Cofnęła się przerażona i wpadła na umywalkę.
O Boże! O Boże! O Boże!
Chociaż Annie się nie ruszała, poruszał się jej nagi brzuch. Falował, napinał się, zbijał w twardą gulę.
Na linoleum znowu chlusnęła struga krwi. Omyła jej gołe stopy i Molly wyrwała się z transu. Zmusiła się do przekroczenia szkarłatnej kałuży i pochyliła nad zwiniętą na podłodze Annie. Musiała ją wywlec zza drzwi, i to natychmiast. Chwyciła ją za ramię i pociągnęła, nie mogła się jednak dobrze zaprzeć, bo ciągle ślizgała się we krwi. Annie jęknęła cicho i przeciągle, co zabrzmiało jak syk powietrza uchodzącego z balonu. Molly pociągnęła jeszcze mocniej i w końcu zdołała wydostać ją zza drzwi. Oparła stopy o futrynę i ze wszystkich sił pchnęła bezwładne ciało przyjaciółki.
Annie wyślizgnęła się z łazienki.
Molly chwyciła ją za ręce i wciągnęła do pokoju. Potem zapaliła światło.
Annie oddychała, była jednak strasznie blada i oczy uciekały jej do góry.
Molly wypadła na korytarz, zbiegła schodami na dół i załomotała do drzwi sąsiadów.
– Na pomoc! – krzyknęła. – Pomóżcie mi! – Nikt jej nie otworzył.
Popędziła na ulicę, do budki telefonicznej. Wykręciła 911.
– Nagłe wypadki, słucham.
– Przyślijcie karetkę! Ona krwawi…
– Pani nazwisko i adres.
– Molly Picker, nie wiem, jaki to adres. Chyba Charter Street…
– Jakie jest najbliższe skrzyżowanie?
– Nie widzę! Ona umiera…
– W takim razie poproszę o numer najbliższego domu. Molly rozejrzała się, rozpaczliwie omiatając wzrokiem fronton budynku, przed którym stała.
– Dziesięć siedemdziesiąt sześć! Tak, dziesięć siedemdziesiąt sześć!
– Gdzie jest poszkodowana? W jakim jest stanie?
– W mieszkaniu na górze. Strasznie krwawi, podłoga jest zalana krwią…
– Karetka już jedzie. Gdyby zechciała pani zaczekać przy telefonie…
Chuj z tym – pomyślała i, nie odkładając słuchawki, popędziła z powrotem.
Annie leżała na podłodze w sypialni. Oczy miała otwarte, ale szkliste i niewidzące.
– Nie trać przytomności! Proszę, nie możesz stracić przytomności. – Chwyciła ją za rękę, lecz Annie nie odpowiedziała na uścisk. I miała zupełnie zimną dłoń. Molly spojrzała w dół i zobaczyła, że piersi przyjaciółki unoszą się w płytkim oddechu. – Tak, dobrze, oddychaj! Proszę cię, oddychaj!
Raptem jej uwagę przykuł inny ruch. Brzuch Annie gwałtownie spęczniał, jakby próbował się z niego wydostać jakiś stwór. Spomiędzy jej ud znowu buchnęła krew. A wraz z nią…
Wraz z krwią coś się z Annie wysunęło. Coś różowego.
Dziecko.
Molly uklękła między kolanami przyjaciółki i rozchyliła jej nogi. Z ciała Annie sterczała… rączka dziecka, tak się przynajmniej mogło zdawać. Ściekała zeń świeża krew, zmieszana z wodą. Molly zmrużyła oczy. Rączka nie miała palców, to wcale nie była rączka, tylko błyszcząca, różowawa płetwa, która powoli wiła się na wszystkie strony.
Brzuch Annie ogarnął kolejny skurcz, znowu chlusnęła krew i płetwa wyśliznęła się wraz z resztą… ciała?
Molly odskoczyła z przeraźliwym krzykiem.
To nie było dziecko.
Ale to coś żyło, poruszało się, wywijało w agonii płetwami. Nie miało żadnych innych kończyn, tylko te dwa różowe wyrostki, sterczące z guli krwawego mięsa przytwierdzonej do pępowiny. Molly dostrzegła kępki włosów, zmierzwionych i mokrych, wystający ząb, pojedyncze niebieskie oko, nieruchome i pozbawione rzęs. Płetwy gwałtownie zatrzepotały, krwawy kłąb drgnął i zaczął pełzać, poruszać się niczym ameba pływająca w kałuży krwi.
Molly załkała, odsunęła się na czworakach najdalej jak tylko mogła i, wciśnięta w kąt, z niedowierzaniem przyglądała się, jak potworny organizm walczy o życie. Płetwy zadygotały chaotycznie, konwulsyjnie. Stwór przestał pełznąć i teraz już tylko drżał. Po jakimś czasie płetwy znieruchomiały. Ustały też drgawki mięsistej guli. Tylko pojedyncze oko nie chciało się zamknąć i cały czas patrzyło na Molly.
W strudze krwi z ciała Annie wypłynęło łożysko.
Molly wtuliła głowę między kolana, zwinęła się w ciasny kłębek.
Gdzieś z daleka dobiegło ją zawodzenie syreny. Po chwili usłyszała łomot do drzwi.
– Pogotowie! Halo! Czy ktoś tu wzywał pogotowie?
– Pomóżcie jej – szepnęła Molly. – Pomóżcie jej! – załkała głośniej.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wpadło dwóch sanitariuszy. Popatrzyli na ciało Annie, poszli wzrokiem po lśniącym śladzie krwi, który rozpoczynał się między jej udami.
– O żesz, kurwa… – wychrypiał jeden z nich. – Co to, do diabła, jest?
Drugi ukląkł przy Annie.
– Nie oddycha. Respirator.
Nałożyli jej maskę i szuuu-szuuu – do płuc Annie popłynęło powietrze.
– Tętno niewyczuwalne. Nie ma tętna.
– Dobra, zaczynamy. Raz, dwa trzy – i cztery. Raz, dwa, trzy – i cztery…
Molly obserwowała ich i wydawało się jej, że śni. Że ogląda film, odcinek serialu telewizyjnego. Że to nie Annie tam leży, tylko aktorka udająca martwą. Że igła, którą wbijają jej w ramię, nie jest prawdziwą igłą. Że krew na podłodze to zwykły keczup. Że to coś, ta rzecz leżąca kilkadziesiąt centymetrów dalej…
– Ciągle nie ma tętna.
– Płaskie EKG.
– Źrenice?
– Nieruchome.
– Cholera. Nie przerywaj. Zaskrzeczał radioodbiornik.
– Szpital.
– Tu dziewiętnastka – rzucił jeden z sanitariuszy. – Mamy tu białą kobietę w wieku dwudziestu kilku lat z silnym krwotokiem pochwowym. Niewykluczona próba aborcji. Krew świeża. Zatrzymanie oddechu, tętno niewyczuwalne, źrenice nieruchome. Podajemy jej dożylnie płyn Ringera z mleczanami. Płaskie EKG, robimy masaż, ale bez rezultatu. Przestać?
– Jeszcze nie.
– Przecież ma płaskie…
– Utrzymać przy życiu i przewieźć.
Sanitariusz wyłączył odbiornik i spojrzał na kolegę.
– Utrzymać przy życiu? Co tu utrzymywać przy życiu?
– Załóż rurkę i zabierajmy ją.
– A co z tym… z tą… z tym czymś?
– Ja tam kurwa, tego nie dotknę.
Molly wciąż oglądała serial z keczupem. Widziała, jak aktorce Annie zakładają rurkę intubacyjną. Widziała, jak aktorzy-sanitariusze kładą Annie na noszach, nie przestając ugniatać jej klatki piersiowej.
Jeden z nich spojrzał na Molly.
– Zabieramy ją do szpitala miejskiego – rzucił. – Nazwisko pacjentki?
– Co?
– Jej nazwisko!
– Annie. Nie znam jej nazwiska.
– Niech pani posłucha. Proszę stąd nie wychodzić. Słyszy pani? Niech pani tu zostanie.
– Dlaczego?
– Policja będzie chciała z panią pogadać. Proszę zostać na miejscu.
– A Annie? Co z Annie?
– Proszę pytać w szpitalu. Na pewno tam będzie.
Molly wsłuchiwała się w ich kroki na schodach. Po chwili dobiegł ją hałas od progu frontowych drzwi, urwany ryk syreny i warkot odjeżdżającej karetki.
Policja będzie chciała z panią pogadać.
Wreszcie to do niej dotarło. Nie chciała gadać z policją. Spytają o nazwisko i odkryją, że przed rokiem aresztowano ją za nagabywanie gliniarza. Romy wpłacił kaucję i przyłożył jej za to, że była taką idiotką.
Policja powie, że to moja wina. Nie wiem jak, ale na pewno mnie w to wrobią.
Drżąc, wstała. To coś wciąż tam leżało, ciągle błyszczało, tylko niebieskie oko zdążyło już wyschnąć i zmatowieć. Molly obeszła ostrożnie płetwiaste monstrum i unikając kałuż krwi, dotarła do toaletki. W górnej szufladce leżały pieniądze – pieniądze Annie – lecz Annie już ich nie potrzebowała. Przynajmniej tyle Molly zrozumiała z rozmowy sanitariuszy. Annie nie żyła.