domu.

Jane mieszkała w Brooklynie, siedem kilometrów na wschód od Springer Hospital, przy nijakiej, bezdrzewnej ulicy, w bliźniaku krytym zieloną dachówką. Na ganku stały skrzynki z wyschniętą na kość ziemią i więdnącymi roślinami. Story były szczelnie zaciągnięte.

Toby nacisnęła guzik dzwonka. Cisza. Zapukała, potem zaczęła tłuc pięściami w drzwi.

– Otwieraj, ty dziwko! Powiedz, dlaczego mi to robisz! Jane! – krzyknęła.

Otworzyły się sąsiednie drzwi i ostrożnie wychynęła spoza nich głowa kobiety.

– Szukam Jane Nolan powiedziała Toby.

– No to niech pani przestanie tak walić, bo jej nie ma.

– Kiedy wróci?

– Kim pani jest?