Wyjęła zwitek dwudziestodolarówek. Potem szybko nałożyła ubranie przyjaciółki, ciążowe spodnie z elastyczną wstawką i obszerny podkoszulek z napisem „Och, dziecino!” na piersi. Do tego czarne adidasy i luźny płaszcz przeciwdeszczowy Annie. Wrzuciła pieniądze do torebki i uciekła z mieszkania.
Była po drugiej stronie ulicy, gdy przed domem zatrzymał się policyjny radiowóz z migoczącą „dyskoteką” na dachu. Do budynku weszli dwaj gliniarze. Kilka sekund później zobaczyła ich sylwetki w oknie pokoju Annie.
Patrzyli na płetwiastego stwora. Zastanawiali się, co to jest.
Jeden z policjantów podszedł do okna i wyjrzał na ulicę.
Molly skręciła za róg i puściła się biegiem. Pędziła, dopóki nie zabrakło jej tchu, dopóki nie zaczęła się potykać. Wpadła do jakiejś bramy i przycupnęła na schodach. Serce waliło jej jak szalone, czuła jego trzepotanie w gardle.
Wstawał świt.
Przesiedziała na schodach do rana, a rano przyszedł jakiś facet i kazał się jej wynosić. Ruszyła przed siebie.
Kilka ulic dalej weszła do budki, by zadzwonić do szpitala.
– Chcę spytać o przyjaciółkę – powiedziała. – Przywiozła ją do was karetka.
– Nazwisko pacjentki?
– Annie. Zabrali ją z mieszkania, mówili, że nie oddycha…
– Jest pani krewną?
– Nie, ja tylko… To znaczy…
Molly zamarła. Tuż koło budki przejechał policyjny radiowóz. Jakby zwolnił, ale nie, nie przystanął.
– Halo, proszę pani? Czy może mi pani podać swoje nazwisko?
Molly odwiesiła słuchawkę. Radiowóz zniknął za rogiem. Wyszła z budki i pomaszerowała dokąd oczy poniosą.
Detektyw Roy Sheehan usadowił swój obszerny zadek na taborecie przy laboratoryjnym stole Dvoraka i spytał:
– No dobra. Co to jest ten prion?
Dvorak podniósł głowę znad mikroskopowego okularu.
– Co?
– Przed chwilą rozmawiałem z Lisą.
No jasne – pomyślał Dvorak. Mimo dyskretnego, acz jednoznacznego zastrzeżenia Sheehan od kilku dni bywał w kostnicy dość regularnie – przychodził bynajmniej nie po to, by oglądać zwłoki, lecz żeby obmacywać wzrokiem ciało jak najbardziej żywe.
– Bystra z niej dziewuszka – dodał detektyw. – Powiedziała mi, że tego Creutzfeldta-Jakoba, czy jak mu tam, wywołuje prion.
– To prawda.
– Czyli można to złapać z powietrza, tak? Jak katar? Dvorak spojrzał na palec, w który zaciął się skalpelem; ranka zdążyła się już zagoić.
– Nie, niezupełnie.
– Toby Harper twierdzi, że grozi nam epidemia. Dvorak pokręcił głową.
– Rozmawiałem z kierownictwem wydziału zwalczania chorób zakaźnych i departamentu zdrowia publicznego. Mówią, że nie ma powodów do niepokoju. Że kuracja hormonalna Wallenberga jest zupełnie bezpieczna. Ci z departamentu nie doszukali się w Brant Hill żadnych uchybień.
– No to dlaczego ta Harper tak się ciska? Dvorak milczał chwilę.
– Doktor Harper przeżywa ostatnio ciężki okres – wyjaśnił niechętnie. – Rodzina jednego z jej pacjentów, tego, który zaginął, ma zamiar podać ją do sądu. Bardzo wstrząsnęła nią śmierć doktora Brace’a. Kiedy wszystko zaczyna toczyć się nie tak, kiedy wszystko zaczyna się walić, szukamy kogoś lub czegoś, na co można zrzucić winę za nasze niepowodzenia, to naturalne. – Sięgnął po następny preparat. – Myślę, że Toby jest bardzo zestresowana, i to od dawna.
– Słyszał pan o jej matce? Dvorak się zawahał.
– Tak – odrzekł spokojnie. – Toby dzwoniła do mnie wczoraj.
– Ach tak… Nadal ze sobą rozmawiacie?
– Niby dlaczego mielibyśmy nie rozmawiać? Ona potrzebuje teraz przyjaciela, Roy.
– Mogą jej postawić zarzuty natury kryminalnej. Alpren twierdzi, że wygląda to na przypadek znęcania się nad osobą starszą. Opiekunka obwinia ją, ona obwinia opiekunkę.
Dvorak pochylił się nad mikroskopem.
– Matka miała krwotok domózgowy. Powodem nie musiało być pobicie. Ani jedna, ani druga nie wygląda na taką, co to lubią maltretować staruszki.
– Matka ma posiniaczone nogi.
– U ludzi starszych to nic nadzwyczajnego. Słabo widzą. Wpadają na stoły, krzesła czy stoliki.
Sheehan mruknął coś pod nosem.
– Broni jej pan ze wszystkich sił.
– Nie. Uważam tylko, że zasługuje na przywilej wątpliwości.
– Ale co do tej epidemii, to doktor Harper się myli, tak? Dvorak westchnął.
– Tak. Choroba Creutzfeldta-Jakoba to nie grypa, nie można jej złapać. Rozprzestrzenia się tylko w określony sposób.
– Przez jedzenie mięsa szalonych krów?
– Krowy w Ameryce nie chorują na CJD.
– Za to Amerykanie chorują. I umierają, co widać na załączonym obrazku.
– Na CJD zapada jeden człowiek na milion. Powodów zakażenia z reguły nie udaje się ustalić.
Obaj podnieśli wzrok, gdy do laboratorium wszedł obiekt westchnień Sheehana. Lisa posłała im uśmiech i nachyliła się, by otworzyć małą lodówkę z preparatami. Detektyw wybałuszył oczy, zahipnotyzowany widokiem jej wypiętych pośladków. Następny haust powietrza zdołał wciągnąć, dopiero gdy Lisa wyszła.
– Są naturalne? – wymamrotał.
– Naturalne? – nie zrozumiał Dvorak.
– Włosy. Ona jest naturalną blondynką?
– Nie mam pojęcia. – Dvorak skupił wzrok na preparacie pod mikroskopem.
– Jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić.
– Spytać ją?
– Nie. Przyjrzeć się włosom, których nie widać. Dvorak rozmasował sobie grzbiet nosa.
– Masz do mnie coś jeszcze, Roy?
– Co? A tak, tak. Słyszałem o wirusach, słyszałem o bakteriach, ale co to, u diabła, jest prion?
Zrezygnowany Dvorak zgasił lampkę mikroskopu.
– Nie można tego nazwać organizmem żywym. W przeciwieństwie do wirusa nie ma ani DNA, ani RNA. Innymi słowy, nie zawiera żadnego materiału genetycznego, a przynajmniej materiału genetycznego w postaci znanej dziś nauce. Jest to anormalna proteina komórkowa, która potrafi zdeformować proteiny komórkowe organizmu nosiciela.
– Ale nie można tego złapać jak grypy?
– Nie. Prion trafia do organizmu wskutek bezpośredniego kontaktu ze skażoną tkanką, z mózgiem czy z implantami kręgosłupowymi. Albo z ekstraktami komórek nerwowych, na przykład z hormonem wzrostu. Można się tym zarazić przez skażone elektrody mózgowe…
– Ci Angole zarazili się, jedząc wołowinę.
– Zgoda, przez jedzenie skażonego wołowego mięsa – też. W ten sposób zarażają się kanibale.
Sheehan podniósł brew.
– To zaczyna być ciekawe. Kanibale? Dvorak znowu westchnął.
– Na Nowej Gwinei są wioski, gdzie spożywanie ludzkiego mięsa jest elementem świętego obrzędu. Na CJD chorowały tam tylko kobiety i dzieci.
– Dlaczego?
– Mężczyznom zawsze przypadały najlepsze kawałki zwłok, to znaczy mięśnie. Kobiety i dzieci musiały się zadowalać tym, czego oni nie chcieli tknąć: mózgiem. – Myślał, że Sheehan wykrzywi z odrazą twarz, tymczasem pochylił się tylko z jeszcze większą uwagą. Był tak bardzo łasy na każdy skrawek informacji, że na swój sposób też przypominał kanibala.
– A więc można to złapać, jedząc ludzki mózg… – zreasumował.
– Zarażony mózg.
– Czy to się da stwierdzić na oko?
– Nie, tylko pod mikroskopem. Poza tym to głupia rozmowa.
– Panie doktorze, to duże miasto. Dzieją się tu przedziwne rzeczy. Dostajemy meldunki o wampirach, o wilkołakach…
– O ludziach, którzy uważają się za wilkołaki.