Выбрать главу

Wreszcie Dvorak wyłączył magnetofon.

– Już? – rzucił Alpren. – Możemy pogadać?

– Niech pan pyta – odparł Dvorak, nie odrywając wzroku od ciała na stole. Były to zwłoki młodego mężczyzny z korpusem rozciętym przez całą długość. W środku wszyscy jesteśmy tacy sami – pomyślał, spoglądając na pustą jamę brzuszną. Mamy identyczne organy zapakowane do worka ze skóry w różnych kolorach. Wziął igłę i nici i zaczął zszywać brzegi rany grubym, szerokim ściegiem. Estetyka? Mógł to sobie darować, miał tylko posprzątać po sobie i przygotować ciało do przewiezienia do zakładu pogrzebowego. Zwykle robiła to Lisa.

Nie zważając na makabryczne zajęcie, jakiemu oddawał się Dvorak, Alpren podszedł do stołu.

– Przyszły wyniki tej… Jak to się nazywa?

– Szybka chromatografia cieczowa.

– Właśnie. Dzwonili do mnie z laboratorium szpitalnego. Wyniki są pozytywne.

Dvorak zamarł, lecz natychmiast zmusił palce do szycia, do zamknięcia pustej klatki piersiowej. Czy Alpren to zauważył?

– Ta chromatografia, co to jest? Dvorak nie odrywał wzroku od zwłok.

– To badanie na obecność 7-hydroksywarfaryny.

– A ta 7-hydroksy…?

– To metabolik warfaryny.

– A ten metabolik?

Dvorak zacisnął węzeł i sięgnął po następny kawałek nici.

– Substancja, która wpływa na krzepnięcie krwi. Może wywołać rozległe siniaki. Albo krwotok.

– W mózgu też? Jak u pani Harper? Dvorak znów znieruchomiał.

– Tak. Obecność warfaryny wyjaśniłaby również pochodzenie siniaków na jej nogach.

– I dlatego zlecił pan to badanie?

– Doktor Steinglass poinformował mnie o złych wynikach krzepnięcia krwi. Jedną z logicznych diagnoz jest zatrucie warfaryną.

Alpren cały czas pilnie notował.

– Jak można tę warfarynę zdobyć?

– Jest składnikiem niektórych trucizn na szczury.

– Wykrwawiają się po niej na śmierć?

– Jakiś czas to trwa, ale tak, w końcu dostają krwotoku wewnętrznego i zdychają.

– Przyjemny obrazek. Ta warfaryna… Jak jeszcze można ją zdobyć?

Dvorak przerwał pracę. Nie chciał z nim rozmawiać, nie chciał rozważać wynikających z tej rozmowy konsekwencji.

– Można ją dostać na receptę jako lekarstwo o nazwie coumadin. Stosuje się je przy obniżaniu krzepliwości krwi.

– Wydają je tylko na receptę?

– Tak.

– Receptę musi wypisać lekarz, potem idzie się z nią do apteki.

– Tak.

Alpren notował jeszcze szybciej.

– No to będę miał trochę roboty.

– To znaczy?

– Apteki. Kto kupował coumadin i kto go komu przepisywał.

– Coumadin przepisuje wielu lekarzy.

– Mnie interesuje tylko jeden: doktor Harper. Dvorak odłożył igłę.

– Dlaczego tylko ona? Dlaczego nie opiekunka jej matki?

– Jane Nolan ma nienaganną opinię. Rozmawialiśmy z jej trzema ostatnimi pracodawcami. I niech pan nie zapomina, że to ona powiadomiła nas o sprawie.

– Może po to, żeby ratować własny tyłek?

– Niech pan spojrzy na to z punktu widzenia doktor Harper. Jest ładną kobietą, ale nie ma męża. Nie ma rodziny. Prawdopodobnie z nikim się nie umawia. Ugrzęzła ze zdziecinniałą matką, która nie chce umrzeć. Zawala coś w pracy, przeżywa coraz większy stres…

– I dlatego próbuje ją zamordować? – Dvorak pokręcił głową.

– Zasada numer jeden: zaczynaj od najbliższej rodziny. Dvorak zacisnął ostatni węzeł i uciął nić.

Alpren zerknął na zszyty tors i jęknął z odrazą.

– Chryste. Frankenstein.

– Nic nie będzie widać, nałożą mu garnitur. W trumnie nawet żebrak ma prawo do dystyngowanego wyglądu. – Dvorak zdjął fartuch, ściągnął rękawiczki i odkręcił kurek nad zlewem. – A zatrucie przypadkowe? – rzucił. – Matka ma Alzheimera. Nie wiadomo, co mogła wziąć do ust. Jeśli w domu była trucizna…

– Którą usłużna córeczka zostawiła na widoku, żeby mamusia mogła ją znaleźć? Słusznie.

Dvorak mył ręce.

– To ciekawe, że doktor Harper nie chce rozmawiać ze mną bez adwokata – powiedział Alpren.

– Nie ma w tym nic podejrzanego, to oznaka inteligencji.

– Tak, ale… To trochę dziwne.

Dvorak wytarł ręce. Nie patrzył na Alprena, nie śmiał. Nie powinienem komentować przebiegu śledztwa – myślał. Nie zachowuję obiektywizmu. Nie mam serca do badania dowodów rzeczowych w sprawie karnej przeciwko Toby. A to właśnie powinien robić, na tym polegała jego praca. Na badaniu dowodów. Na wyciąganiu logicznych wniosków.

Tymczasem wymowa dowodów rzeczowych bardzo mu się nie podobała.

Staruszkę najwyraźniej otruto. Przypadkowo czy z rozmysłem, trudno stwierdzić, przynajmniej na razie. Nie wierzył, by mogła to zrobić Toby. Nie wierzył, czy po prostu nie chciał uwierzyć? Pociągała go i dlatego stracił cały obiektywizm?

Chciał do niej zadzwonić i cały wieczór walczył z pokusą. Dwa razy podnosił słuchawkę, ale ją odkładał, tłumacząc sobie, że nie ma prawa omawiać dowodów rzeczowych z podejrzaną. Rano ona próbowała się do niego dodzwonić. Uprzedził sekretarkę, zabronił jej łączyć Toby. Czuł się przez to obrzydliwie, lecz nie miał wyboru. Toby nie miała przyjaciół, była bezradna i bezbronna, ale nie mógł jej pocieszyć.

Po wyjściu Alprena uciekł do laboratorium. Na kontuarze czekały pudełka z preparatami do analizy. Była to praca spokojna i samotna; Dvorak się z tego cieszył. Przez godzinę pochylał się nad mikroskopem, na godzinę odciął się od świata, pogrążony w zupełnej ciszy, którą przerywał tylko brzęk odkładanych szkiełek. Przypominał pustelnika w celi. Zwykle lubił pracę w samotności, ale tego dnia czuł się podle i trudno mu było się skupić.

Spojrzał na swój palec, na maleńką bliznę po skaleczeniu skalpelem. Przypomniała mu, że on też jest śmiertelny, po raz kolejny mu uświadomiła, że nawet trywialne zdarzenie może prowadzić do katastrofy. Wystarczy, że za wcześnie wejdzie na jezdnię. Że złapie wcześniejszy samolot. Że wypali ostatniego papierosa przed pójściem spać. Widmo śmierci nie znika, zawsze wyczekuje okazji. Patrzył na bliznę, wyobrażając sobie, jak obumierają jego neurony wiedzione ku samozagładzie przez stado wrogich prionów.

Nie mógł temu zaradzić. Mógł tylko czekać i wypatrywać symptomów. Rok, najwyżej dwa lata. Dopiero wtedy się od tego uwolni. Dopiero wtedy odżyje.

Zamknął pudełko z preparatami i wbił wzrok w białą ścianę naprzeciwko. Odżyje? Czy kiedykolwiek tak naprawdę żył?

Kto wie, czy nie jest już na to za późno.

Miał czterdzieści pięć lat, jego eks-żona była szczęśliwą mężatką, a jedyny syn skoczył już ku niezależności. Ostatni urlop, pół roku temu, spędził samotnie. Poleciał do Irlandii i przejechał całą wyspę, podążając od pubu do pubu, ciesząc się ze sporadycznych kontaktów z ludźmi, bez względu na to, jak były krótkie i powierzchowne. Myślał, że nie potrzebuje towarzystwa aż do chwili, gdy któregoś wieczora w jakiejś wiosce na zachodzie wyspy stwierdził, iż wszystkie puby są zamknięte. Stał na opustoszałej drodze, w miejscu, gdzie nikt nie znał jego imienia, i nagle ogarnęła go tak wielka rozpacz, że wsiadł do samochodu i, nie zatrzymując się, dojechał aż do Dublina.

Patrząc na białą, nagą ścianę, wiedział, że za chwilę poczuje się tak samo jak wtedy.

Rozległ się sygnał telefonu wewnętrznego. Dvorak drgnął, wstał i podniósł słuchawkę.

– Tak?

– Ma pan dwa telefony. Na jedynce czeka pani Harper. Mam ją spławić?

– Tak, nie ma mnie. Do odwołania… – musiał zebrać całą siłę woli, żeby to powiedzieć.