Выбрать главу

– Mogła to z siebie wydalić? Spuścić z wodą w kiblu?

– To możliwe. Ale nie przypuszczam, żeby tak było. – Wskazał sondą krwawe skupisko tkanki. – To fragment łożyska, który nie oddzielił się całkowicie od ścianki macicy. Nazywa się to łożyskiem przyrośniętym. Stąd ten silny krwotok.

– Czy to jakaś niezwykła… przypadłość?

– Niezupełnie. Ten przypadek był jednak dość niebezpieczny, ponieważ łożysko przywarło w dolnej części macicy, a to może wywołać przedwczesne skurcze porodowe. I silne krwawienie.

– A więc umarła śmiercią naturalną.

– Tak uważam. – Dvorak wyprostował się. – Pewnie poczuła ból i poszła do łazienki z myślą, że musi się wypróżnić. Zaczęła silnie krwawić do muszli, zasłabła i osunęła się na podłogę. Bóg jeden wie, jak długo tam leżała, zanim ktoś ją znalazł.

– Jeśli to nie zabójstwo… – Sheehan z ulgą odstąpił od krajalnicy – tym łatwiej dla nas.

– Mimo to bardzo chciałbym porozmawiać z dziewczyną, która wezwała pogotowie. Nigdy w życiu nie widziałem tak zniekształconego płodu. Jeśli ta kobieta brała narkotyki… Przeraża mnie myśl, że po ulicach może krążyć nowy teratogen.

– Trafiliśmy na jej ślad – powiedział Sheehan. – Molly Picker, prostytutka. W zeszłym roku aresztowano ją za nagabywanie. Wyszła za kaucją, zapłacił alfons. Pogadamy z facetem. Pewnie wie, gdzie ją można znaleźć.

– Nie przestraszcie jej, dobrze? Chcę tylko dowiedzieć się czegoś o tej kobiecie.

– Jeśli jej trochę nie postraszymy – odparł Sheehan – nie zechce z nami gadać.

Romy – miał za sobą gówniany dzień, który przechodził powoli w gówniany wieczór – krążył nerwowo u zbiegu Montgomery i Canton, próbując się rozgrzać. Trzeba było wziąć kurtkę – pomyślał, ale wychodząc z mieszkania, nie przypuszczał, że między domami będzie hulał lodowaty wiatr. Nie przypuszczał też, że będzie musiał tak długo czekać.

A chuj z tym. Chcą z nim pogadać, to niech przyjadą do niego.

Ruszył przed siebie przygarbiony i żeby ogrzać ręce, włożył je do kieszeni dżinsów. Nie zdążył dojść do następnego skrzyżowania, gdy zdał sobie sprawę, że tuż przy krawężniku sunie jakiś samochód.

– Panie Bell? – rzucił kierowca przez szparę w oknie o przyciemnionych szybach.

Romy łypnął na niego spode łba.

– Spóźniłeś się, człowieku.

– Jest duży ruch.

– Tak, jasne. No to teraz się odpierdol. – I Romy znowu ruszył przed siebie.

– Panie Bell, musimy porozmawiać o naszym małym problemie.

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Proszę wsiąść do samochodu, to leży w pańskim interesie. O ile chce pan dalej dla nas pracować… – kierowca zawiesił głos – o ile chce pan dostać pieniądze.

Romy przystanął i popatrzył na ulicę. Wiatr chłostał mu twarz, jedwabna koszula nie osłaniała przed zimnem.

– W samochodzie jest ciepło, panie Bell. Potem odwiozę pana do domu.

– A, co mi tam… – mruknął Romy. Wsiadł i usadowił się na tylnym siedzeniu, jak zawsze podziwiając wnętrze limuzyny. Na kierowcę nie zwracał uwagi. Był to ten sam facet co zwykle, blondyn o białych włosach, który nigdy na niego nie patrzył.

– Musi pan znaleźć tę dziewczynę.

– Nic nie muszę, dopóki nie dostanę szmalu – gniewnie burknął zirytowany Romy.

– Powinien był pan dostarczyć ją dwa tygodnie temu.

– Ta kurwa nie chce ze mną pracować. Znajdę wam inną.

– Annie Parini też już nie ma. Dziś rano znaleziono ją martwą. Wiedział pan o tym?

Romy spojrzał na blondyna.

– Kto ją skasował?

– Nikt. Umarła śmiercią naturalną. Ale jej ciałem zainteresowały się władze.

– No i co z tego?

– To, że przechwycili jeden okaz. Nie możemy dopuścić do tego, by znaleźli drugi. Musi ją pan odnaleźć.

– Nie wiem, gdzie przepadła. Szukałem.

– Nikt nie zna jej tak dobrze jak pan. Ma pan kontakty w mieście, prawda? Niech pan ją znajdzie, zanim dziewczyna zacznie rodzić.

– Chyba jest jeszcze czas, nie?

– Nie zakładaliśmy, że któraś z nich donosi. Nie mamy pojęcia, czy ciąża utrzyma się dziewięć miesięcy.

– Znaczy, że ta dziwka może urodzić w każdej chwili?

– Tego nie wiemy.

Romy parsknął śmiechem i spojrzał na budynki przesuwające się za oknem.

– Jesteście przezabawni. Wyprzedzili was, panowie. Byli u mnie, pytali o nią.

– Kto?

– Policja. Wpadli z wizytą dziś po południu, chcieli wiedzieć, gdzie wsiąkła.

Kierowca zamilkł. Romy zerknął w lusterko i dostrzegł wyraz paniki na jego twarzy. Napędziłaś im strachu, Molly Dolly…

– To się panu opłaci – rzucił blondyn.

– Chcecie ją w całości? Czy może być w kawałkach?

– Chcemy ją żywą. Ona musi żyć.

– To gorzej.

– Dziesięć. Przy dostawie.

– Dwadzieścia pięć albo kij wam w oko. Połowa teraz, połowa przy dostawie.

– Dobrze. Dwadzieścia pięć.

Romy miał ochotę ryknąć śmiechem. Ci faceci srali w gacie ze strachu, a wszystko przez małą Molly Dolly. Molly Dolly nie była warta dwudziestu pięciu patoli. Jego skromnym zdaniem nie była warta nawet dwudziestu pięciu centów.

– Dostarczy ją pan?

– Może.

– Jeśli pan zawiedzie, moi sponsorzy będą bardzo niezadowoleni. Lepiej więc niech pan ją znajdzie. – Wręczył mu kopertę. – Reszta potem.

Romy zajrzał do środka i zobaczył plik pięćdziesięciodolarówek. To już coś.

Limuzyna przystanęła na rogu Upton i Tremont, na terytorium Romy’ego. Nie chciało mu się rozstawać z pięknymi skórzanymi siedzeniami, nie chciało się wychodzić na ten porywisty wiatr. Pomachał kopertą.

– Potem, to znaczy kiedy?

– Przy dostawie. Znajdzie ją pan?

Kiwaj faceta. Niech myśli, że to kurewsko trudne. Może da więcej.

– Zobaczę, co się da zrobić. – Wysiadł i patrzył chwilę za odjeżdżającym autem. Boi się. Facet jest przerażony.

Koperta była gruba, miła w dotyku. Romy wsunął ją do kieszeni spodni.

Lepiej się schowaj, Molly Dolly. Lepiej dobrze się schowaj – pomyślał. – Jeszcze nie wiem, gdzie cię szukać, ale już po ciebie idę.

Bryan zaprosił ją do domu i poczęstował kieliszkiem wina. Toby była u niego po raz pierwszy. Czuła się nieswojo, ale bynajmniej nie z powodu niekonwencjonalnego układu, który łączył dwóch szczęśliwych i pasujących do siebie mężczyzn. Czuła się nieswojo, ponieważ siedząc na kozetce w saloniku, zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd nie poświęciła mu czasu jako przyjacielowi. Przychodził do jej domu, żeby opiekować się matką, by ją karmić i kąpać. W zamian za to raz na dwa tygodnie Toby wypisywała mu czek. „Płatne na zlecenie”. O przyjaźni w umowie o pracę nie było ani słowa.

Dlaczego? – myślała, podczas gdy Bryan rozkładał na stoliku serwetkę, żeby postawić na niej kieliszek białego wina. Dlaczego prosta czynność wypisywania czeku uniemożliwiła zawarcie prawdziwej przyjaźni?

Sączyła napój w głębokim poczuciu winy, że nigdy nie postarała się nic zrobić w tym kierunku, zażenowana, że odwiedziła go dopiero wtedy, gdy grunt zaczął palić się jej pod nogami.

Usiadł naprzeciwko. Minęła chwila. Pili wino, mięli wilgotne serwetki. Lampa rzucała łukowate cienie na wysoki, strzelisty sufit. Na ścianie wisiało czarno-białe zdjęcie Bryana i Noela na plaży w głębokiej zatoce. Wyciągniętymi rękami objęci za ramiona, uśmiechali się do obiektywu uśmiechem ludzi, którzy wiedzą, jak używać życia. Toby nigdy tego nie umiała.